20 Lut 2008, Śro 15:05, PID: 13061
Tak jest, Mondengel. Innego wyjścia nie ma. Wymaga to niesamowitego, poświęcenia i determinacji, ale w fazie końcowej psychoterapii, lęk praktycznie zanika. Można się przy tym wspomóc farmakologicznie, lekami przeciw lękowymi (benzodiazepinami), ale pamiętajcie, tylko doraźnie! - w czasie eksperymentowania. Nadużywanie benzodiazepin, uzależnia! i tworzy kolejny, bardzo poważny problem.
Eksperymenty, wyglądają następująco. Może opisze to na własnym przykładzie. A więc, zawsze idąc na sesje psychoterapeutyczną, przechodziłem koło dość dużej grupy ludzi, którzy czekali sobie na busa. Miałem wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą. To oczywiście tworzyło lęk i objaw fizyczny, w postaci zawrotów w głowie, przyspieszonej akcji serca i oddechu, utraty równowagi. Chyba na drugiej sesji, powiedziałem o tym, swojemu psychoterapeucie. On mi odpowiedział, że.. "Panie (ochrona danych osobowych). Tak naprawdę, to Ci ludzie, mają pana w dup*e. Stoją i czekają. Nie mają co robić, to sobie obserwują. Jeśli już popatrzą na pana, to tylko popatrzą. Pan przejdziesz i mają pana nadal w dup*e. " Po tym, co mi psycholog powiedział, wracając do domu i ponownie mijając grupę ludzi czekających na busa, popatrzyłem i.. "Ty, no rzeczywiście! Ludzie się patrzą, ale tak naprawdę, popatrzą i.. Mają mnie w dup*e! Kurde, to działa! Wszyscy mają mnie w dup*e. Gościu (psycholog) miał rację! Wszyscy mają mnie w dup*e. " Gdy tak sobie pomyślałem, a raczej spojrzałem na tą sytuację, z punktu widzenia psychologa, lęk natychmiastowo uległ znacznemu wyciszeniu. Wtedy o tym nie wiedziałem, ale był to mój pierwszy eksperyment, który potwierdził nowe przekonanie. To nowe przekonanie - wszyscy mają mnie w dup*e - sprawdzałem na innych sytuacjach społecznych. Zacząłem od zwyczajnych zakupów, spraw urzędowych, czy zwykłego telefonowania. Jak się okazało, wszyscy mieli mnie w dup*e, tzn. nikt nie zwracał na mnie uwagi, tak jak mi się to wydawało (egocentryzm). Po prostu, mimo silnego lęku, stawiałem czoła danej sytuacji, by się przekonać, by poszukać dowodów, iż to nowe przekonanie (brutalne, ale prawdziwe) w 100% pokrywa się z rzeczywistością. Później przyszła kolej na inną serię eksperymentów. Było kino (uporczywe i natrętne wychodzenie do toalety, by wkurzyć widzów i sprawdzić co z tego wyniknie), były badania psychologiczne dla kierowców (czyli wejście w środowisko, zbliżone do szkolnego, gdzie byłem non stop oceniany przez wykonywanie różnorakich ćwiczeń i zadań, w sporej grupie osób) i na koniec, była i jest edukacja (szkoła - studia). Czyli krok ostateczny psychoterapii, a właściwie jej założenie i cel główny.
Mimo tej męczarni, tego cierpienia, czasami celowego "ośmieszenia", stwierdzam, że było warto. Moja samoocena wzrosła, przestałem być egocentrycznym bufonem, całkiem inaczej patrzę na swoje problemy, stałem się bardziej obiektywny i najważniejsze! Mottem przewodnim mojego życia, jest zdanie ".e mnie to." A, i też bardzo istotna rzecz, jaką w sobie odnalazłem, to chęć pozostania psychologiem - psychoterapeutą. Uwielbiam udzielać pomocy psychospołecznej i też edukować się w tym kierunku. Co z tego wyniknie? Trudno powiedzieć. Mam jednak nadzieję, że będzie dobrze.
Dzisiejsza nauka daje nam możliwość wyjścia z problemów (fobii, depresji itp.). Psychoterapia w połączeniu z farmakoterapią, daje bardzo dobre rezultaty. Co komu zaszkodzi, dać sobie szansę na taką właśnie pomoc? Skoro jest już tak przekichane, to czy może być gorzej? Naprawdę, gorąco zachęcam wszystkich tutejszych forumowiczów, do podjęcia takiej formy pomocy, by malutkimi kroczkami, z tego całego bagna, sobie wyjść. Dlatego malutkimi, bo nikt z nas fizycznie, nie jest w stanie skoczyć o własnych siłach, chociażby na 10 piętro. Jest to po prostu niemożliwe. Trzeba się wspiąć, stopień po stopniu, pokonując przeszkody i ostatecznie je zażegnać, aby ostatecznie wyjść na sam szczyt, tzn. wyleczyć się. I od tego należy zacząć. Od zaakceptowania faktu, iż wyjść z tego można, ale tylko taką drogą.
Eksperymenty, wyglądają następująco. Może opisze to na własnym przykładzie. A więc, zawsze idąc na sesje psychoterapeutyczną, przechodziłem koło dość dużej grupy ludzi, którzy czekali sobie na busa. Miałem wrażenie, że wszyscy się na mnie patrzą. To oczywiście tworzyło lęk i objaw fizyczny, w postaci zawrotów w głowie, przyspieszonej akcji serca i oddechu, utraty równowagi. Chyba na drugiej sesji, powiedziałem o tym, swojemu psychoterapeucie. On mi odpowiedział, że.. "Panie (ochrona danych osobowych). Tak naprawdę, to Ci ludzie, mają pana w dup*e. Stoją i czekają. Nie mają co robić, to sobie obserwują. Jeśli już popatrzą na pana, to tylko popatrzą. Pan przejdziesz i mają pana nadal w dup*e. " Po tym, co mi psycholog powiedział, wracając do domu i ponownie mijając grupę ludzi czekających na busa, popatrzyłem i.. "Ty, no rzeczywiście! Ludzie się patrzą, ale tak naprawdę, popatrzą i.. Mają mnie w dup*e! Kurde, to działa! Wszyscy mają mnie w dup*e. Gościu (psycholog) miał rację! Wszyscy mają mnie w dup*e. " Gdy tak sobie pomyślałem, a raczej spojrzałem na tą sytuację, z punktu widzenia psychologa, lęk natychmiastowo uległ znacznemu wyciszeniu. Wtedy o tym nie wiedziałem, ale był to mój pierwszy eksperyment, który potwierdził nowe przekonanie. To nowe przekonanie - wszyscy mają mnie w dup*e - sprawdzałem na innych sytuacjach społecznych. Zacząłem od zwyczajnych zakupów, spraw urzędowych, czy zwykłego telefonowania. Jak się okazało, wszyscy mieli mnie w dup*e, tzn. nikt nie zwracał na mnie uwagi, tak jak mi się to wydawało (egocentryzm). Po prostu, mimo silnego lęku, stawiałem czoła danej sytuacji, by się przekonać, by poszukać dowodów, iż to nowe przekonanie (brutalne, ale prawdziwe) w 100% pokrywa się z rzeczywistością. Później przyszła kolej na inną serię eksperymentów. Było kino (uporczywe i natrętne wychodzenie do toalety, by wkurzyć widzów i sprawdzić co z tego wyniknie), były badania psychologiczne dla kierowców (czyli wejście w środowisko, zbliżone do szkolnego, gdzie byłem non stop oceniany przez wykonywanie różnorakich ćwiczeń i zadań, w sporej grupie osób) i na koniec, była i jest edukacja (szkoła - studia). Czyli krok ostateczny psychoterapii, a właściwie jej założenie i cel główny.
Mimo tej męczarni, tego cierpienia, czasami celowego "ośmieszenia", stwierdzam, że było warto. Moja samoocena wzrosła, przestałem być egocentrycznym bufonem, całkiem inaczej patrzę na swoje problemy, stałem się bardziej obiektywny i najważniejsze! Mottem przewodnim mojego życia, jest zdanie ".e mnie to." A, i też bardzo istotna rzecz, jaką w sobie odnalazłem, to chęć pozostania psychologiem - psychoterapeutą. Uwielbiam udzielać pomocy psychospołecznej i też edukować się w tym kierunku. Co z tego wyniknie? Trudno powiedzieć. Mam jednak nadzieję, że będzie dobrze.
Dzisiejsza nauka daje nam możliwość wyjścia z problemów (fobii, depresji itp.). Psychoterapia w połączeniu z farmakoterapią, daje bardzo dobre rezultaty. Co komu zaszkodzi, dać sobie szansę na taką właśnie pomoc? Skoro jest już tak przekichane, to czy może być gorzej? Naprawdę, gorąco zachęcam wszystkich tutejszych forumowiczów, do podjęcia takiej formy pomocy, by malutkimi kroczkami, z tego całego bagna, sobie wyjść. Dlatego malutkimi, bo nikt z nas fizycznie, nie jest w stanie skoczyć o własnych siłach, chociażby na 10 piętro. Jest to po prostu niemożliwe. Trzeba się wspiąć, stopień po stopniu, pokonując przeszkody i ostatecznie je zażegnać, aby ostatecznie wyjść na sam szczyt, tzn. wyleczyć się. I od tego należy zacząć. Od zaakceptowania faktu, iż wyjść z tego można, ale tylko taką drogą.