16 Cze 2011, Czw 22:17, PID: 258280
Witam! ;-)
Zaczynając od początku - dziwny ze mnie człowiek. Sam tak postrzegam siebie, i inni również raczej tak mnie postrzegają. Mam 20 lat. Zasadniczym moim problemem jest jakaś "ciężka do opisania" trudność w kontaktach z kobietami, dzięki czemu moje życie staje się czasem graniczące z absurdem, i bywa wiele niemiłych sytuacji, a samego mnie drażni potężnie fakt, iż w zasadzie - nie mam żadnych koleżanek, mając dosyć dużo znajomych, o kimś "bliższym" nawet nie wspominając, bo aktualnie ktoś taki, to nawet poza moją "sferę marzeń" się nie wychyla :-/
Rozpocząłem ten temat w dziale "fobia społeczna", ponieważ to właśnie wydaję mi się "clue" całej sytuacji (ale może się mylę, więc z góry "pardon", jeżeli pomyliłem działy - tak jak mówię - dziwny przypadek ze mnie ;-) )
Więc, przejdę do głębszego opisu sytuacji:
Zasadniczo, jestem mało otwarty do osób które nie znam/znam słabo - mam tak od czasów niepamiętnych: zapewne przyczyniło się też do tego moje "doświadczenia" z podstawówki/poniekąd z gimnazjum, z racji tego, iż byłem tam dosyć często poniżany, szczególnie przez grupkę pewnych dziewczyn, więc zagadywanie/dyskutowanie z osobami które są mi obce jest dla mnie problemem - boje się, że ktoś mnie wyśmieje, etc, wole siedzieć cicho/czasem coś dorzucić, puki samo się "nie rozkręci". Warto zaznaczyć - że raczej nie jestem jakiś nudny / sztywny wśród osób które znam - rozmowa jest raczej "nieodbiegająca od normy" - ale tak jak wspomniałem: KTÓRE ZNAM. Jak nie znam: jestem spięty. Pierwszym problemem - bo tak myślę, - jest to, że jestem niestety jako całokształt dosyć szpetny: niestety wiem, że odstraszam tym ludzi, szczególnie kobiety: no, ale cóż w tym dziwnego, prawda - nikt nie lubi zadawać się z kimś, kto ma "mało wyjściową twarz", jest lekko przygarbiony (wada postawy), dosyć chudy, aczkolwiek zarazem wysoki, co robi połączenie "nieciekawe" :-| Aby to zniwelować, nie ubieram się jakoś "nieciekawie", `ala "sweterek / bluza w serek, etc" - ubieram się raczej na ciemno: T-Shirt czarny "z czymś", czarne jeansy, ew. bluza itd - w mojej opinii, nie odbiega to zbytnio od "norm społecznych" ;-)
Staram się ogarniać też moją "niewyjściową fryzurę" najlepiej jak potrafię. Uprzedzając insynuacje dbam o higienę, nie śmierdzę itd. ;-)
I widzicie: te wszelakie w.w czynności, mimo wszystko są raczej bezskuteczne:
ZAWSZE jak idę ulicą, jestem w jakimkolwiek miejscu publicznym mam wrażenie, że ludzie patrzą się na mnie co najmniej jak na dziwaka. Mam wrażenie, że kobiety postrzegają mnie jak nieudacznika, patrzą na mnie z pogardą, jak na kogoś gorszego, odrażającego, odrzucającego,- jak na kretyna, nieudacznika, pajaca... Mam wrażenie, że śmieją się ze mnie, za rogiem, obgadują, itd. :-(
Gadając ze znajomymi, jest trochę lepiej, ale też "szału nima" - wiem, że oni podsmiechują się ze mnie za rogiem, że uznają mnie za "człowieka kategorii B"...
Zmierzając do wymienionego na początku moich "żali" wspomnienia, że nie posiadam żadnych koleżanek:
Nigdy nie miałem żadnej dziewczyny. Ba - powiem więcej: nigdy nie miałem żadnej "poważniejszej" koleżanki/przyjaciółki - nic.
W rozmowach z kobietami jestem kłębem nerwów - 30x myślę nad każdym zdaniem, analizując je z każdej strony, ażeby "wypaść jak najlepiej", przez co - wiadomo jak jakakolwiek rozmowa wygląda - jak z człowiekiem który nie ma nic do powiedzenia, jest nudziarzem, kimś niewartym zainteresowania. (yyyymm, ahhh, eeee, ładna pogoda?!"). Do tego, wiem, że każda dziewczyna od razu mnie widząc myśli "k***a, co za paszczak" - też nie pomaga, taka świadomość... :-/
Podejść do kogoś/zagadać? No Way! Prędzej skoczę przez ognisko - z resztą i tak, jak już się "przemogę" i podejdę, to będę tak spięty, że powiem "eeee, yyyy, witam!" - i na tym skończy się mój "przebojowy dialog" :-/
Tak jak mówiłem - mam tak tylko do kobiet: w gronie wieloletnich znajomych, jestem raczej nie do poznania... No tylko co mi z tego... W ogóle - ostatnio zawsze jak widzę jakąś w miarę ładną dziewczynę - to sam siebie "gaszę" w myślach, stwierdzeniem że "ona i tak jest dla mnie za ładna, za mądrą, za "fajna i za ciekawa" - a nawet jak nie, to i tak ma kogoś - na pewno lepszego niż marny ja..."
Przez to wszystko, ludzie zaczynają mnie postrzegać - już nawet chyba jako gaya - już i takie "docinki" słyszałem :-| Oczywiście - żeby nie było: nie chodzi mi tylko o to, aby "ludzie o mnie myśleli tak, a nie inaczej" - wiadomo: też chciałbym mieć kogoś bliskiego, itd, itp. aczkolwiek - z takimi "problemami", jestem więcej niż pewien, że umrę nie pocałowawszy dziewczyny .... Jestem czasem tak zły na siebie, że mam ochotę stanąć i tłuc łbem w futrynę drzwi - szczególnie, jak np. widzę idącą parę - krew mnie zalewa: i to i mnie, i wręcz mam takie uczucie: "złości na nich" - że komuś się udało, a mnie nie.... - silniejsze ode mnie.
Zaprawdę powiadam: nie wiem, co z tym "problemem" począć, i jak postąpić, mam wrażenie że z dnia na dzień, jest coraz gorzej, a im bardziej staram się to zmienić, tym bardziej jestem żałosny.....
Z góry dzięki za jakąś radę/pomoc... ;-) Pozdrawiam.
Zaczynając od początku - dziwny ze mnie człowiek. Sam tak postrzegam siebie, i inni również raczej tak mnie postrzegają. Mam 20 lat. Zasadniczym moim problemem jest jakaś "ciężka do opisania" trudność w kontaktach z kobietami, dzięki czemu moje życie staje się czasem graniczące z absurdem, i bywa wiele niemiłych sytuacji, a samego mnie drażni potężnie fakt, iż w zasadzie - nie mam żadnych koleżanek, mając dosyć dużo znajomych, o kimś "bliższym" nawet nie wspominając, bo aktualnie ktoś taki, to nawet poza moją "sferę marzeń" się nie wychyla :-/
Rozpocząłem ten temat w dziale "fobia społeczna", ponieważ to właśnie wydaję mi się "clue" całej sytuacji (ale może się mylę, więc z góry "pardon", jeżeli pomyliłem działy - tak jak mówię - dziwny przypadek ze mnie ;-) )
Więc, przejdę do głębszego opisu sytuacji:
Zasadniczo, jestem mało otwarty do osób które nie znam/znam słabo - mam tak od czasów niepamiętnych: zapewne przyczyniło się też do tego moje "doświadczenia" z podstawówki/poniekąd z gimnazjum, z racji tego, iż byłem tam dosyć często poniżany, szczególnie przez grupkę pewnych dziewczyn, więc zagadywanie/dyskutowanie z osobami które są mi obce jest dla mnie problemem - boje się, że ktoś mnie wyśmieje, etc, wole siedzieć cicho/czasem coś dorzucić, puki samo się "nie rozkręci". Warto zaznaczyć - że raczej nie jestem jakiś nudny / sztywny wśród osób które znam - rozmowa jest raczej "nieodbiegająca od normy" - ale tak jak wspomniałem: KTÓRE ZNAM. Jak nie znam: jestem spięty. Pierwszym problemem - bo tak myślę, - jest to, że jestem niestety jako całokształt dosyć szpetny: niestety wiem, że odstraszam tym ludzi, szczególnie kobiety: no, ale cóż w tym dziwnego, prawda - nikt nie lubi zadawać się z kimś, kto ma "mało wyjściową twarz", jest lekko przygarbiony (wada postawy), dosyć chudy, aczkolwiek zarazem wysoki, co robi połączenie "nieciekawe" :-| Aby to zniwelować, nie ubieram się jakoś "nieciekawie", `ala "sweterek / bluza w serek, etc" - ubieram się raczej na ciemno: T-Shirt czarny "z czymś", czarne jeansy, ew. bluza itd - w mojej opinii, nie odbiega to zbytnio od "norm społecznych" ;-)
Staram się ogarniać też moją "niewyjściową fryzurę" najlepiej jak potrafię. Uprzedzając insynuacje dbam o higienę, nie śmierdzę itd. ;-)
I widzicie: te wszelakie w.w czynności, mimo wszystko są raczej bezskuteczne:
ZAWSZE jak idę ulicą, jestem w jakimkolwiek miejscu publicznym mam wrażenie, że ludzie patrzą się na mnie co najmniej jak na dziwaka. Mam wrażenie, że kobiety postrzegają mnie jak nieudacznika, patrzą na mnie z pogardą, jak na kogoś gorszego, odrażającego, odrzucającego,- jak na kretyna, nieudacznika, pajaca... Mam wrażenie, że śmieją się ze mnie, za rogiem, obgadują, itd. :-(
Gadając ze znajomymi, jest trochę lepiej, ale też "szału nima" - wiem, że oni podsmiechują się ze mnie za rogiem, że uznają mnie za "człowieka kategorii B"...
Zmierzając do wymienionego na początku moich "żali" wspomnienia, że nie posiadam żadnych koleżanek:
Nigdy nie miałem żadnej dziewczyny. Ba - powiem więcej: nigdy nie miałem żadnej "poważniejszej" koleżanki/przyjaciółki - nic.
W rozmowach z kobietami jestem kłębem nerwów - 30x myślę nad każdym zdaniem, analizując je z każdej strony, ażeby "wypaść jak najlepiej", przez co - wiadomo jak jakakolwiek rozmowa wygląda - jak z człowiekiem który nie ma nic do powiedzenia, jest nudziarzem, kimś niewartym zainteresowania. (yyyymm, ahhh, eeee, ładna pogoda?!"). Do tego, wiem, że każda dziewczyna od razu mnie widząc myśli "k***a, co za paszczak" - też nie pomaga, taka świadomość... :-/
Podejść do kogoś/zagadać? No Way! Prędzej skoczę przez ognisko - z resztą i tak, jak już się "przemogę" i podejdę, to będę tak spięty, że powiem "eeee, yyyy, witam!" - i na tym skończy się mój "przebojowy dialog" :-/
Tak jak mówiłem - mam tak tylko do kobiet: w gronie wieloletnich znajomych, jestem raczej nie do poznania... No tylko co mi z tego... W ogóle - ostatnio zawsze jak widzę jakąś w miarę ładną dziewczynę - to sam siebie "gaszę" w myślach, stwierdzeniem że "ona i tak jest dla mnie za ładna, za mądrą, za "fajna i za ciekawa" - a nawet jak nie, to i tak ma kogoś - na pewno lepszego niż marny ja..."
Przez to wszystko, ludzie zaczynają mnie postrzegać - już nawet chyba jako gaya - już i takie "docinki" słyszałem :-| Oczywiście - żeby nie było: nie chodzi mi tylko o to, aby "ludzie o mnie myśleli tak, a nie inaczej" - wiadomo: też chciałbym mieć kogoś bliskiego, itd, itp. aczkolwiek - z takimi "problemami", jestem więcej niż pewien, że umrę nie pocałowawszy dziewczyny .... Jestem czasem tak zły na siebie, że mam ochotę stanąć i tłuc łbem w futrynę drzwi - szczególnie, jak np. widzę idącą parę - krew mnie zalewa: i to i mnie, i wręcz mam takie uczucie: "złości na nich" - że komuś się udało, a mnie nie.... - silniejsze ode mnie.
Zaprawdę powiadam: nie wiem, co z tym "problemem" począć, i jak postąpić, mam wrażenie że z dnia na dzień, jest coraz gorzej, a im bardziej staram się to zmienić, tym bardziej jestem żałosny.....
Z góry dzięki za jakąś radę/pomoc... ;-) Pozdrawiam.