31 Mar 2010, Śro 13:35, PID: 200336
trash napisał(a):przy bardziej stabilnych finansach i partnerce kupuję mieszkanie ... wiążę się kredytem na 30 lat w jakimś zasyfiałym PRL-owskim bloku, kto wie czy w przeciągu kilku lat nie nastąpi bida, bezrobocie, prawdziwy kryzys i inflacja a i pewnie dzieci się jakieś pojawią ... poza tym jestem podwójnie uwiązany ... kredytem i związkiem... to już nawet nie masochizm ... zbieranie złomu i chlanie nalewek zostaje ... no ewentualnie odsiadka za nie płacone alimenty
Może to trochę tak zabrzmiało, że ja krytykuję wynajmowanie mieszkania, czyli w domyślę sugeruje wzięcie kredytu i kupienie własnego, ale szczerze mówiąc to nie to miałem na myśli Ja również boje się kredytów i męczyło by mnie poczucie, że jestem "na minusie".To znaczy ja nie twierdzę, że kredyt to samo zło, bo zdaje sobie sprawę, że ten lęk przed kredytami jest u mnie po części nieracjonalny, ale mimo wszystko nie chciałbym brać kredytu.
Co więc proponuje? - Gromadzenie kapitału. Im więcej pieniędzy już mamy, tym większe szanse, że uda się go nam korzystnie/ bardziej korzystnie/ za***iście korzystnie pomnożyć. Trzeba też obserwować zmieniający się rynek. Dajmy na to kawalerkę, bardzo małą - 25m2 w moim mieście można dostać od jakichś 140 000 zł. Wiem, sporo. Niemniej, wielu analityków twierdzi, że Polska jest na krawędzi katastrofy deweloperskiej. Banki nie dają kredytów hipotecznych(przez kryzys), więc developerzy nie mogą sprzedać mieszkań, które wybudowali również na kredyt i nie mają za co go spłacić. Jeżeli nic się nie zmieni to deweloperzy zbankrutują a ich mieszkania przejmą banki, które nie za bardzo będą miały znowuż komu te mieszkania sprzedać. Żeby więc nie pójść w ślady deweloperów zaczną obniżać ceny mieszkań i to drastycznie. Nie jestem specjalistą, ale ci co się znają na nieruchomościach(przynajmniej część z nich) twierdzi, że w przeciągu dwóch lat wartość mieszkań w Polsce może spaść o nawet 50% Tak więc ta kawalerka, o której mówiłem ze 140 000 powinna zjechać do 70 000. Jeżeli mamy partnera/ke to wychodzi już tylko 35 000 zł na "łebka". A to jest kwota, którą "da się" moim zdaniem uzbierać. Poza tym, jak to mówią "po nocy zawsze przychodzi dzień" i w ciągu paru kolejnych lat to mieszkanie może znów być warte 140 000 a może nawet 180 000(były już takie ceny około roku 2008). Tak więc można by je sprzedać ze sporym zyskiem, nie mówiąc już o zysku z wynajmu(hehe, bo ja wcale nie proponuje kupić tej kawalerki dla siebie, kto by chciał żyć w takiej klitce) Oczywiście ja nie mówię, że ten scenariusz na pewno się sprawdzi, ale chyba warto być na niego przygotowanym, nie?
Empty Space napisał(a):Wystarczy niewiele, by coś kupić taniej, a sprzedać drożej. Mam do tego jakiś tam dryg, więc z pewnością sobie w życiu poradzę... ale niepewność zawsze jakaś tam jest.
No z nieruchomościami jest ten problem, że przeważnie trzeba mieć właśnie dość spory kapitał, by zacząć kombinować. Handel mieszkaniami/domami to już wysoki stopień wtajemniczenia. Niemniej można zacząć od handlu np ziemią rolną, ale tam trzeba kilku "umiejętności" i kruczków używać, by zarobić np na odrolnieniu(pamiętacie aferę gruntową?). Można też spróbować handlu małymi nieruchomościami budynkowymi typu garaże, magazyny, małe powierzchnie handlowe itd. Zysk nie będzie porażający, ale inwestycja bardzo bezpieczna.