11 Sty 2011, Wto 18:25, PID: 235306
Tak wiem, że to nie jest forum do wyżalania się na swoje głupiutkie paranoje, ale męczę się z nią od 7 lat....
To może od początku:
Jest między nami śmieszna sytuacja.
Jestem ja i moja pseudokoleżanka, z którą się niby przyjaźnię już od podstawówki. Właściwie przez całą podstawówkę, kiedy to przypadkiem musiałam z nią usiąść w pierwszej klasie. I tak się ciągnęło. Do teraz. Do pierwszej klasy gimnazjum.
Bywało okrutnie, choć najpierw pani iks[tak ją nazwijmy] uważała mnie za wielce przyjaciółkę i [trzeba się przyznać] robiła mi wyrzuty, będąc zazdrosną o moje inne koleżanki pod pretekstem: Przyjaciela ma się tylko jednego!
Jestem cholernie wrażliwa i nieasertywna. Wprawdzie, jest lepiej niż kiedyś, ale ona nadal została mi z poprzedniego ja i wciąż jestem wobec niej nieasertywna [okej, teraz to już tak w połowie].
Z czasem przyjaźń z panią x zaczęła się ograniczać do wspólnego kolegowania się w trakcie zajęć szkolnych. Potem właściwie były jej koleżanki, jej przyjaciółki, jej życie i jakoś mnie to nie obchodziło. Chociaż najbardziej bolesne było to, że w szkole byłysmy takie cholernie zżyte, że wręcz nie umiałam iść porozmawiać z kimś innym, zupełnie bez jej zdania, bez jakiejkolwiek myśli, że zaraz przyjdzie i będzie jęczeć, że ją zostawiam.
Tak, wiem, to paranoja. Nie wiem, dlaczego tak to wszystko odbieram, jestem potwornie wrażliwa i jak już wspominałam - wobec niej strasznie nieasertywna. Tak jakbym musiała żyć z nią. A bez niej doskonale umiem. Wiem o tym, bo czasem udaje mi się od niej się oderwać [chociaż najpierw jest jazda swoimi argumentami, które - może dlatego, że w takich sytuacjach się paraliżuję i przestaję logicznie myśleć, siedzę cicho i robię się gorsza]. O i właśnie. Jestem... czuję się przy niej gorsza. Zawsze pani X jest na przodzie, bo gdy ja jestem, zawsze jest jęk 'poczekaj na mnieeee!', chociaż czasem to olewam i idę sobie. Wtedy są od razu wątki, że ją zostawiam, blahblahblah
Nie wiem, czy wspomniałam, że pani X jest w moim gimnazjum [choć miała nie być, mwww miała to być wielka radość, aczkolwiek gdyby nie ona, nie poznałabym wielu ludzi z którymi teraz mam dobre kontakty. Chociaż co mi po kontaktach z INNYMI, jak to z nią mam problem]
No więc dobrze. Jesteśmy w gimnazjum. I jest... dziwnie. Nadal nie czuję swobody bycia. Nie chcę, aby na mnie czekała pod klasą, bo wiem, że będzie mnie zaraz gdzieś prowadzić, a ja ze względu na to, że i tak nie będę miała co robić, pójdę z nią. [Czasem nie idę, a potem krzątam się po towarzystwach]. Swoją drogą, mam kochaną klasę i idzie się do kogoś przyczepić [szczególnie, że w mojej szkole jestem podobno przyjazna, także nie mam problemów z przyczepieniem się do kogoś na przerwie], tyle że moja klasa doszła do wniosku, że ja i pani X jesteśmy przyjaciółkami, bo wszędzie ze sobą chodzimy, także nie będą się wtrącać do tego co jest między nami. Mi właściwie krzątanie się nawet pasuje, ale chcę mieć jedną główną kochaną osóbkę, lub towarzystwo, do którego zawsze wrócę, jako Paranoid, a nie jako ktoś inny, ktoś kto nie miło się czuje. A pani X nie jest tą osóbką. Nawet jej nie ufam. Tak czy siak, nasze relacje poprawiły się od podstawówki, tym bardziej że już nie wytyka mi tego, że się czegoś boję [bo swoją drogą, kiedy w podstawówce nie chciałam uciec z lekcji, byłam TĄ GORSZĄ, ze względu na to, że się dobrze uczyłam byłam TĄ KUJONKĄ] stałam się trochę bardziej weselsza, i choć właściwie rozleniwiłam się co do nauki [może to mieć wpływ przez nią, no ale w tym przypadku - chociaż właściwie w każdym w tej pseudoprzyjaźni - to raczej moja wina, bo to ja mam wpływ na siebie, ale mimo wszystko poddaję się jej]. Swoją drogą, ostatnio staram się nie zdradzać moich paranoi przy niej, więc raczej jestem wesoła. Wtedy jest miło, bo można się z nią dogadać, chociaż czasem przychodzi jej chęć dokopania mi na temat czegoś z przeszłości, lub po prostu żeby mnie zmiażdżyć [swoją drogą, może robi to świadomie?] znowu zaczynają się paranoje, ja muszę szukać sensownej odpowiedzi, a i tak kiedy jej odpowiem czuję się niepewnie... niepewna siebie, o tak. Jednak kiedy dopada mnie zły humor, kiedy miewam dziwne nastroje, zmieszanie bezsensowności, z nudą czy dziwnym uzasadnionym [choć pani X nie ma o tym pojęcia, bo już bardziej ufam kogoś kogo znam pół roku niż jej, nie wiem czemu, nie pytajcie, może to ze względu na to, jak się przy niej czuję?] smutkiem. Jest najgorzej. Wtedy w te moje humory, pani X staje się drażliwsza.... Właściwie, jak całe społeczeństwo. Ale ona, ze względu że jest przy mnie blisko, dołuje mnie najbardziej tymi swoimi głupimi dowcipami, czy już jak zaczyna pie7przyć o tym, co ja robię dobrze, jak wyglądam, dlaczego robię coś tak, czy tak. Jest koszmarnie.
Ale na ogół biorąc, to wszystko co wyżej może być spowodowane moją winą, bo jestem taka głupia, że nie umiem jej powiedzieć, żeby zrozumiała, że nie jestem koleżanką na wystawy, żeby to ONA nie czuła się samotna. I dlatego proszę was, przekonajcie mnie jakoś [bo część z was jest inteligęntych na pewno] do tego, abym stała się bardziej przy niej asertywniejsza, umiała bez żadnych paranoicznych myśli typu 'ona zaraz przyleci i będzie chciała gdzieś iść' mogła wyjść z klasy, idąc obok niej, ale będąc nadal sobą.
Proszę was, naprawdę chore pytanie, tak wiem powinnam sobie poradzić, ale nie mam zupełnie sił.
To może od początku:
Jest między nami śmieszna sytuacja.
Jestem ja i moja pseudokoleżanka, z którą się niby przyjaźnię już od podstawówki. Właściwie przez całą podstawówkę, kiedy to przypadkiem musiałam z nią usiąść w pierwszej klasie. I tak się ciągnęło. Do teraz. Do pierwszej klasy gimnazjum.
Bywało okrutnie, choć najpierw pani iks[tak ją nazwijmy] uważała mnie za wielce przyjaciółkę i [trzeba się przyznać] robiła mi wyrzuty, będąc zazdrosną o moje inne koleżanki pod pretekstem: Przyjaciela ma się tylko jednego!
Jestem cholernie wrażliwa i nieasertywna. Wprawdzie, jest lepiej niż kiedyś, ale ona nadal została mi z poprzedniego ja i wciąż jestem wobec niej nieasertywna [okej, teraz to już tak w połowie].
Z czasem przyjaźń z panią x zaczęła się ograniczać do wspólnego kolegowania się w trakcie zajęć szkolnych. Potem właściwie były jej koleżanki, jej przyjaciółki, jej życie i jakoś mnie to nie obchodziło. Chociaż najbardziej bolesne było to, że w szkole byłysmy takie cholernie zżyte, że wręcz nie umiałam iść porozmawiać z kimś innym, zupełnie bez jej zdania, bez jakiejkolwiek myśli, że zaraz przyjdzie i będzie jęczeć, że ją zostawiam.
Tak, wiem, to paranoja. Nie wiem, dlaczego tak to wszystko odbieram, jestem potwornie wrażliwa i jak już wspominałam - wobec niej strasznie nieasertywna. Tak jakbym musiała żyć z nią. A bez niej doskonale umiem. Wiem o tym, bo czasem udaje mi się od niej się oderwać [chociaż najpierw jest jazda swoimi argumentami, które - może dlatego, że w takich sytuacjach się paraliżuję i przestaję logicznie myśleć, siedzę cicho i robię się gorsza]. O i właśnie. Jestem... czuję się przy niej gorsza. Zawsze pani X jest na przodzie, bo gdy ja jestem, zawsze jest jęk 'poczekaj na mnieeee!', chociaż czasem to olewam i idę sobie. Wtedy są od razu wątki, że ją zostawiam, blahblahblah
Nie wiem, czy wspomniałam, że pani X jest w moim gimnazjum [choć miała nie być, mwww miała to być wielka radość, aczkolwiek gdyby nie ona, nie poznałabym wielu ludzi z którymi teraz mam dobre kontakty. Chociaż co mi po kontaktach z INNYMI, jak to z nią mam problem]
No więc dobrze. Jesteśmy w gimnazjum. I jest... dziwnie. Nadal nie czuję swobody bycia. Nie chcę, aby na mnie czekała pod klasą, bo wiem, że będzie mnie zaraz gdzieś prowadzić, a ja ze względu na to, że i tak nie będę miała co robić, pójdę z nią. [Czasem nie idę, a potem krzątam się po towarzystwach]. Swoją drogą, mam kochaną klasę i idzie się do kogoś przyczepić [szczególnie, że w mojej szkole jestem podobno przyjazna, także nie mam problemów z przyczepieniem się do kogoś na przerwie], tyle że moja klasa doszła do wniosku, że ja i pani X jesteśmy przyjaciółkami, bo wszędzie ze sobą chodzimy, także nie będą się wtrącać do tego co jest między nami. Mi właściwie krzątanie się nawet pasuje, ale chcę mieć jedną główną kochaną osóbkę, lub towarzystwo, do którego zawsze wrócę, jako Paranoid, a nie jako ktoś inny, ktoś kto nie miło się czuje. A pani X nie jest tą osóbką. Nawet jej nie ufam. Tak czy siak, nasze relacje poprawiły się od podstawówki, tym bardziej że już nie wytyka mi tego, że się czegoś boję [bo swoją drogą, kiedy w podstawówce nie chciałam uciec z lekcji, byłam TĄ GORSZĄ, ze względu na to, że się dobrze uczyłam byłam TĄ KUJONKĄ] stałam się trochę bardziej weselsza, i choć właściwie rozleniwiłam się co do nauki [może to mieć wpływ przez nią, no ale w tym przypadku - chociaż właściwie w każdym w tej pseudoprzyjaźni - to raczej moja wina, bo to ja mam wpływ na siebie, ale mimo wszystko poddaję się jej]. Swoją drogą, ostatnio staram się nie zdradzać moich paranoi przy niej, więc raczej jestem wesoła. Wtedy jest miło, bo można się z nią dogadać, chociaż czasem przychodzi jej chęć dokopania mi na temat czegoś z przeszłości, lub po prostu żeby mnie zmiażdżyć [swoją drogą, może robi to świadomie?] znowu zaczynają się paranoje, ja muszę szukać sensownej odpowiedzi, a i tak kiedy jej odpowiem czuję się niepewnie... niepewna siebie, o tak. Jednak kiedy dopada mnie zły humor, kiedy miewam dziwne nastroje, zmieszanie bezsensowności, z nudą czy dziwnym uzasadnionym [choć pani X nie ma o tym pojęcia, bo już bardziej ufam kogoś kogo znam pół roku niż jej, nie wiem czemu, nie pytajcie, może to ze względu na to, jak się przy niej czuję?] smutkiem. Jest najgorzej. Wtedy w te moje humory, pani X staje się drażliwsza.... Właściwie, jak całe społeczeństwo. Ale ona, ze względu że jest przy mnie blisko, dołuje mnie najbardziej tymi swoimi głupimi dowcipami, czy już jak zaczyna pie7przyć o tym, co ja robię dobrze, jak wyglądam, dlaczego robię coś tak, czy tak. Jest koszmarnie.
Ale na ogół biorąc, to wszystko co wyżej może być spowodowane moją winą, bo jestem taka głupia, że nie umiem jej powiedzieć, żeby zrozumiała, że nie jestem koleżanką na wystawy, żeby to ONA nie czuła się samotna. I dlatego proszę was, przekonajcie mnie jakoś [bo część z was jest inteligęntych na pewno] do tego, abym stała się bardziej przy niej asertywniejsza, umiała bez żadnych paranoicznych myśli typu 'ona zaraz przyleci i będzie chciała gdzieś iść' mogła wyjść z klasy, idąc obok niej, ale będąc nadal sobą.
Proszę was, naprawdę chore pytanie, tak wiem powinnam sobie poradzić, ale nie mam zupełnie sił.