08 Kwi 2021, Czw 13:41, PID: 840348
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 08 Kwi 2021, Czw 13:47 przez Marko24.)
Mam taką nieciekawą sytuację, że mam prawie 24 lata i od około 2 lat moje życie zaczęło się pogarszać, wcześniej miałem dużo ludzi na których mogłem liczyć.
1. Praktycznie co weekend byłem u kuzyna z wspólnym znajomymi,
2. W tygodniu mieszkałem w akademiku ze znajomymi z liceum, w większym mieście i regularnie chodziliśmy na siłownię, wakacje itd. czułem, że mam rodzinę, wsparcie, przyjaciół itd.
3. Matka z ojczymem, wuja, ciotka, kuzyn, dziadkowie częściej się spotykali na grill/w weekend/imprezy rodzinne itp.
A po studiach jak wróciłem do swojego mieszkania w swoim mieście wszystko zaczęło się walić.
1. Zwykle spotykaliśmy się u kuzyna w domu wuja i ciotki jak wyprowadził się na swoje z dziewczyną no to trochę rzadziej już się spotykaliśmy, potem pracowałem z nim i znajomymi u jego ojca, przez problemy finansowe zwolnił mnie i parę osób, a że praca w delegacjach to w sumie kuzyn i wuja jakby trochę odsunęli się ode mnie.
2. Jak pisałem mieszkałem w akademiku, teraz mieszkam sam w małym miasteczku rodzinnym, a część znajomych została w mieście gdzie studiowałem, w moim mieście zostało 2, ale no jeden zjeżdża tylko na weekendy, drugi ma dziewczynę.
3. Co do rodziny wiadomo dziadkowie są starsi, co do matki i ojczyma to ona nie jest towarzyska, jakby nie dba o relacje ze mną, nie zaprasza do siebie żeby obejrzeć wspólny mecz, no spędzić wspólnie wieczór, jej facet (ojczym) no też zbyt rozmowny nie jest, ogólnie nie mogę na nią liczyć.
I moje życie wygląda tak pracuje w zawodzie za 3k od 7-15 chciałbym przeprowadzić się do miasta gdzie studiowałem, ale zarabiając tyle to ewentualnie jedynie pokój za 600/700 zł mógłbym wynająć, a i tak zbyt dużo by mi pieniędzy nie zostalo.
No i po pracy wracam do domu i w sumie nie mogę na nikogo liczyć, z kim pogadać. Matka, kuzyn, rodzina sami się nie odezwą, ewentualnie zaproszenie (krótki telefon/SMS) na obiad w sobotę żeby zjeść pogadać z 5 min. Dodam też, że mam na barkach również niespełnioną/nieodwzajemnioną miłość, z dziewczyną którą kiedyś się spotykałem ostatni raz widzieliśmy się z 1.5 roku temu, w 2020 mieliśmy się spotkać, ale jakoś nie wyszło koronawirus.
I teraz najgorsze, że przez tą samotność, jak te relacje zaczęły gasnąć, zacząłem po pracy pić alkohol i trwa to już z ponad pół roku, i powiedzmy na początku było to z 2 razy w tygodniu po 5-6 piw, a teraz jest praktycznie codziennie, nie wiem próbuje sobie to tłumaczyć, że jakbym nie pił to bym siedział do końca dnia samemu, bo nikt się nie odezwie i tak cały tydzień i wydaje mi się, że próbuje po prostu skrócić dzień sobie, żeby szybciej minął, żebym nie myślał o tym wszystkim.
I w sumie już z tym problemem widzę, że chyba nie poradzę jest jakby trochę za późno, za duże ilości idą, powiedzmy, że w ostatnim miesiącu to najdłuższy okres abstynencji był z 2 dni, ciąg z 1.5 tygodnia. I tak się zastanawiam co z tym zrobić, czy w ogóle da się coś z tym zrobić, bo tak sobie myślę czy mając takie życie, nie mając praktycznie nikogo, nikt ktokolwiek żeby napisał praktycznie, mieszkanie w małym mieście, tak jak mówiłem, w tym co studiowałem to ewentualnie bym mógł pokój wynająć do 600 zł, odczuwając na co dzień nieszczęście/smutek/poczucie, że nikomu na mnie nie zależy itp. można żyć na trzeźwo nie zamartwiając się wiecznie.
Po prostu zastanawiam się tak, już dowiadywałem się i teraz w pandemii odwyk jest "online", czyli na daną chwilę w sumie nawet jakbym chciał to nie mogę się zapisać, bo wiem, że jedynie stacjonarnie dałbym radę nie pić, jakby ktoś nade mną stał. Druga kwestia tak się zastanawiam co by było po odwyku, dobra mijają 3 miesiące nie picia, ale wychodzisz z tego ośrodka i w sumie wracasz do swojego życia, w którym wszystkie te problemy przez które piję są nadal i co dalej?
Nie wiem czy na początku zacząć od tych problemów akceptując na ten czas te picie, zapisać się na jakieś zajęcia sportowe żeby poznać jakiś nowych znajomych. Co sądzicie jak wyjść z tej sytuacji?
1. Praktycznie co weekend byłem u kuzyna z wspólnym znajomymi,
2. W tygodniu mieszkałem w akademiku ze znajomymi z liceum, w większym mieście i regularnie chodziliśmy na siłownię, wakacje itd. czułem, że mam rodzinę, wsparcie, przyjaciół itd.
3. Matka z ojczymem, wuja, ciotka, kuzyn, dziadkowie częściej się spotykali na grill/w weekend/imprezy rodzinne itp.
A po studiach jak wróciłem do swojego mieszkania w swoim mieście wszystko zaczęło się walić.
1. Zwykle spotykaliśmy się u kuzyna w domu wuja i ciotki jak wyprowadził się na swoje z dziewczyną no to trochę rzadziej już się spotykaliśmy, potem pracowałem z nim i znajomymi u jego ojca, przez problemy finansowe zwolnił mnie i parę osób, a że praca w delegacjach to w sumie kuzyn i wuja jakby trochę odsunęli się ode mnie.
2. Jak pisałem mieszkałem w akademiku, teraz mieszkam sam w małym miasteczku rodzinnym, a część znajomych została w mieście gdzie studiowałem, w moim mieście zostało 2, ale no jeden zjeżdża tylko na weekendy, drugi ma dziewczynę.
3. Co do rodziny wiadomo dziadkowie są starsi, co do matki i ojczyma to ona nie jest towarzyska, jakby nie dba o relacje ze mną, nie zaprasza do siebie żeby obejrzeć wspólny mecz, no spędzić wspólnie wieczór, jej facet (ojczym) no też zbyt rozmowny nie jest, ogólnie nie mogę na nią liczyć.
I moje życie wygląda tak pracuje w zawodzie za 3k od 7-15 chciałbym przeprowadzić się do miasta gdzie studiowałem, ale zarabiając tyle to ewentualnie jedynie pokój za 600/700 zł mógłbym wynająć, a i tak zbyt dużo by mi pieniędzy nie zostalo.
No i po pracy wracam do domu i w sumie nie mogę na nikogo liczyć, z kim pogadać. Matka, kuzyn, rodzina sami się nie odezwą, ewentualnie zaproszenie (krótki telefon/SMS) na obiad w sobotę żeby zjeść pogadać z 5 min. Dodam też, że mam na barkach również niespełnioną/nieodwzajemnioną miłość, z dziewczyną którą kiedyś się spotykałem ostatni raz widzieliśmy się z 1.5 roku temu, w 2020 mieliśmy się spotkać, ale jakoś nie wyszło koronawirus.
I teraz najgorsze, że przez tą samotność, jak te relacje zaczęły gasnąć, zacząłem po pracy pić alkohol i trwa to już z ponad pół roku, i powiedzmy na początku było to z 2 razy w tygodniu po 5-6 piw, a teraz jest praktycznie codziennie, nie wiem próbuje sobie to tłumaczyć, że jakbym nie pił to bym siedział do końca dnia samemu, bo nikt się nie odezwie i tak cały tydzień i wydaje mi się, że próbuje po prostu skrócić dzień sobie, żeby szybciej minął, żebym nie myślał o tym wszystkim.
I w sumie już z tym problemem widzę, że chyba nie poradzę jest jakby trochę za późno, za duże ilości idą, powiedzmy, że w ostatnim miesiącu to najdłuższy okres abstynencji był z 2 dni, ciąg z 1.5 tygodnia. I tak się zastanawiam co z tym zrobić, czy w ogóle da się coś z tym zrobić, bo tak sobie myślę czy mając takie życie, nie mając praktycznie nikogo, nikt ktokolwiek żeby napisał praktycznie, mieszkanie w małym mieście, tak jak mówiłem, w tym co studiowałem to ewentualnie bym mógł pokój wynająć do 600 zł, odczuwając na co dzień nieszczęście/smutek/poczucie, że nikomu na mnie nie zależy itp. można żyć na trzeźwo nie zamartwiając się wiecznie.
Po prostu zastanawiam się tak, już dowiadywałem się i teraz w pandemii odwyk jest "online", czyli na daną chwilę w sumie nawet jakbym chciał to nie mogę się zapisać, bo wiem, że jedynie stacjonarnie dałbym radę nie pić, jakby ktoś nade mną stał. Druga kwestia tak się zastanawiam co by było po odwyku, dobra mijają 3 miesiące nie picia, ale wychodzisz z tego ośrodka i w sumie wracasz do swojego życia, w którym wszystkie te problemy przez które piję są nadal i co dalej?
Nie wiem czy na początku zacząć od tych problemów akceptując na ten czas te picie, zapisać się na jakieś zajęcia sportowe żeby poznać jakiś nowych znajomych. Co sądzicie jak wyjść z tej sytuacji?