19 Mar 2017, Nie 22:31, PID: 622109
Cześć! Zacznę od przywitania, bo jestem tu nowy i pomyślałem, że naskrobię co nieco o moich lękach, bo nie mam już komu marudzić, a tutaj może prędzej ktoś mnie zrozumie
No więc od marca zacząłem swoją pierwszą pracę. Pomyślicie pewnie "wielka mi rzecz". No nie byłoby w tym nic specjalnego, gdyby nie to, że mam już swoje lata. Niestety już bliżej niż dalej 30stki Na dodatek ostanie 7 lat spędziłem zamknięty w domu, sparaliżowany moją fobią społeczną, a później depresją. Wychodziłem tylko sporadycznie. Czasem potrafiłem nie wystawiać nosa z domu przez 3 miesiące. Nie studiowałem, nie spotykałem się ze znajomymi i oczywiście nie pracowałem. Już sama myśl o pójściu do pracy wzbudzała u mnie przerażenie i nie potrafiłem się nawet przełamać żeby napisać i wysłać cv. Z czasem strach przed zmianą życia stawał się coraz silniejszy, głównie z powodu wstydu, że mając tyle lat nigdy nie pracowałem i siedziałem w domu. Wiadomo co ludzie o kimś takim myślą - jest leniem. Dlatego też na każdą myśl o rozmowie o pracę zalewał mnie zimny pot. Nawet nie próbowałem szukać pracy, po prostu się poddałem.
No o ale jakieś 2 miesiące temu, po kolejnej załamce spowodowanej moim żałosnym życiem uświadomiłem sobie, że zmarnowałem kawał życia i moje najlepsze lata (rychło wczas, prawda?) Postanowiłem, że czas to zmienić, chociaż wiedziałem, że będzie trudno. Zacząłem od napisania swojego cv. Niestety nie mając wykształcenia, oraz żadnego doświadczenia wiedziałem, że źle to będzie wyglądać. Wiedziałem, że będą wypytywać co robiłem przez te ostatnie lata. No wiec nakłamałem w swoim cv. Wymyśliłem sobie jakieś tam kiepskie prace, które wykonywałem, ale które nie miały nic wspólnego z pracą o jaką bym się ubiegał. Wiecie, żeby wyglądało, że coś tam robiłem, ale żeby charakter tej pracy nie miał żadnego znaczenia w nowej.
No i poszedłem na dwie rozmowy o prace. Jedną ofertę odrzuciłem, bo nie była dla mnie. Drugą z ciężkim sercem przyjąłem i zacząłem pracę od marca.
Tylko, że teraz zaczęły się stresy. Po tak długim czasie w odosobnieniu mam problemy z aklimatyzacją. Praca jest na hali produkcyjnej, ale nie jest jakaś specjalnie ciężka, przynajmniej na razie. Mimo to, źle się tam czuję. Niczym królik wpuszczony do klatki tygrysów. Kulę się gdzieś z boku, z nikim nie rozmawiam i staram się tylko wykonywać to co mi każą. Tak na mnie działa obce otoczenie i obcy ludzie. Jedyne o czym myślę to tylko to, żeby nikt nie wyskoczył mi z jakimś nowym zadaniem i o tym żeby jak najszybciej wrócić do domu. Często jest tak, że po prostu się tam nudzę, bo maszyny same wykonują swoją pracę, a ja musze ich pilnować. Tyle, że takie nicnierobienie też jest stresujące, bo nie można sobie pozwolić na chwilę relaksu, bo nie wiadomo kiedy coś się s+. No i nie chcę żeby inni pomyśleli, że się obijam. A innym razem znów wszystko potrafi się psuć i wtedy dopiero zaczyna się stres. W sumie nie wiem czy ja mam tylko pecha, czy to norma, ale każdego dnia jakaś maszyna mi się psuje. A może to przeze mnie? No więc muszę iść do kogoś zeby mi ją naprawił, bo ja oczywiście się na tym nie znam. Ogólnie czuję się wtedy jak małe dziecko, które przynosi rodzicom zepsutą zabawkę i patrzy jak mu je naprawiają. Nie podoba mi się taka rola. Właściwie to mam wrażenie, że ja jestem tam tylko ciężarem dal innych pracowników. Nikt mi nic takiego nie powiedział, ale widzę, że coraz częściej nie mają już do mnie sił. Mimo prostej pracy nie radzę tam sobie. Nie dość że mam dwie lewe ręce to jeszcze dochodzi do tego stres i dosłownie wszystko leci mi z rąk. Nie potrafię się nawet posługiwać najprostrzymi narzędziami. Jestem niczym małpa bez przeciwstawnego kciuka.
Współpracownicy są nawet w porządku, ale nie asymiluję się z nimi. Nie odzywam się prawie wcale i siedzę z boku. Nie potrafię się wbić w rozmowę, nie tylko dlatego, że jestem fobikiem. Nawet gdybym chciał to nie miałbym o czym gadać. Oni mówią o takich typowo męskich sprawach typu samochody i sport, a to mnie kompletnie nie jara i nie mam wiele do powiedzenia na ten temat. Tak więc kiedy oni sobie gadają przy kawie ja się gdzieś tam czaje z boku niczym dzik
No i niestety, ale muszę wstawać o 4:30, bo jeżdżę autobusem. Wstaję i jestem nieprzytomny, nawet kiedy dotrę na miejsce. Nawet w trakcie pracy prawie zasypiam, bo nie pijam kawy. Nie wiem czy to kwestia niewyspania czy tego, że przed wyjściem biorę tabletki uspokajające. One chyba mają jakieś działanie nasenne, ale bez nich strach i stres by mnie całkiem zeżarły. Jeszcze przez pierwsze dni jakoś funkcjonowałem. Stres i adrenalina powodowaly, że nie byłem senny, a tabletki utrzymywały nerwy w jakiś rozsądnych granicach. Teraz jednak adrenalina spowodowana nowym miejscem opadała i w pracy jestem nieprzytomnym zombie. Może powinienem odstawić te tabletki, ale chyba nie jestem jeszcze na to gotów.
No i tak się męcze w pracy 8 godzin i w domu jestem o 15. Wyczerpany fizycznie, ale głownie psychicznie. Jem obiad, a potem to już myślę tylko o tym, żeby walnąć się do łóżka. Nie mam sił, ani ochoty na nic, więc resztę dnia spędzam na oglądaniu filmików na yotubie. Kłade się spać o 22 cały zdołowany i zestresowany tym, że czeka mnie kolejny kijowy dzień w pracy. Na domiar złego prawie każdej nocy przed pracą budzę się zlany potem. Jestem dosłownie mokry, na całym ciele, plus materac, poduszki i kołdra. I dzieje się tak prawie każdej nocy. Potem wstaję taki zziębnięty... Nie wiem dlaczego tak się denerwuję przez sen. Nawet nie śni mi się nic złego, bo z reguły pamiętam swoje sny. No nie panuję nad tym.
I tak wygląda moje życie przez ostatnie ponad 2 tygodnie. W pracy stresuję się pracą, a w domu stresuję się tym, że następnego dnia znów muszę tam iść. Bardzo rzadko mam jakieś momenty wyluzowania. Powiecie mi pewnie, że jeszcze przywyknę do tej pracy. Może i tak, a może i nie. Póki co męczę się strasznie i każdego dnia mam ochotę rzucić to w cholerę, spać do 12, a potem robić co chce. Wiem jednak, że nie mogę tego zrobić. Dorwałem wreszcie jakąś pracę i muszę się jej kurczowo trzymać, bo to jedyne moje wyjście. Nie powinienem wracać do dawnego życia, mimo że teraz wydaje się takie kuszące. Brakuje mi tej pozornej wolności którą miałem. Spałem do której chciałem, zarywałem nocki przed komputerem. Mogłem się kłaść kiedy chciałem i swobodnie marnować czas. A teraz muszę się kłasć o wyznaczonej godzinie i wstawać nad ranem, ale mam świadomość, że tak wygląda życie milionów, mimo ze nie podoba mi się muszę się z tym pogodzić. Wcześniejsze zamknięcie w domu przez tyle lat doprowadziło do tego, że zerwałem kontakty z ludźmi i stałem się takim dzikusem jakim jestem obecnie.
No, ale myślałem że po pójściu do pracy moje życie zmieni się na lepsze, ale póki co jedyna różnica jest taka, że nie mam czasu dla siebie. Mam wrażenie, że marnuję swój czas na pracę i dojazdy do niej i na to, że po powrocie do domu nie mam już na nic sił. Powiecie pewnie, że wcześniejsze siedzenie w domu to było marnowanie czasu. No tak, było, ale marnowałem ten czas tak jak chciałem i sprawiało mi to przyjemność, mimo że nie przynosiło to żadnych korzyści. Tylko, że wtedy nie miałem życia, bo siedziałem w domu, a teraz też nie mam życia, bo większość dnia spędzam w pracy i autobusie, a pozostałych kilka godzin marzę tylko o ciepłym łóżku. Jak widać niewiele się zmieniło tylko, że teraz moje życie jest powszechnie akceptowane przez społeczeństwo, no bo praca i powrót do domu i odpoczynek to coś "normalnego', a bezrobocie i siedzenie przed kompem jest nieakceptowane.
No, ale cóż, zrobiłem jakiś tam pierwszy krok do normalności i muszę się teraz tego trzymać choćby nie wiem jak źle było. Mogę mieć jedynie nadzieję, że z czasem do tego przywyknę i będzie mi lżej, a póki co pozostaje zaciskanie zebów i tabletki uspokajające. Jeśli bym się poddał oznaczałoby to powrót do starego życia, które teraz wydaje się kuszące i wygodne, ale na dłuższą metę jest bardzo szkodliwe. I znów minęły by lata zanim zacząłbym wszystko od nowa...
Oj, widzę że post zrobił się strasznie długi, ale mam nadzieję że nie wygłupiłem się z nim za bardzo. Jeśli ktoś przeczytał go całego to dziękuję za poświęcony czas, a teraz już pora iść spać, bo rano znów pobudka, nerwy i mój kierat. Zajrzę jutro po robocie jak dożyje
No więc od marca zacząłem swoją pierwszą pracę. Pomyślicie pewnie "wielka mi rzecz". No nie byłoby w tym nic specjalnego, gdyby nie to, że mam już swoje lata. Niestety już bliżej niż dalej 30stki Na dodatek ostanie 7 lat spędziłem zamknięty w domu, sparaliżowany moją fobią społeczną, a później depresją. Wychodziłem tylko sporadycznie. Czasem potrafiłem nie wystawiać nosa z domu przez 3 miesiące. Nie studiowałem, nie spotykałem się ze znajomymi i oczywiście nie pracowałem. Już sama myśl o pójściu do pracy wzbudzała u mnie przerażenie i nie potrafiłem się nawet przełamać żeby napisać i wysłać cv. Z czasem strach przed zmianą życia stawał się coraz silniejszy, głównie z powodu wstydu, że mając tyle lat nigdy nie pracowałem i siedziałem w domu. Wiadomo co ludzie o kimś takim myślą - jest leniem. Dlatego też na każdą myśl o rozmowie o pracę zalewał mnie zimny pot. Nawet nie próbowałem szukać pracy, po prostu się poddałem.
No o ale jakieś 2 miesiące temu, po kolejnej załamce spowodowanej moim żałosnym życiem uświadomiłem sobie, że zmarnowałem kawał życia i moje najlepsze lata (rychło wczas, prawda?) Postanowiłem, że czas to zmienić, chociaż wiedziałem, że będzie trudno. Zacząłem od napisania swojego cv. Niestety nie mając wykształcenia, oraz żadnego doświadczenia wiedziałem, że źle to będzie wyglądać. Wiedziałem, że będą wypytywać co robiłem przez te ostatnie lata. No wiec nakłamałem w swoim cv. Wymyśliłem sobie jakieś tam kiepskie prace, które wykonywałem, ale które nie miały nic wspólnego z pracą o jaką bym się ubiegał. Wiecie, żeby wyglądało, że coś tam robiłem, ale żeby charakter tej pracy nie miał żadnego znaczenia w nowej.
No i poszedłem na dwie rozmowy o prace. Jedną ofertę odrzuciłem, bo nie była dla mnie. Drugą z ciężkim sercem przyjąłem i zacząłem pracę od marca.
Tylko, że teraz zaczęły się stresy. Po tak długim czasie w odosobnieniu mam problemy z aklimatyzacją. Praca jest na hali produkcyjnej, ale nie jest jakaś specjalnie ciężka, przynajmniej na razie. Mimo to, źle się tam czuję. Niczym królik wpuszczony do klatki tygrysów. Kulę się gdzieś z boku, z nikim nie rozmawiam i staram się tylko wykonywać to co mi każą. Tak na mnie działa obce otoczenie i obcy ludzie. Jedyne o czym myślę to tylko to, żeby nikt nie wyskoczył mi z jakimś nowym zadaniem i o tym żeby jak najszybciej wrócić do domu. Często jest tak, że po prostu się tam nudzę, bo maszyny same wykonują swoją pracę, a ja musze ich pilnować. Tyle, że takie nicnierobienie też jest stresujące, bo nie można sobie pozwolić na chwilę relaksu, bo nie wiadomo kiedy coś się s+. No i nie chcę żeby inni pomyśleli, że się obijam. A innym razem znów wszystko potrafi się psuć i wtedy dopiero zaczyna się stres. W sumie nie wiem czy ja mam tylko pecha, czy to norma, ale każdego dnia jakaś maszyna mi się psuje. A może to przeze mnie? No więc muszę iść do kogoś zeby mi ją naprawił, bo ja oczywiście się na tym nie znam. Ogólnie czuję się wtedy jak małe dziecko, które przynosi rodzicom zepsutą zabawkę i patrzy jak mu je naprawiają. Nie podoba mi się taka rola. Właściwie to mam wrażenie, że ja jestem tam tylko ciężarem dal innych pracowników. Nikt mi nic takiego nie powiedział, ale widzę, że coraz częściej nie mają już do mnie sił. Mimo prostej pracy nie radzę tam sobie. Nie dość że mam dwie lewe ręce to jeszcze dochodzi do tego stres i dosłownie wszystko leci mi z rąk. Nie potrafię się nawet posługiwać najprostrzymi narzędziami. Jestem niczym małpa bez przeciwstawnego kciuka.
Współpracownicy są nawet w porządku, ale nie asymiluję się z nimi. Nie odzywam się prawie wcale i siedzę z boku. Nie potrafię się wbić w rozmowę, nie tylko dlatego, że jestem fobikiem. Nawet gdybym chciał to nie miałbym o czym gadać. Oni mówią o takich typowo męskich sprawach typu samochody i sport, a to mnie kompletnie nie jara i nie mam wiele do powiedzenia na ten temat. Tak więc kiedy oni sobie gadają przy kawie ja się gdzieś tam czaje z boku niczym dzik
No i niestety, ale muszę wstawać o 4:30, bo jeżdżę autobusem. Wstaję i jestem nieprzytomny, nawet kiedy dotrę na miejsce. Nawet w trakcie pracy prawie zasypiam, bo nie pijam kawy. Nie wiem czy to kwestia niewyspania czy tego, że przed wyjściem biorę tabletki uspokajające. One chyba mają jakieś działanie nasenne, ale bez nich strach i stres by mnie całkiem zeżarły. Jeszcze przez pierwsze dni jakoś funkcjonowałem. Stres i adrenalina powodowaly, że nie byłem senny, a tabletki utrzymywały nerwy w jakiś rozsądnych granicach. Teraz jednak adrenalina spowodowana nowym miejscem opadała i w pracy jestem nieprzytomnym zombie. Może powinienem odstawić te tabletki, ale chyba nie jestem jeszcze na to gotów.
No i tak się męcze w pracy 8 godzin i w domu jestem o 15. Wyczerpany fizycznie, ale głownie psychicznie. Jem obiad, a potem to już myślę tylko o tym, żeby walnąć się do łóżka. Nie mam sił, ani ochoty na nic, więc resztę dnia spędzam na oglądaniu filmików na yotubie. Kłade się spać o 22 cały zdołowany i zestresowany tym, że czeka mnie kolejny kijowy dzień w pracy. Na domiar złego prawie każdej nocy przed pracą budzę się zlany potem. Jestem dosłownie mokry, na całym ciele, plus materac, poduszki i kołdra. I dzieje się tak prawie każdej nocy. Potem wstaję taki zziębnięty... Nie wiem dlaczego tak się denerwuję przez sen. Nawet nie śni mi się nic złego, bo z reguły pamiętam swoje sny. No nie panuję nad tym.
I tak wygląda moje życie przez ostatnie ponad 2 tygodnie. W pracy stresuję się pracą, a w domu stresuję się tym, że następnego dnia znów muszę tam iść. Bardzo rzadko mam jakieś momenty wyluzowania. Powiecie mi pewnie, że jeszcze przywyknę do tej pracy. Może i tak, a może i nie. Póki co męczę się strasznie i każdego dnia mam ochotę rzucić to w cholerę, spać do 12, a potem robić co chce. Wiem jednak, że nie mogę tego zrobić. Dorwałem wreszcie jakąś pracę i muszę się jej kurczowo trzymać, bo to jedyne moje wyjście. Nie powinienem wracać do dawnego życia, mimo że teraz wydaje się takie kuszące. Brakuje mi tej pozornej wolności którą miałem. Spałem do której chciałem, zarywałem nocki przed komputerem. Mogłem się kłaść kiedy chciałem i swobodnie marnować czas. A teraz muszę się kłasć o wyznaczonej godzinie i wstawać nad ranem, ale mam świadomość, że tak wygląda życie milionów, mimo ze nie podoba mi się muszę się z tym pogodzić. Wcześniejsze zamknięcie w domu przez tyle lat doprowadziło do tego, że zerwałem kontakty z ludźmi i stałem się takim dzikusem jakim jestem obecnie.
No, ale myślałem że po pójściu do pracy moje życie zmieni się na lepsze, ale póki co jedyna różnica jest taka, że nie mam czasu dla siebie. Mam wrażenie, że marnuję swój czas na pracę i dojazdy do niej i na to, że po powrocie do domu nie mam już na nic sił. Powiecie pewnie, że wcześniejsze siedzenie w domu to było marnowanie czasu. No tak, było, ale marnowałem ten czas tak jak chciałem i sprawiało mi to przyjemność, mimo że nie przynosiło to żadnych korzyści. Tylko, że wtedy nie miałem życia, bo siedziałem w domu, a teraz też nie mam życia, bo większość dnia spędzam w pracy i autobusie, a pozostałych kilka godzin marzę tylko o ciepłym łóżku. Jak widać niewiele się zmieniło tylko, że teraz moje życie jest powszechnie akceptowane przez społeczeństwo, no bo praca i powrót do domu i odpoczynek to coś "normalnego', a bezrobocie i siedzenie przed kompem jest nieakceptowane.
No, ale cóż, zrobiłem jakiś tam pierwszy krok do normalności i muszę się teraz tego trzymać choćby nie wiem jak źle było. Mogę mieć jedynie nadzieję, że z czasem do tego przywyknę i będzie mi lżej, a póki co pozostaje zaciskanie zebów i tabletki uspokajające. Jeśli bym się poddał oznaczałoby to powrót do starego życia, które teraz wydaje się kuszące i wygodne, ale na dłuższą metę jest bardzo szkodliwe. I znów minęły by lata zanim zacząłbym wszystko od nowa...
Oj, widzę że post zrobił się strasznie długi, ale mam nadzieję że nie wygłupiłem się z nim za bardzo. Jeśli ktoś przeczytał go całego to dziękuję za poświęcony czas, a teraz już pora iść spać, bo rano znów pobudka, nerwy i mój kierat. Zajrzę jutro po robocie jak dożyje