22 Lis 2019, Pią 11:55, PID: 811118
Tak jak w temacie. W ten sposób najkrócej chyba udało mi się ująć mój problem na tę chwilę.
Tekst jest długi, ale mam nadzieję, że napisany w przystępny dla odbiorcy sposób. Zapraszam zatem do lektury!
Zacznę od lęku przed ludźmi. Samo przebywanie wśród ludzi sprawia mi ogromny ból psychiczny, a także, rzecz jasna, duży dyskomfort fizyczny. Mam wrażenie, że każda moja aktywność jest źle oceniania. Każda to znaczy każdy najmniejszy ruch, to gdzie patrzę itp. Oczywiście boję się do kogokolwiek odezwać, bo czuję się wtedy tak, jakbym kogoś atakowała i prowokowała do jakiejś negatywnej reakcji np. wyśmiania. Co dziwne, czuję się znacznie pewniej, kiedy ktoś się do mnie odezwie, zapyta o coś albo zada mi jakieś zadanie - wtedy nie boję się tak bardzo, że zostanę wyśmiana czy źle oceniona, bo mam usprawiedliwienie swojej aktywności - czyjaś aktywność wobec mnie np. prośba, pytanie.
I cały czas zastanawiam się, co inni o mnie myślą, czasami nawet wtedy, kiedy już mnie nie widzą albo nawet kiedy piszę coś w internecie i nikt mnie nie zna. Dlatego analizuję każde słowo, które chcę powiedzieć/napisać, każdy gest, wszystko co jest we mnie widoczne. I niezależnie, czy jestem w tłumie czy w małej grupie, wciąż odnoszę wrażenie, że wszyscy o mnie myślą, nawet jeśli tego nie okazują.
Dodam, że to wszystko odnosi się literalnie do WSZYSTKICH ludzi, zarówno nieznajomych na ulicy, jak i wieloletnich nawet znajomych. Choć, rzecz jasna, ja prawie żadnych znajomych nie mam, bo jakoś nikt nie wykazuje chęci, by utrzymywać ze mną znajomość, a ja chyba sama tego nie chcę, skoro czuję się tak źle wśród wszystkich, niezależnie od sytuacji itp. Dosłownie istnieją dwie najbliższe osoby w moim życiu, przy których nie odczuwam lęku i upokorzenia (choć krzywdę jak najbardziej, ale przynajmniej mogę to wyrazić), a wszyscy inni idą do jednego worka, kolokwialnie mówiąc.
Dla mnie najgorsze jest to, że czuję się znienawidzona przez ludzi i czuję jakby ludzie czerpali radość z mojego cierpienia. Jakby każdy w każdej chwili chciał mnie skrzywdzić. Jakby wszyscy wokół byli skupieni na mnie i na tym, jak by tu zrobić mi coś "na złość" i wyprowadzić mnie z równowagi.
A mnie niestety literalnie nie da się wyprowadzić z równowagi, bo choćbym nie wiem jak bardzo chciała ujawnić swoje emocje i przestać się kontrolować to i tak wszystko tłumię w sobie (co daje fatalne skutki zdrowotne) i cały czas zachowuję się potwornie sztywnie, ostrożnie, ultradelikatnie itp. Bardzo boję się, że ludzie widzą moją złość i mam wrażenie, że w odwecie złoszczą się na mnie.
Generalnie, nieustanna wrogość między mną a innymi.
Jednocześnie jednak cały czas czuję, że pragnę uwagi innych, oczywiście takiej która nie byłaby krzywdząca, ale takiej może nieprzyzwoicie nawet pozytywnej, oceniającej mnie jako bardzo wartościową... Co ciekawe, moim - w pewnym sensie - marzeniem jest występowanie na scenie. Jedna część mnie pragnie tego tak mocno, że gdybym dostała taką propozycję to z pewnością bym się zdecydowała, pomimo lęku, który na pewno by mi towarzyszył. Ale, co dziwne, wystąpienie na forum (tylko zaplanowane i ustalone!) wcale nie wzbudza we mnie większego lęku niż choćby siedzenie z ludźmi w poczekalni. Albo po prostu jest to lęk innego rodzaju.
W każdym razie mam wrażenie, że gdyby ludzie poznali prawdziwą mnie, rozumieli by mnie chociaż w jakimś stopniu to naprawdę uznawaliby mnie za bardzo wartościową. Ja jednak cały czas czuję, że mnie nie doceniają, lekceważą i kompletnie mnie nie rozumieją.
I w ogóle bardzo często mam takie wrażenie, że ja już wszystko wiem i z kolei to ja mam tendencję do dewaluacji innych, uznaję aktywność innych za mało wartościową i ogólnie prawie nigdy nic mi się nie podoba. I nie zależnie, czy o tym mówię czy nie, czuję się źle, bo albo ktoś rzeczywiście czuje się przeze mnie pokrzywdzony (kiedy powiem, że to co mówi jest bez sensu) i źle się do mnie nastawia albo z kolei czuję, że coś ukrywam i po prostu nienawidzę NIE wyrażać swojego niezadowolenia, bo samo niezadowolenie jest już cierpieniem. A ja czuję nieustanną potrzebę, żeby dzielić się swoim cierpieniem. A to oczywiście nie jest dobrze widziane.
I to jest też chyba powód, dla którego to wszystko piszę.
Chętnie szukam pomocy, chodzę do psychologów, terapeutów, lekarzy itp. I doszłam do wniosku, że to czego szukam to wcale nie jest specjalistyczna pomoc, tylko zrozumienie.
Ta nieustanna potrzeba bycia zrozumianym tj. bycia ocenianym, widzianym, tak jak ja siebie widzę jest moim wielkim problemem. Bo niezrozumienie jest dla mnie równoznaczne z krzywdą.
Dla tego z góry przepraszam, jeśli np. nie docenię czyjejś rady, ale zapraszam wszystkich do dzielenia się swoimi spostrzeżeniami nt. tego tekstu. Szczególnie cenne będą dla mnie informacje, CZY KTOŚ MA PODOBNIE?? Bo (oczywiście) mam wrażenie, że ten konkretny typ problemu mam tylko ja jedna na całym świecie.
UWAGA! To wszystko co tu napisałam odnosi się do moich własnych, prywatnych WRAŻEŃ i uczuć. Wcale nie TWIERDZĘ, że ludzie mnie nienawidzą itp. Teoretycznie, nie spotkałam się w życiu z żadną większą krzywdą, w oficjalnym znaczeniu tego słowa. Chyba większość ludzi, których w życiu poznałam była wobec mnie życzliwa lub przynajmniej neutralna. I zapewne będzie to niezrozumiałe dla wielu, ale zdaje mi się, że wolałabym już być ofiarą jakiejś oficjalnej przemocy i z tego powodu mieć te wszystkie zaburzenia. Wtedy przynajmniej znałabym ten powód i może czułabym się bardziej zrozumiana...
Tekst jest długi, ale mam nadzieję, że napisany w przystępny dla odbiorcy sposób. Zapraszam zatem do lektury!
Zacznę od lęku przed ludźmi. Samo przebywanie wśród ludzi sprawia mi ogromny ból psychiczny, a także, rzecz jasna, duży dyskomfort fizyczny. Mam wrażenie, że każda moja aktywność jest źle oceniania. Każda to znaczy każdy najmniejszy ruch, to gdzie patrzę itp. Oczywiście boję się do kogokolwiek odezwać, bo czuję się wtedy tak, jakbym kogoś atakowała i prowokowała do jakiejś negatywnej reakcji np. wyśmiania. Co dziwne, czuję się znacznie pewniej, kiedy ktoś się do mnie odezwie, zapyta o coś albo zada mi jakieś zadanie - wtedy nie boję się tak bardzo, że zostanę wyśmiana czy źle oceniona, bo mam usprawiedliwienie swojej aktywności - czyjaś aktywność wobec mnie np. prośba, pytanie.
I cały czas zastanawiam się, co inni o mnie myślą, czasami nawet wtedy, kiedy już mnie nie widzą albo nawet kiedy piszę coś w internecie i nikt mnie nie zna. Dlatego analizuję każde słowo, które chcę powiedzieć/napisać, każdy gest, wszystko co jest we mnie widoczne. I niezależnie, czy jestem w tłumie czy w małej grupie, wciąż odnoszę wrażenie, że wszyscy o mnie myślą, nawet jeśli tego nie okazują.
Dodam, że to wszystko odnosi się literalnie do WSZYSTKICH ludzi, zarówno nieznajomych na ulicy, jak i wieloletnich nawet znajomych. Choć, rzecz jasna, ja prawie żadnych znajomych nie mam, bo jakoś nikt nie wykazuje chęci, by utrzymywać ze mną znajomość, a ja chyba sama tego nie chcę, skoro czuję się tak źle wśród wszystkich, niezależnie od sytuacji itp. Dosłownie istnieją dwie najbliższe osoby w moim życiu, przy których nie odczuwam lęku i upokorzenia (choć krzywdę jak najbardziej, ale przynajmniej mogę to wyrazić), a wszyscy inni idą do jednego worka, kolokwialnie mówiąc.
Dla mnie najgorsze jest to, że czuję się znienawidzona przez ludzi i czuję jakby ludzie czerpali radość z mojego cierpienia. Jakby każdy w każdej chwili chciał mnie skrzywdzić. Jakby wszyscy wokół byli skupieni na mnie i na tym, jak by tu zrobić mi coś "na złość" i wyprowadzić mnie z równowagi.
A mnie niestety literalnie nie da się wyprowadzić z równowagi, bo choćbym nie wiem jak bardzo chciała ujawnić swoje emocje i przestać się kontrolować to i tak wszystko tłumię w sobie (co daje fatalne skutki zdrowotne) i cały czas zachowuję się potwornie sztywnie, ostrożnie, ultradelikatnie itp. Bardzo boję się, że ludzie widzą moją złość i mam wrażenie, że w odwecie złoszczą się na mnie.
Generalnie, nieustanna wrogość między mną a innymi.
Jednocześnie jednak cały czas czuję, że pragnę uwagi innych, oczywiście takiej która nie byłaby krzywdząca, ale takiej może nieprzyzwoicie nawet pozytywnej, oceniającej mnie jako bardzo wartościową... Co ciekawe, moim - w pewnym sensie - marzeniem jest występowanie na scenie. Jedna część mnie pragnie tego tak mocno, że gdybym dostała taką propozycję to z pewnością bym się zdecydowała, pomimo lęku, który na pewno by mi towarzyszył. Ale, co dziwne, wystąpienie na forum (tylko zaplanowane i ustalone!) wcale nie wzbudza we mnie większego lęku niż choćby siedzenie z ludźmi w poczekalni. Albo po prostu jest to lęk innego rodzaju.
W każdym razie mam wrażenie, że gdyby ludzie poznali prawdziwą mnie, rozumieli by mnie chociaż w jakimś stopniu to naprawdę uznawaliby mnie za bardzo wartościową. Ja jednak cały czas czuję, że mnie nie doceniają, lekceważą i kompletnie mnie nie rozumieją.
I w ogóle bardzo często mam takie wrażenie, że ja już wszystko wiem i z kolei to ja mam tendencję do dewaluacji innych, uznaję aktywność innych za mało wartościową i ogólnie prawie nigdy nic mi się nie podoba. I nie zależnie, czy o tym mówię czy nie, czuję się źle, bo albo ktoś rzeczywiście czuje się przeze mnie pokrzywdzony (kiedy powiem, że to co mówi jest bez sensu) i źle się do mnie nastawia albo z kolei czuję, że coś ukrywam i po prostu nienawidzę NIE wyrażać swojego niezadowolenia, bo samo niezadowolenie jest już cierpieniem. A ja czuję nieustanną potrzebę, żeby dzielić się swoim cierpieniem. A to oczywiście nie jest dobrze widziane.
I to jest też chyba powód, dla którego to wszystko piszę.
Chętnie szukam pomocy, chodzę do psychologów, terapeutów, lekarzy itp. I doszłam do wniosku, że to czego szukam to wcale nie jest specjalistyczna pomoc, tylko zrozumienie.
Ta nieustanna potrzeba bycia zrozumianym tj. bycia ocenianym, widzianym, tak jak ja siebie widzę jest moim wielkim problemem. Bo niezrozumienie jest dla mnie równoznaczne z krzywdą.
Dla tego z góry przepraszam, jeśli np. nie docenię czyjejś rady, ale zapraszam wszystkich do dzielenia się swoimi spostrzeżeniami nt. tego tekstu. Szczególnie cenne będą dla mnie informacje, CZY KTOŚ MA PODOBNIE?? Bo (oczywiście) mam wrażenie, że ten konkretny typ problemu mam tylko ja jedna na całym świecie.
UWAGA! To wszystko co tu napisałam odnosi się do moich własnych, prywatnych WRAŻEŃ i uczuć. Wcale nie TWIERDZĘ, że ludzie mnie nienawidzą itp. Teoretycznie, nie spotkałam się w życiu z żadną większą krzywdą, w oficjalnym znaczeniu tego słowa. Chyba większość ludzi, których w życiu poznałam była wobec mnie życzliwa lub przynajmniej neutralna. I zapewne będzie to niezrozumiałe dla wielu, ale zdaje mi się, że wolałabym już być ofiarą jakiejś oficjalnej przemocy i z tego powodu mieć te wszystkie zaburzenia. Wtedy przynajmniej znałabym ten powód i może czułabym się bardziej zrozumiana...