19 Maj 2019, Nie 15:49, PID: 792779
Ostatni rok był dla mnie trudny , dużo się zmieniło w moim życiu : nowa praca , zaczęłam się z Kimś spotykać . Kosztowało mnie to dużo lęków , stresu , nerwów , nowi ludzie , nowe sytuacje , nowe wyzwania i strasznie dużo pracy nad sobą... W sumie to wiele osób mi mówi, że mogę być z siebie dumna , ale nie potrafię... Jakoś zaczęłam odczuwać straszny lęk , ze za chwilę stanie się coś , co przekreśli to wszystko. Te zmiany i tą całą pracę nad sobą. Mam wrażenie , że to lęk przed zmianą , przed tym, że mogę żyć i myśleć inaczej ? Ciężko mi to opisać. Dzięki pracy zaczęłam nabierać wiary w swoje możliwości, bo radzę sobie nawet mnie chwalą , ale mnie to jakoś denerwuje, nie umiem w to wierzyć , że tak jest. Po ponad roku lęku i stresu w pracy oswoiłam się z ludźmi , z którymi pracuje , nie myślę ciągle , że mnie oceniają , nawet zaczęłam czasem z nimi gdzieś wychodzić i podobno mnie lubią , okazują to nawet ,ale wiadomo mój skrzywiony obiektywizm.Dałam sobie szansę na bycie z Kimś i On naprawdę akceptuje mnie jaką jestem z moją wrażliwością , która bywa męcząca i moimi różnymi trudnościami. A mimo to nie umiem się oswoić z tym , że zaczynam inaczej, lepiej o sobie myśleć , że jakbym zaczynała dbać o siebie i być dla siebie dobra. Jasne cieszę się z tego bardzo , bo wiem ile łez mnie to kosztowało i samozaparcia , ale z 2 strony w ostatnich tygodniach ten lęk mi się nasila, jakby Ktoś z tyłu głowy mi mówił , że to niemożliwe , żebym mogła czuć się spokojnie i sobie radzić... Miał Ktoś coś takiego ?
Nie bardzo wiem , jak sobie z tym poradzić...
A może to kwestia tego , że ciągle nie mogę pogodzić się z latami , które straciłam . Że czuje się za stara już na wszystko , ze tak bolą mnie te stracone na depresje , lęki , izolacje, lata , kiedy miałam siebie za totalne zero i wyżywałam na sobie za wszystko. 12 lat to strasznie dużo,w sumie prawie połowa mojego życia. A w sumie od 18 roku życia zaczęły się moje problemy.. Więc możecie sobie policzyć mój wiek...Mam świadomość , że liczy się to , że w końcu coś zmieniłam , że już nie stoję w miejscu , i tu nie chodzi o jakiś kryzys ze już te wiek , tylko o to poczucie , że tyle lat straciłam , że na wszystko już za późno. Co z tego , że większość ludzi , czy znajomych myśli ze mam dużo mniej , bo nie wyglądam na swoje lata ? Czasem to pomaga , bo obcym ludziom nie muszę mówić,ile mam lat, zostawiam ich w ich złudzeniu .Wiem to chore wstydzić się swojego wieku. Bo przecież ludzie czasem w dużo późniejszym wieku wychodzą z róźnych kryzysów. I wiem ze jakaś babcia by mi powiedziała , żebym się ogarnęła , bo jestem młoda. I miałaby rację.
Ja po prostu czuje się jakbym była na ściance spinaczkowej w połowie drogi. Niby idę w dobrym kierunku , wykonałam sporo pracy nad sobą ,ale ciągle odwracam się do tyłu. Bo czemu kurde potrzebowałam, aż tylu lat by zrozumieć pewne sprawy , by dać sobie szansę , by zacząć siebie lubić? Jak mam poczucie , że już jestem za stara na własną, rodzinę , na dzieci, na nadrabianie straconych lat. Wiem jak to głupio brzmi , mi samej wstyd to pisać , ale tak jest , gnębi mnie to musiałam się gdzieś wygadać... Może Ktoś z Was tak miał , ma ? Czuje jakbym się zaczęła gubić i wywołuje to we mnie tyle sprzecznych emocji...
Nie chce , żeby to było odebrane jako narzekanie , bo ja dziękuje Bogu , że otworzyły mi się oczy dużo zrozumiałam , że miałam tyle siły na to wszystko bo zaczęcie pracy z moimi lękami było ciężkie , a w tym samym momencie musiałam przeżyć śmierć ojca , który zmarł nagle na zawał , w ogóle z tą pracą to 1 raz w życiu się nie poddałam i nie zrezygnowałam.. , czuje przez to w jakiś sposób szczęśliwa ,ale jak pisałam poczułam teraz, jakby się pojawiła przede mną ściana i nie umiem sama tego rozgryźć...
Nie bardzo wiem , jak sobie z tym poradzić...
A może to kwestia tego , że ciągle nie mogę pogodzić się z latami , które straciłam . Że czuje się za stara już na wszystko , ze tak bolą mnie te stracone na depresje , lęki , izolacje, lata , kiedy miałam siebie za totalne zero i wyżywałam na sobie za wszystko. 12 lat to strasznie dużo,w sumie prawie połowa mojego życia. A w sumie od 18 roku życia zaczęły się moje problemy.. Więc możecie sobie policzyć mój wiek...Mam świadomość , że liczy się to , że w końcu coś zmieniłam , że już nie stoję w miejscu , i tu nie chodzi o jakiś kryzys ze już te wiek , tylko o to poczucie , że tyle lat straciłam , że na wszystko już za późno. Co z tego , że większość ludzi , czy znajomych myśli ze mam dużo mniej , bo nie wyglądam na swoje lata ? Czasem to pomaga , bo obcym ludziom nie muszę mówić,ile mam lat, zostawiam ich w ich złudzeniu .Wiem to chore wstydzić się swojego wieku. Bo przecież ludzie czasem w dużo późniejszym wieku wychodzą z róźnych kryzysów. I wiem ze jakaś babcia by mi powiedziała , żebym się ogarnęła , bo jestem młoda. I miałaby rację.
Ja po prostu czuje się jakbym była na ściance spinaczkowej w połowie drogi. Niby idę w dobrym kierunku , wykonałam sporo pracy nad sobą ,ale ciągle odwracam się do tyłu. Bo czemu kurde potrzebowałam, aż tylu lat by zrozumieć pewne sprawy , by dać sobie szansę , by zacząć siebie lubić? Jak mam poczucie , że już jestem za stara na własną, rodzinę , na dzieci, na nadrabianie straconych lat. Wiem jak to głupio brzmi , mi samej wstyd to pisać , ale tak jest , gnębi mnie to musiałam się gdzieś wygadać... Może Ktoś z Was tak miał , ma ? Czuje jakbym się zaczęła gubić i wywołuje to we mnie tyle sprzecznych emocji...
Nie chce , żeby to było odebrane jako narzekanie , bo ja dziękuje Bogu , że otworzyły mi się oczy dużo zrozumiałam , że miałam tyle siły na to wszystko bo zaczęcie pracy z moimi lękami było ciężkie , a w tym samym momencie musiałam przeżyć śmierć ojca , który zmarł nagle na zawał , w ogóle z tą pracą to 1 raz w życiu się nie poddałam i nie zrezygnowałam.. , czuje przez to w jakiś sposób szczęśliwa ,ale jak pisałam poczułam teraz, jakby się pojawiła przede mną ściana i nie umiem sama tego rozgryźć...