29 Cze 2011, Śro 13:00, PID: 259874
W życiu każdego człowieka przychodzi taki moment, że traci wiarę w swoją egzystencję i następuje poważny kryzys. Jak jest z tym u Was? Wiem, że niektórzy mogą pomyśleć teraz, że gościu pisze o momentach, a prawda jest taka, że ten moment to tak naprawdę dla niektórych bardzo długi czas, a może nawet większość życia. Wiem o tym, bo sam przez to przechodziłem.
Widziałem tutaj i w innych miejscach posty ludzi, którzy wyszli z FS i próbowali przekazać swój cudowny sposób wszystkim, traktując go jako jedyny, najlepszy i nie do podważenia. Dowodzi to tylko temu, że albo ten ktoś nie miał poważnych tak na prawdę poważnych problemów, a jeśli nawet miał, to tak na prawdę wciąż się ich do końca nie pozbył.
Nie ma żadnego cholernego sposobu. Ani na depresję, ani na fobię, ani nawet na raka. Mamy wielu specjalistów (tych lepszych i tych gorszych o czym na pewno sami się przekonaliście), ale wszystko i tak zależy od nas. Bo przecież to nie psycholog przychodzi do nas. A kiedy już u niego jesteśmy to i tak my oceniamy czy ten człowiek może nam pomóc czy nie.
Dlaczego o tym piszę? Bo postanowiłem kiedyś, że nie mogę się poddać. Dlatego wciąż tu jestem. Dostałem to cholerne życie i muszę z nim "żyć", jakiekolwiek by ono nie było. Zdałem sobie sprawę, że dopóki walczę, jestem zwycięzcą, co zawsze dodaje mi sił w najgorszych momentach.
Jak to się ma do fobii społecznej - głównego tematu tego forum? Ano tak, że nikt z nas nie chcę z tym żyć. Nikt nie zamówił sobie tego tak jak pizzy. Każdy marzy o tym, żeby się tego pozbyć, żeby żyć normalnie. Tak właśnie jest, nie ma co się oszukiwać. I ja uważam, że jest to możliwe. Nieważne czy pomogą w tym leki, psycholog, własna motywacja, czy cokolwiek innego. Wszystko zależy od konkretnego przypadku. Ważne jest tylko to, żeby wciąż próbować, żeby nigdy się nie poddawać.
Widziałem ludzi, którzy wychodzili ze śmiertelnych chorób, widziałem upośledzonego geniusza, człowieka bez kończyn który motywował innych do życia, akrobatów na wózku, normalnych ludzi wychodzących ze szpitala psychiatrycznego, a wreszcie tych mniejszych, prawie nikomu nie znanych, którzy wychodzili z depresji, fobii i innych tego typu rzeczy.
Wszystko jest możliwe. Wszystko jest w naszych rękach. To nasze życie i walczmy o nie, żeby było jak najlepsze.
Mam nadzieję, że nigdy się nie poddam i w końcu dojdę do tego, czego chcę. Wiem, że nigdy nie będzie łatwo, ale
"tylko martwe ryby płyną z prądem."
PS.
To tylko ogólne stwierdzenia, ale dla mnie bardzo istotne. Jakkolwiek jest to banalne i 'oklepane' myślę, że warto o tym pamiętać. Bo wiedzieć... Nie zawsze znaczy wierzyć. A jak powszechnie wiadomo, wiara przenosi góry .
Zdaje sobie też sprawę, że takie podejście może być odebrane sceptycznie.
Chciałem się tylko tym podzielić z Wami, jakkolwiek zostanie to odebrane
pozdrawiam!
Widziałem tutaj i w innych miejscach posty ludzi, którzy wyszli z FS i próbowali przekazać swój cudowny sposób wszystkim, traktując go jako jedyny, najlepszy i nie do podważenia. Dowodzi to tylko temu, że albo ten ktoś nie miał poważnych tak na prawdę poważnych problemów, a jeśli nawet miał, to tak na prawdę wciąż się ich do końca nie pozbył.
Nie ma żadnego cholernego sposobu. Ani na depresję, ani na fobię, ani nawet na raka. Mamy wielu specjalistów (tych lepszych i tych gorszych o czym na pewno sami się przekonaliście), ale wszystko i tak zależy od nas. Bo przecież to nie psycholog przychodzi do nas. A kiedy już u niego jesteśmy to i tak my oceniamy czy ten człowiek może nam pomóc czy nie.
Dlaczego o tym piszę? Bo postanowiłem kiedyś, że nie mogę się poddać. Dlatego wciąż tu jestem. Dostałem to cholerne życie i muszę z nim "żyć", jakiekolwiek by ono nie było. Zdałem sobie sprawę, że dopóki walczę, jestem zwycięzcą, co zawsze dodaje mi sił w najgorszych momentach.
Jak to się ma do fobii społecznej - głównego tematu tego forum? Ano tak, że nikt z nas nie chcę z tym żyć. Nikt nie zamówił sobie tego tak jak pizzy. Każdy marzy o tym, żeby się tego pozbyć, żeby żyć normalnie. Tak właśnie jest, nie ma co się oszukiwać. I ja uważam, że jest to możliwe. Nieważne czy pomogą w tym leki, psycholog, własna motywacja, czy cokolwiek innego. Wszystko zależy od konkretnego przypadku. Ważne jest tylko to, żeby wciąż próbować, żeby nigdy się nie poddawać.
Widziałem ludzi, którzy wychodzili ze śmiertelnych chorób, widziałem upośledzonego geniusza, człowieka bez kończyn który motywował innych do życia, akrobatów na wózku, normalnych ludzi wychodzących ze szpitala psychiatrycznego, a wreszcie tych mniejszych, prawie nikomu nie znanych, którzy wychodzili z depresji, fobii i innych tego typu rzeczy.
Wszystko jest możliwe. Wszystko jest w naszych rękach. To nasze życie i walczmy o nie, żeby było jak najlepsze.
Mam nadzieję, że nigdy się nie poddam i w końcu dojdę do tego, czego chcę. Wiem, że nigdy nie będzie łatwo, ale
"tylko martwe ryby płyną z prądem."
PS.
To tylko ogólne stwierdzenia, ale dla mnie bardzo istotne. Jakkolwiek jest to banalne i 'oklepane' myślę, że warto o tym pamiętać. Bo wiedzieć... Nie zawsze znaczy wierzyć. A jak powszechnie wiadomo, wiara przenosi góry .
Zdaje sobie też sprawę, że takie podejście może być odebrane sceptycznie.
Chciałem się tylko tym podzielić z Wami, jakkolwiek zostanie to odebrane
pozdrawiam!