29 Mar 2011, Wto 14:53, PID: 246157
Ja widzę teraz u siebie coś takiego. Brałem leki, objawy somatyczne ustąpiły, lęk był niższy, potrafiłem odczuwać(jeszcze nie wyrażać) złość. Teraz jak leki przestają działać, zacząłem znowu somatyzować, być chronicznie przemęczony, i znowu stałem się potulny jak baranek. Jak łapie mnie silna deprecha, taka z myślami ..., to staram się złościć na cokolwiek, albo po prostu wywoływać tą emocje w powietrze i bez powodu. Depresja znika. Ale dalej mam objawy somatyczne. Ciężko mi teraz nawet pomyśleć, że moi rodzice zrobili coś źle, bo ciężko mi poczuć złość do konkretnej osoby. Więc na terapii pewien poziom lęku będę musiał przełamać i tak, żeby się dokopać do tych negatywnych uczuć. Mam nadzieję, że nie zrezygnuję z tej formy.
Dochodzę do wniosku, że wredni przynajmniej nie chorują na depresje. Druga sprawa jest taka, że i tak nie są świadomi swojej złości, skąd ona przychodzi. Ale z dwojga złego wolę się złościć z byle powodu. Jakiś bunt musi być. Jakiś kontakt z tym gdzieś tam zakopanym człowiekiem, prawdziwym mną, który nie potrafi wyjść na wierzch.
Dochodzę do wniosku, że wredni przynajmniej nie chorują na depresje. Druga sprawa jest taka, że i tak nie są świadomi swojej złości, skąd ona przychodzi. Ale z dwojga złego wolę się złościć z byle powodu. Jakiś bunt musi być. Jakiś kontakt z tym gdzieś tam zakopanym człowiekiem, prawdziwym mną, który nie potrafi wyjść na wierzch.