20 Paź 2012, Sob 20:20, PID: 321725
Z pewnych względów uznałem za stosowne napisanie tego w tym wątku, a nie w tym skąd pochodzi wypowiedź:
Krótko mówiąc człowiek nie potrafi zastosować to czego się nauczył w życiu codziennym, lub udaje i okłamuje siebie mówiąc sobie, ze coś czyni... Jednak to własnie potrafienie zastosowania praktyki w zwykłym życiu mówi o tym jak daleko zaszedłem w swojej praktyce, a nie to co potrafię zrobić na poduszce do medytacji. Bo może być również tak, że siedzę, wyciszam umysł i czuję ukojenie, przypływ energii, a w głębi serca podążam tylko za żądaniami ego i w rzeczywistości nic innego nie robię jak karmię ego! Jedna mistrzyni zen powiedziała "9 na 10 praktykujących zen samotnie zostaje demonami!".
Natomiast inna przyczyna jest taka, że u podążających duchową drogą rośnie ego i jego życzenia (!) i czasami ego z lenistwa każe nam zaniedbać nasze ziemskie i "niskie" (jak mu się wydaje) obowiązki i mówi nam, że lepiej dla nas będzie jak zrobimy jeszcze jedną sesję do medytacji w imię naszego dobrego samopoczucia i duchowego "rozwoju". Albo robi te obowiązki od niechcenia, byle by tylko dali mu święty spokój. Tu jest wielka pułapka zastawiona na nas! Mówię to bo sam się na tym wszystkim przyłapałem już dawno temu, koniec jest taki, że człowiek sobie uświadamia jedną wielką otchłań swoich egoistycznych życzeń, które stoją puste i wołają by je nieskończenie napełnić, i te życzenia są bez granic, żądają by je napełnić kosztem innych i kosztem wszystkiego co jest na świecie. I człowiek sobie uświadamia, że całe "dobro" które on niby czyni jest "pod warunkiem, że ja tez będę miał coś z tego". Tak to działa..
Jeżeli człowiek od początku się odpowiednio nie ukierunkuje, tzn. nie ukierunkuje wszystkich swoich wysiłków na to by w swoich czynach (nie tylko myślach!) praktykować miłość do bliżniego, czyli altruistyczne działania, bez cienia nagrody za to w jakiejkolwiek postaci (i wbrew swoim aktualnym pragnieniom), przynoszącą rzeczywisty i namacalny skutek w postaci tego, że dajemy innym zadowolenie, radość i szczęście - i możemy to zobaczyć na ich twarzach lub usłyszec od nich samych (efekt ma być jasny dla wszystkich) - to może się okazać, że zamiast ku oświeceniu idziemy w odwrotnym kierunku!
To nie my mamy byc zadowoleni z siebie samych, ale ci którzy nas otaczają powinni być z nas zadowoleni (i nasze zadowolenie i siła do praktyki powinna być w tym, że możemy sprawić zadowolenie innym, jak również w tym, że nie pragniemy od tego nic dla siebie)
Dlatego człowiek ignoruje podświadomie tego typu nauki, które każą mu sprawiać zadowolenie bliżniemu, a nie sobie, bo jego ego to odrzuca nie widząc w tym swojego zadowolenia i mówi mu, że to nie jest wcale takie ważne, ze liczy się medytacja czy studiowanie jakichś ksiąg. Dlatego człowiek zmuszony jest wchodzić w te wszystkie ciemne stany, gdzie uświadamia sobie swoją pustkę, żeby siłą cierpienia i w przerażeniu sobą uświadomił sobie w końcu, że on idzie kompletnie w nieprawidłowym kierunku i musi całkowicie zmienić ten kierunek... I wtedy człowiek jest wdzięczny za te stany bo pomagają mu odnaleźć prawidłową drogę
clouddead napisał(a):ja pomimo medytacji mam te skłonności czasem. napady desperacji , chęć wyzwolenia się z ciała, czuje się uwięziony w puszce po prostuhmm, generalnie też czasami mam podobny problem i uświadomiłem sobie, że przyczyna leży w braku balansu i równowagi w życiu, tzn. duchowa praktyka człowieka nie jest zintegrowana z jego zwykłym życiem, z tym co człowiek robi na co dzień w świecie: pracuje, żyje w rodzinie, zajmuje się dziećmi, żoną, wykonuje codzienne obowiązki, etc. Jest tu duży rozdźwięk, jakby konflikt. Czyli z jednej strony gdzieś tam człowiek czuje, że go ciągnie poza materie i czas, i człowiek ma czasami "wzniosłe myśli i pragnienia", ale to jest tylko część jego - jego umysł, jednak oprócz umysłu jest w nas jeszcze sfera emocjonalna i sfera materialna/działania. Wg. wszystkich źródeł jakie znam, to dopiero kiedy nasza duchowość odbija się wyraźnie w materialnym życiu, szczególnie w naszych relacjach z innymi (rodzina, żona, rodzice, współpracownicy), wtedy rzeczywiście podążamy właściwą i zbalansowaną drogą, dlatego, że to nie przemiana samego umysłu jest naszym głównym celem, ale przemiana naszych czynów! (tzn. przemiana zaczyna się od umysłu/serca, ale jesli nie przejawia się w czynach to człowiek może zwodzić i oszukiwać samego siebie, dlatego, że jedyny namacalny dowód sukcesu naszej praktyki duchowej to nasze własne życie i nasze relacje z innymi! - tutaj człowiek widzi jasno i dobitnie gdzie jest)
Krótko mówiąc człowiek nie potrafi zastosować to czego się nauczył w życiu codziennym, lub udaje i okłamuje siebie mówiąc sobie, ze coś czyni... Jednak to własnie potrafienie zastosowania praktyki w zwykłym życiu mówi o tym jak daleko zaszedłem w swojej praktyce, a nie to co potrafię zrobić na poduszce do medytacji. Bo może być również tak, że siedzę, wyciszam umysł i czuję ukojenie, przypływ energii, a w głębi serca podążam tylko za żądaniami ego i w rzeczywistości nic innego nie robię jak karmię ego! Jedna mistrzyni zen powiedziała "9 na 10 praktykujących zen samotnie zostaje demonami!".
Natomiast inna przyczyna jest taka, że u podążających duchową drogą rośnie ego i jego życzenia (!) i czasami ego z lenistwa każe nam zaniedbać nasze ziemskie i "niskie" (jak mu się wydaje) obowiązki i mówi nam, że lepiej dla nas będzie jak zrobimy jeszcze jedną sesję do medytacji w imię naszego dobrego samopoczucia i duchowego "rozwoju". Albo robi te obowiązki od niechcenia, byle by tylko dali mu święty spokój. Tu jest wielka pułapka zastawiona na nas! Mówię to bo sam się na tym wszystkim przyłapałem już dawno temu, koniec jest taki, że człowiek sobie uświadamia jedną wielką otchłań swoich egoistycznych życzeń, które stoją puste i wołają by je nieskończenie napełnić, i te życzenia są bez granic, żądają by je napełnić kosztem innych i kosztem wszystkiego co jest na świecie. I człowiek sobie uświadamia, że całe "dobro" które on niby czyni jest "pod warunkiem, że ja tez będę miał coś z tego". Tak to działa..
Jeżeli człowiek od początku się odpowiednio nie ukierunkuje, tzn. nie ukierunkuje wszystkich swoich wysiłków na to by w swoich czynach (nie tylko myślach!) praktykować miłość do bliżniego, czyli altruistyczne działania, bez cienia nagrody za to w jakiejkolwiek postaci (i wbrew swoim aktualnym pragnieniom), przynoszącą rzeczywisty i namacalny skutek w postaci tego, że dajemy innym zadowolenie, radość i szczęście - i możemy to zobaczyć na ich twarzach lub usłyszec od nich samych (efekt ma być jasny dla wszystkich) - to może się okazać, że zamiast ku oświeceniu idziemy w odwrotnym kierunku!
To nie my mamy byc zadowoleni z siebie samych, ale ci którzy nas otaczają powinni być z nas zadowoleni (i nasze zadowolenie i siła do praktyki powinna być w tym, że możemy sprawić zadowolenie innym, jak również w tym, że nie pragniemy od tego nic dla siebie)
Dlatego człowiek ignoruje podświadomie tego typu nauki, które każą mu sprawiać zadowolenie bliżniemu, a nie sobie, bo jego ego to odrzuca nie widząc w tym swojego zadowolenia i mówi mu, że to nie jest wcale takie ważne, ze liczy się medytacja czy studiowanie jakichś ksiąg. Dlatego człowiek zmuszony jest wchodzić w te wszystkie ciemne stany, gdzie uświadamia sobie swoją pustkę, żeby siłą cierpienia i w przerażeniu sobą uświadomił sobie w końcu, że on idzie kompletnie w nieprawidłowym kierunku i musi całkowicie zmienić ten kierunek... I wtedy człowiek jest wdzięczny za te stany bo pomagają mu odnaleźć prawidłową drogę