Fobia społeczna nie istnieje - Wersja do druku +- PhobiaSocialis.pl (https://www.phobiasocialis.pl) +-- Dział: Działy tematyczne (https://www.phobiasocialis.pl/forum-9.html) +--- Dział: Nieśmiałość, Fobia społeczna (https://www.phobiasocialis.pl/forum-11.html) +--- Wątek: Fobia społeczna nie istnieje (/thread-4025.html) |
Re: Fobia społeczna nie istnieje - jack - 23 Lut 2011 frezja napisał(a):Poniekąd takie rzeczy zawsze mają swoje podłoże w jakimś konkretnym wydarzeniu, i mając to wydarzenie, można już nad tym pracować. Jak pomyślę pod swoim kątem, to taką reakcję zaszczepiły mi głupie u+ dzieciaki, które komentowały zawsze jak przechodziłam, albo jakieś półmózgi w szkole. Potem reakcja się już uruchamia w podobnych sytuacjach, nawet jak ludzie koło których się przechodzi są neutralni.No właśnie tak jest .Poprzez ciągłe powtarzanie wszystko się zautomatyzowało ,przejęła to nasza podświadomość . Ale czy jest to główną przyczyną ? no myślę że chyba tak.Gdy by się te sytuacje nie wydarzyły w przeszłości ,to dziś nie odczuwał bym tych lęków . frezja napisał(a):A tak jeszcze wracając Jack, pamiętasz ile minut pracy dziennie zalecił ci ten chłopak z forum od akupunktury?Szczerze to nie pamiętam,on za bardzo chaotycznie mi to tłumaczył .Trochę miałem wątpliwości co do niego.Mam do niego gg ,co prawda dawno z nim nie pisałem, ale napisze o ile nie zmienił nr gg.Boje się jednak że może mu to jednak nie pomogło. Akupunktura chyba się wywodzi z chin,i na pewno jest to metoda już dosyć stara i jestem przekonany że działa.Ale nie wiem czy można tym leczyć lęki,ale nie mówię że nie.Możliwe że są na ludzkim ciele punkty ,które pod wpływem stymulacji powodują redukcje napięcia w ciele.Hmm teraz doszedłem do wniosku że nie koniecznie sam mózg odpowiada za nasze lęki,przecież to cały organizm .Mózg nie może żyć bez ciała,a ciało bez mózgu.Trochę zgłupiałem Musze to chyba przemyśleć . Ps.Aha w czasie terapii poznawczo-behawioralnej uczy się pacjenta relaksacji ciała Taka akupunktura może prowadzi do całkowitej redukcji napięć Re: Fobia społeczna nie istnieje - frezja - 24 Lut 2011 jack napisał(a):Ale czy jest to główną przyczyną ? no myślę że chyba tak.Gdy by się te sytuacje nie wydarzyły w przeszłości ,to dziś nie odczuwał bym tych lęków . Dobrze jest znać przyczynę. To już duży krok naprzód. Ja dalej nie wiem do końca, kiedy i dlaczego... pewne rzeczy wiem skąd, albo wydaje mi się że wiem. Znalazłam pewne szkolenie które potrafi odnaleźć prawdziwe przyczyny pewnych zachowań, jeśli uda się na nie pójść to już będzie duuuużo. Cytat:Akupunktura chyba się wywodzi z chin,i na pewno jest to metoda już dosyć stara i jestem przekonany że działa.Ale nie wiem czy można tym leczyć lęki,ale nie mówię że nie.Możliwe że są na ludzkim ciele punkty ,które pod wpływem stymulacji powodują redukcje napięcia w ciele.Hmm teraz doszedłem do wniosku że nie koniecznie sam mózg odpowiada za nasze lęki,przecież to cały organizm .Mózg nie może żyć bez ciała,a ciało bez mózgu.Trochę zgłupiałem Musze to chyba przemyśleć . Hmm ja trafiłam na informacje, że pewne blokady mogą się kumulować niekoniecznie w mózgu, ale też i w ciele. Myślę że umysł, ciało i emocje, są nierozłączne i jak coś szwanktuje to odbija się na całej reszcie. Poniekąd stąd biorą się choroby. Zasięgnęłam do książek o akupunkturze które podał tamten chłopak i stosuję akupresurę na parę punktów odpowiedzialnych za złe samopoczucie, lęki, brak motywacji itp. I powiem że miewam takie przebłyski lepszego samopoczucia. Nawet w trakcie jednego przypomniało mi się, że tak się czułam będąc jeszcze dzieckiem - tzn. to był normalny stan, który przez jakieś wydarzenia później został zaburzony. Różnica jest OGROMNA. Chyba tak się przyzwyczaiłam do tego co jest, że już nie pamiętam jak to jest naprawdę dobrze się czuć. Cytat:Ps.Aha w czasie terapii poznawczo-behawioralnej uczy się pacjenta relaksacji ciała Taka akupunktura może prowadzi do całkowitej redukcji napięć Bardzo możliwe że tak jest. Hmm ciekawe na czym polega ta nauka relaksacji, może ktoś był na tej terapii i opowie na czym to polega? Wiesz to wszystko ma sens. Kiedyś za czasów kiedy było lepiej poszłam na zajęcia ze sztuk walki, w dwóch różnych miejscach. I tu i tu wszyscy się dziwili jak można mieć tak napięte ciało. Nigdy tak tego nie odczułam że mam ciało napięte, ale widać tak jest. Ciało pokazuje co z nami jest, czy coś w tym stylu. Re: Fobia społeczna nie istnieje - jack - 25 Lut 2011 frezja napisał(a):Bardzo możliwe że tak jest. Hmm ciekawe na czym polega ta nauka relaksacji, może ktoś był na tej terapii i opowie na czym to polega?O ile mi wiadomo, to jest to np. relaksacja Jacobsona.Ale pewnie inne metody też są stosowane. Ja odwagi bym nie miał zapisać się na jakieś sztuki walki ,ale to ze względu na fobie społeczną kiedyś chciałem się zapisać na aikido ,ale fobia zrobiła swoje .Myślę że mam bardzo dobre predyspozycje do sztuk walk Ale lęki zmarnowały moje marzenia. Re: Fobia społeczna nie istnieje - frezja - 25 Lut 2011 jack napisał(a):O ile mi wiadomo, to jest to np. relaksacja Jacobsona.Ale pewnie inne metody też są stosowane. Ok, zerknęłam na tę relaksację Jacobsona i wygląda to ciekawie. Taa, ja się zapisałam na zajęcia i szło w miarę dobrze, dopóki nie nadszedł ten moment kiedy w grupie już wszyscy się mniej więcej znali, ja oczywiście - mniej, na co zaczęli inni zwracać uwagę, zaczęły się jakieś dziwne spojrzenia etc. I dałam sobie spokój. Raz że nie wiedziałam o co im chodzi, dwa miałam przez to duży dyskomfort, tym bardziej że to byli faceci. Byłoby lepiej gdyby mi po prostu dali spokój. Ale jak już parę razy to się zauważy, to powstaje wrażenie że cały czas się na ciebie gapią, komentują za plecami nie wiadomo co. Na zajęcia chodziła ze mną inna kumpela, która też nie była bardzo wygadana, choć FS raczej nie miała. Z tego co widziałam, jej nikt się nie czepiał. I bądź tu mądry o co w tym chodzi. Re: Fobia społeczna nie istnieje - ostnica - 25 Lut 2011 frezja napisał(a):I bądź tu mądry o co w tym chodzi.O mowę ciała, frezja. U mnie działa to identycznie. Odgradzam się od ludzi dość posępną i wrogą postawą, z czego jeszcze niedawno nie zdawałam sobie sprawy. Samo napięcie jest wyczuwalne i odstręcza. Kiedy mam lepszy dzień i nie łapię blokady, tryskam optymizmem i jestem przyjazna, a nastawienie ludzi się diametralnie zmienia. Jest wspaniale, "wszyscy Polacy to jedna rodzina" i takie tam. Tym bardziej boli, gdy jest jak zwykle, bo wiem, że może być inaczej. Re: Fobia społeczna nie istnieje - frezja - 25 Lut 2011 ostnica napisał(a):frezja napisał(a):I bądź tu mądry o co w tym chodzi.O mowę ciała, frezja. Hmm tylko jak pamiętam to starałam się w miarę na luzie do tego podchodzić, może nie tryskałam optymizmem ale też nie byłam wrogo nastawiona. Nie wiem, może z zewnątrz ktoś brał to za co innego. Może masz na myśli to, że samo spięcie ludzi odstręcza, ale tu sorry, nie mam zbyt wesoło i niezbyt lubię udawać że wszystko gra (a nawet jak chcę to i tak widać po mnie że nie gra), czy w takim razie to znaczy że odstręczam ludzi? A co z empatią i współczuciem. Też tak mam że jak mam dobry dzień i dużo optymizmu, to też ludzie inaczej podchodzą bo bardziej jestem uśmiechnięta etc. Problem jest taki, że na co dzień tak łatwo nie mam, czy wobec tego takie sytuacje będę mieć wszędzie, bo ludzie przyjaźnią się tylko z tymi super nastawionymi, a jak ma się jakieś problemy to "radź sobie sam, nie chce mi się z tobą rozmawiać, albo będziemy się z ciebie śmiać bo można"? Re: Fobia społeczna nie istnieje - ostnica - 25 Lut 2011 frezja napisał(a):Problem jest taki, że na co dzień tak łatwo nie mam, czy wobec tego takie sytuacje będę mieć wszędzie, bo ludzie przyjaźnią się tylko z tymi super nastawionymi, a jak ma się jakieś problemy to "radź sobie sam, nie chce mi się z tobą rozmawiać, albo będziemy się z ciebie śmiać bo można"? Może przyjaźnią się z takimi, którzy się na nich otworzą i nie będą sprawiali wrażenia groźnych lub bardzo słabych (zwykłe instynkty stadne). Dobrze, gdyby empatia i współczucie były bardziej rozwinięte u co niektórych... ale tak naprawdę nie ma znaczenia, co powinno być, co chciałabym, żeby było. Zwłaszcza chodzi o oczekiwania wobec innych ludzi - ich zachowań, nastawienia, emocji. Nie mamy na to wpływu. Mamy wpływ tylko na siebie i dlatego ważne jest jedynie, co możemy zrobić ze sobą. Na to reaguje otoczenie i w ten sposób poprawiamy swoją sytuację. Przynajmniej tak na terapii powiedzieli Ale mnie to przekonuje. Kiedyś myślałam, że świat i ludzie są w błędzie i na dodatek niesprawiedliwi, i to ja wiem najlepiej (nie ważne co). Tymczasem jeśli naprawdę większość zachowuje się w określony sposób, to nie ma możliwości, żeby ci wszyscy ludzie się mylili. Większe prawdopodobieństwo, że ja coś partaczę. Doszłam do wniosku, że nie ma sprawiedliwości i nigdy nie będzie. Pozostaje się dostosować. Albo nie - ale wtedy ponosić tego konsekwencje. Wybór należy do mnie. Na razie jestem w tej drugiej sytuacji Chociaż... zdarzają się cudowni ciepli ludzi, przy których łatwiej być sobą. Re: Fobia społeczna nie istnieje - Sosen - 26 Lut 2011 To słowo jest straszne(przystosować) i mam nadzieję, że mój wewnętrzny bunt nigdy nie zgaśnie. Bardziej przez to cierpię, ale wolę już być sam, niż się dostosować do większości. Jasne, że jak chcesz się dostosować to jest lżej, schodzi poczucie winy, ale przestajesz mieć kontakt z tym swoim buntem, i prawdopodobnie nigdy się nie dowiesz, jaka część twojej osobowości została w ten sposób stracona w tym procesie. Tak łatwiej pokonać depresje, lęki, ale tracisz w ten sposób część siebie. Ja chcę to pokonać tak, żebym nie stracił nic, a po prostu zrozumiał, dlaczego jestem taki wkurzony, potrafił to wyrazić, i robić tak, żeby ludzie szanowali tą część mnie, która wkurza się gdy coś się dzieje, bo to jestem ja. Ale to przychodzi wtedy, gdy zrozumiesz przeszłość i nie czujesz, że albo kogoś zabijesz gdy będziesz chciał coś wyrazić, albo się popłaczesz. Tylko jesteś pewny swoich uczuć i wiesz, że coś Cię rani i masz prawo o tym komuś powiedzieć. Re: Fobia społeczna nie istnieje - ostnica - 26 Lut 2011 Też się buntuję, a okazuje się, że bunt jest rodzajem zależności. Zależna i zniewolona jest córka, która w całości podporządkuje się matce, ale i ta, która z hukiem opuszcza dom i całe życie próbuje budować na przekór wizji matki (choćby ta nie żyła, bo chodzi o uwewnętrzniony obraz matki). Nie dociera do tego, kim rzeczywiście jest i chce być, tworzy siebie przeciwko matce, czyli jednak po jej dyktando. O niej, przez nią, na przekór niej, wciąż chodzi o NIĄ. Bunt, walka, pochłania tyle energii i uwagi, że nie starcza jej na prawdziwe zajęcie się sobą. I wskazuje, że tak naprawdę nie znam innej drogi, niż wydeptana przez matkę/większość/kulturę/normę (czy raczej jej wyobrażenie), nie ważne, czy idę w wyznaczonym kierunku, czy w przeciwnym. Sam przeciwko wszystkim - to etos z bajek, próba zawrócenia kijem rzeki, która nikogo nie obchodzi i nie przynosi efektów. Co więcej, spora część ludzkości nie dostrzega linii podziału na "ich" i po przeciwnej stronie barykady "mnie", bo tej granicy obiektywnie nie ma, ona jest tylko w mojej głowie. W ten sposób stałam się jedynym niewolnikiem i ofiarą swojej walki. Nie chodzi mi o konformistyczne zachowania, ale o bezsensowność sprzeciwu dla samego sprzeciwu. On jest z resztą u nas przejawem fobii, jedną ze sztuczek psychiki, żeby na pewno nie zbliżyć się do ludzi. Bo i po co, przy tym nastawieniu nie warto, wręcz nie powinno się. Psyche się broni, ubiera lęk przed ludźmi w filozofię, niepodważalne przekonania, żeby zachować spójność i nie zwariować. Ale kosztem ruiny w stosunkach międzyludzkich. Zachowanie indywidualności to inna sprawa. Chyba tym łatwiej być sobą, bezkompromisowo, im więcej zasobów poświęcimy tylko na ten cel, zamiast na walkę z wiatrakami. Dlatego są terapie jak ACT (Acceptane and Commitment Therapy), która kładzie nacisk na akceptację. W jakiejś książce spotkałam się z twierdzeniem "wszystko, co zaakceptujesz, przybliży cię do tego, czego szukasz - spokoju". Albo "najlepszy sposób, żeby nie utonąć, to utrzymać się na fali". Bunt to opór, negatywizm. Opór utrudnia zmiany, zarówno na gorsze, jak i na lepsze. Mamy trwać niezmienni, niedostępne skały wystawione na szalejący żywioł "Zamiast wznosić zaporę w sobie, w którą raz po raz boleśnie uderza coś, co >nie powinno mieć miejsca<, pozwól żeby wszystko przez ciebie przepływało". "Pukanie do drzwi ustaje, gdy je otwierasz i witasz się z gośćmi". To dotyczy akceptacji emocji, siebie i akceptacji ludzi oraz rzeczywistości takiej, jaką jest. Przynosi ogromną ulgę. W takich warunkach łatwiej po prostu być sobą. Ludzie są bardziej tolerancyjni, niż się zdaje i niż deklarują (przykład - w moim małym rodzinnym miasteczku był jeden czarnoskóry chłopiec, który przez wszystkich był uwielbiany, nie zaznał żadnych przykrości od rówieśników, bo miał niebywale radosną przyjazną osobowość). Ludzie nie zbliżają się do nas nie tyle dlatego, że jesteśmy inni, jakoś się wyróżniamy, tylko dlatego, że całymi sobą komunikujemy, że ich nie chcemy, odstraszamy tonem głosu, spojrzeniem, zamkniętą postawą. Skupieniem na obronie przed wyimaginowanym niebezpieczeństwem. To postawa agresywna. To my jesteśmy nietolerancyjni. Nie akceptujemy innych ludzi (bo oni wszyscy się mylą, oni są tacy i siacy, czyli wg nas tacy, jacy nie powinni być. A są, jacy są. Kropka.), bo nie znosimy siebie. I jak się dziwić, ze nie chcą mieć z nami nic wspólnego? Kurczaki, w takich warunkach nie da się iść do przodu. I tak, jak najbardziej mówię o sobie Chociaż to tylko wiedza, a jak to Sosen gdzieś napisał, wiedza mnie nie wyleczy. Na terapii robili rozróżnienie między wiedzieć a czuć - przypisując odczuwaniu terapeutyczne działania. No i odróżniłabym wyrażanie gniewu (co jest jak najbardziej zdrowe) od pretensji do całego świata (i siebie). Myślisz, Sosen, że bunt jest tak ważną częścią Ciebie? To Ty, czy reakcja, postawa? Znowu ACT radzi zdystansować się od myśl, emocji, które przemijają, w przeciwieństwie do nas. Odwróciłabym Twoje twierdzenie: buntując się prawdopodobnie nigdy się nie dowiesz, jaka część twojej osobowości została w ten sposób stracona w tym procesie. Re: Fobia społeczna nie istnieje - frezja - 26 Lut 2011 Obawiam się ostnica, że właśnie przez takie argumenty jakie podajesz, ludzie siedzą latami na terapiach, bo sami się w sobie zaplątali. Z mojej perspektywy, to co piszesz, wynika ze zmanipulowania umysłu technikami które w gruncie rzeczy nie działają. Sugerujesz że społeczeństwo jest tolerancyjne - ale jeśli chłopak miałby problemy a nie był super pozytywny to by wiezsali na nim psy - a to dla mnie nie jest społeczeństwo tolerancyjne. Zresztą ono NIE JEST toleracyjne, a zwłaszcza polskie. Obawiam się też że zmuszanie się do akceptacji czegoś jest niemożliwe i że to tylko więzi ludzi dalej. Co jest prawdziwe - to odkryć prawdziwe emocje w sobie i powiedzieć im tak - właśnie tym emocjom przede wszystkim. Droga którą wskazujesz to hołdowanie konformizmowi i przystosowania, do świata który jest chory aż do bólu, że takie przypadłości jak FS, borderline, depresje, powstają. Myślę że to raczej mowa o buncie przeciwko temu - co jest przeciwko nam. Bunt w tym rozumieniu to raczej stanięcie po stronie prawdy, przede wszystkim po swojej stronie, a co inni na to powiedzą to już mniejsza z tym. Sama nie jestem konformistką i jest mi z tym lepiej, bo moje ja jest prawdziwe i się cieszy, bo nie muszę się zakłamywać w niczym. Nie chcę być pod dyktando dzisiejszej mody i wymogów marketingowych lub pod dyktando psychologów którzy szkolili się na freudzize i którzy hołdują idei że farmacja pomaga. Ehh a wszyzstko sprowadza się tylko do tego, czy dane podejście działa i czy ma na celu prawdziwą wolność osobistą. Ale to wybór każdego z nas. Należy tu pamiętać że nasze realia i społeczeństwo, przez media, politykę, naukę, medycynę, rozrywkę, stwarzane są dla czyjejś korzyści a nie dla obopulnego dobra. A, im dłużej żyję tym bardziej widzę, że większość akurat nie ma racji. i o zdrowych zmysłach jest ten, kto szuka prawdy na własną rękę i nie da się omamić sile tłumu, który idzie ślepo za zawieszoną marchewką i sam sobie przyklaskuje Re: Fobia społeczna nie istnieje - Kejt - 26 Lut 2011 simi generalnie myślę, że masz rację i wielkie gratulację, że Ty skorzystałeś ze świadomości tego, jaką moc ma Twoje myślenie; najlepsza metoda, by pokonać fobię, to wystawiać się wciąż i wciąż na stresujące nas sytuacje, by przekonać się, że nie powodują one wcale katastrofalnych skutków -jak nam się to wydaje; od jakiegoś czasu próbuję to robić - zmuszam się do głośnego rozmawiania w większym gronie itp - ćwiczenia oczywiście są stresujące, ale gdy upewniam się w przekonaniu, że koniec świata nie następuje, gdy robię te ćwiczenia i że takie praktyki pomagają mi=przy każdej powtórce stres jest mniejszy, to pokazuje mi,że to najlepsza droga do wyjścia z fobii; trzeba się wystawiać na różne próby, a nie liczyć, że weźmiemy tabletkę i nasze problemy prysną same jak mydlana bańka; tymczasem my często wolimy nasze nudne i niestresujące egzystowanie, niż wysilić się i pomęczyć by to zmienić... Re: Fobia społeczna nie istnieje - jack - 26 Lut 2011 Oj aż mnie głowa boli od czytania tego wszystkiego nie mówię że to brednie ,ale mam gorączkę ponad 39 i nic nie kapuje z tego wszystkiego Re: Fobia społeczna nie istnieje - ostnica - 26 Lut 2011 frezja napisał(a):Obawiam się ostnica, że właśnie przez takie argumenty jakie podajesz, ludzie siedzą latami na terapiach, bo sami się w sobie zaplątali. Rozumiem Cię, bo mam/miałam identycznie jak Ty. Tylko że całe życie się buntuję i nie widzę pozytywnych efektów. Chciałam się podzielić tym, co sama wyniosłam z terapii i lektur, i co wg mnie prowadzi do przekonania, że możemy zmienić swoje położenie. Siebie. Akceptacja = zdrowa olewka/dystans/odpuszczenie sobie = przyzwolenie wewnętrzne (= inne określenie) - wobec tego, czego nie jestem w stanie kontrolować, na co nie mam wpływu. To nie więzi, to daje wolność. Mądra teoria, praktycznie bardzo powoli wdrażam. Stojąc w kolejce na poczcie słucham muzyki przez słuchawki zamiast z resztą czekających psioczyć na monopol Poczty Polskiej. Dobrze jest szukać prawdy, mam swoją, jeśli ktoś w mojej wiosce będzie chciał spalić stodołę pełną Żydów, to mu na to nie pozwolę... działam w stowarzyszeniu walczącym z dyskryminacją mniejszości. Nie wiem, gdzie w takiej postawie konformizm? Robię to, co mogę, resztę odpuszczam. Robię coś, żeby trochę mniej siedzieć i marudzić. To jest moja wolność osobista. Chore społeczeństwo? Pewnie, zdrowe nie jest. Ale bywają jeszcze mniej udane. A z tym, co jest, co mam zrobić? Mam wszystkich powybijać czy cudownym sposobem uzdrowić? Czy pomstować? Oj zdarza się. Ale nie skupiam się tak na negatywach, jak dawniej, bo to paraliżuje. A chodzi o to, żeby żyć po swojemu, odpowiedzialnie, ponosząc konsekwencje swoich wyborów, i innym pozwolić na to samo. Zająć się wreszcie swoimi sprawami, zamiast przesiadywać tyle na forum Oj za dużo przesiaduję:] Dobra, to idę się zająć) I kończę swój udział w tym przydługim offie. Re: Fobia społeczna nie istnieje - frezja - 26 Lut 2011 ostnica Aczkolwiek zmieniając siebie zmieniamy też swoje otoczenie. Akceptacja jest dobra, ale myślę też że trzeba mieć oczy otwarte i swoją miarą odmierzać co jest właściwe dla nas a co nie, słuchać przede wszystkim swego wnętrza, żeby czasem akceptacja nie przychodziła nam przez ciche przełknięcie łez. Cytat: Znowu ACT radzi zdystansować się od myśl, emocji, które przemijają, w przeciwieństwie do nas. Odwróciłabym Twoje twierdzenie: buntując się prawdopodobnie nigdy się nie dowiesz, jaka część twojej osobowości została w ten sposób stracona w tym procesie. Dystansowanie się to ucieczka od siebie. To dezintegracja zamiast integracji. Jeśli w podświadomości tkwi program odpalający trudne emocje, myśli i złe samopoczucie, to przez dystans wyłacza się tylko sygnał ostrzegawczy. Coś jak dzisiejsze tabletki przeciwbólowe. Obawiam się że programy raz wgrane w podświadomość nie przemijają, mogą tylko z czasem przejawiać się w różne sposoby i wzmacniać. Sama akceptacja nie wyciągnęła jeszcze nikogo z FS. Ja przynajmniej w tego efekty nie wierzę, bo sprawdzałam to wiele lat. Wierzę natomiast w metody które przynoszą efekty. A fora... pomagają, choćby przez takie jak to, na których można znaleźć dużo ciekawych informacji, inspirację, wsparcie. Myślę że to dobry offtop pod tytułem "jak nie podciąć gałęzi na której się siedzi". Re: Fobia społeczna nie istnieje - jack - 26 Lut 2011 Przepraszam że się wtrącę Ale może ja się wypowiem co ja na ten temat myślę frezja napisał(a):Dystansowanie się to ucieczka od siebie.Dystansowanie się od myślowych projekcji umysłu ,nie jest ucieczką od siebie .Projekcje myślowe nie są nami. frezja napisał(a):Jeśli w podświadomości tkwi program odpalający trudne emocje, myśli i złe samopoczucie, to przez dystans wyłacza się tylko sygnał ostrzegawczySama sobie odpowiedziałaś wyłącza się sygnał ostrzegawczy który nam w niczym nie pomaga.Są to właśnie tak jak mówisz, programy naszego umysłu,wyuczone i odpalane z podświadomości.Nie jestem pewny co do tego że te programy nie przemijają,trzeba by ich nie używać aby zanikły.To tak jak z mięśniami ,jeśli ich nie używasz słabną i ich objętość maleje. http://pl.wikipedia.org/wiki/Neuroplastyczno%C5%9B%C4%87 tu masz o neuroplastyczności mózgu . Ps.Nie jestem pewien,ale wydaje mi się że sama myśl jest właśnie tym programem.Ale nie jestem pewien . Re: Fobia społeczna nie istnieje - Sosen - 27 Lut 2011 Jest do czego odpisywać. Przede wszystkim, jeśli córka się buntuje, to ma jakiś powód, nigdy nie jest tak, że robimy coś tylko dla zasady. Może nie koniecznie chodzić o jakąś sytuację, ale o coś, co kiedyś było, a nie zostało zauważone, w tym wypadku przez matkę, w jakimś momencie zrobiła nam krzywdę, świadomie, czy nieświadomie. Przez swoje lęki. Wiele takich rzeczy zapominamy, "wypieramy ze świadomości", bo po prostu musimy żyć z rodzicami jakich mamy. Później jak podrośniemy, to jesteśmy "trudnymi dziećmi". A gdyby tak taka córka znalazła osobę, która by potrafiła jej powiedzieć, o co jest taka zła na matkę, że musi się przeciw niej buntować, gdzie ona ją tak ogranicza, gdzie ją tak skrzywdziła. Razem z tą osobą znaleźli by tą przyczynę, i przy wsparciu ta córka potrafiła by wyrazić to co chciała. Ta osoba nie musiałaby już się buntować "dla zasady", bo wiedziałaby dlaczego to robiła. Wyraziłaby emocje, które nie zostały wyrażone, wiedziałaby czego wtedy potrzebowała, a co nie było jej dane, a przeciw czemu wtedy nie potrafiła się zbuntować, bo np. jako dzieci jesteśmy od rodziców zależni, i im jesteśmy młodsi, tym mamy mniej do gadania. A co do tego murzynka to sądzę to samo co frezja napisała. Tutaj nie chodzi o kolor skóry, może akurat ludzie naokoło byli w tej kwestii tolerancyjni. Każdy też wiadomo lubi ludzi uśmiechniętych i pełnych optymizmu. A co by było, gdyby on był smutny? Był zdenerwowany, i nie wiedział na co? Czy ludzie próbowali by pomóc mu dowiedzieć się, dlaczego jest zdenerwowany i smutny? Czy raczej byłby wysłany do psychiatry albo na terapię, która jego "chory smutek" zmieniłaby w racjonalne myślenie/pozytywne/optymistyczne? I jeszcze coś. Gdzieś wyżej ostnica pisałaś, że nie możemy oczekiwać, żeby inni ludzie zachowywali się tak jak chcemy. Przyznaje rację. Jedyni ludzie, od których możemy czegoś wymagać są nasi rodzice, bo to oni są za nas odpowiedzialni, oni nas stworzyli, i oni powinni o nas dbać. Jeśli pozwoli się ludziom(z problemami) zobaczyć, jak przez tych ludzi zostali skrzywdzeni, czego nie dostali, to nie będą tego szukać w dorosłym życiu, bo będą wiedzieć, że już tego nie dostaną, bo ten czas minął. Większość ludzi odczuwa w pewnym momencie jakiś bunt, ale z braku wsparcia i zrozumienia to przechodzi, człowiek się dostosowuje, bo nie można walczyć w nieskończoność. Mam nadzieję, że u mnie ten moment nie nastąpi, i znajdę na czas zrozumienie i wsparcie. |