06 Lis 2014, Czw 22:40, PID: 419378
Wydawało mi się, że skoro są takie osoby, które chodziły do różnych klas i zdawały maturę z kompletnie innych przedmiotów (np. niektórzy z klasy matematycznej też zdawali na medycynę i się dostali, chociaż znacznie mniej niż z bio-chemu), to mnie też się uda. Skończyło się totalną katastrofą. W tej szkole było jednocześnie i gimnazjum, i liceum. W II gimnazjum wszyscy licytowali się, do jakiej klasy pójdą (historyczna, matematyczna, bio-chem), mnie zawsze źle szło z matematyką, moja koleżanka, która była rewelacyjna z matematyki, powiedziała mi, że najmądrzejsi ludzie idą na mat-inf, trochę mniej mądrzy na bio-chem, a ci z historycznej są na końcu. Wnerwiłam się, bo z matematyką było u mnie słabo, nie było szans na mat-inf, nie chciałam być głupia, więc zdecydowałam, że pójdę na bio-chem. W stołówce szkolnej inna koleżanka zapytała się mnie, do jakiej klasy idę, ja na to, że na bio-chem, a ona na to "myślałam, że do klasy z rozszerzoną historią.", Ja na to, z wściekłością "Przestań mnie obrażać! Ja się na bio-chem nadaję.", ona na to "Nie, nie nadajesz się, nadajesz się do klasy z rozszerzoną historią." Nasza anglistka po mat-fizie powiedziała nam, że po mat-infie można iść na wszystkie kierunki, bo to najmądrzejsi ludzie. Moja wściekłość z powodu braku możliwości nauki matematyki w zakresie rozszerzonym nie miała granic, że nie należę do tych mądrych ludzi, więc skończyło się na bio-chemie, gdzie trzeba było się jeszcze więcej uczyć, najbardziej nauką przeciążona klasa, ale nie historii i geografii, tylko biologii, chemii i fizyki, ci po bio-chemie wiedzą, o czym mówię. Co za wybryk, intelekt mam w porządku, ale jak psychika siada, to nic człowieku nie poradzisz.