02 Sty 2012, Pon 13:48, PID: 286759
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 02 Sty 2012, Pon 13:49 przez Pan Foka.)
Ohohoho, dobry temat. U mnie w przyszły poniedziałek chyba będzie. Od kilku lat taktycznie omijałem kolędę. Zazwyczaj polegało to na bezcelowym pałętaniu się gdzieś pod pretekstem przebywania w szkole. Teraz jest trudniej, bo ani szkoły, ani pracy.
Sprawa jest taka, że u mnie poza dziadkami rodzina do Kościoła nie uczęszcza. Dziadkowie niestety pojmują sprawy religijne w ten najbardziej stereotypowy i dla wojujących ateistów "ulubiony" sposób - bezrefleksyjny, bazujący na ślepych przyzwyczajeniach i potężnej hipokryzji. Gdyby nie fobia, to chętnie zostałbym, pogadał z księdzem (nie wiem, czy z obecnym dałoby się sensownie porozmawiać, kiedyś dobrych wikariuszy mieliśmy), dopiekł dziadkom, bo uderzyć w ich brednie potrafiłoby byle dziecko, tylko w odpowiedzi dostałoby stek bluzgów. Tym bardziej ciekawiłyby mnie ich reakcje przy księdzu. Ale umówmy się - chętniej bym z nimi dyskutował, gdybym miał pracę i ogółem rzecz biorąc nie był stacjonarnym pasożytem. Jest zgoła inaczej, co stawia mnie w negatywnym świetle. Nie wiem jeszcze, co zrobię. Co rok podczas tych ucieczek wyobrażam sobie, jakimi słowami dziadkowie m.in. mnie obsmarowują przed duchownym, jednocześnie kreując się na świętoszków. Kojarzę jedną kolędę sprzed lat (już po rozwodzie rodziców), gdy dziadek jeździł sobie po moim ojcu i niewiele brakowało, a zacząłbym robić sceny. I co rok korci mnie, by tak się skończyło, bo to mogłoby być ciekawe doświadczenie.
Sprawa jest taka, że u mnie poza dziadkami rodzina do Kościoła nie uczęszcza. Dziadkowie niestety pojmują sprawy religijne w ten najbardziej stereotypowy i dla wojujących ateistów "ulubiony" sposób - bezrefleksyjny, bazujący na ślepych przyzwyczajeniach i potężnej hipokryzji. Gdyby nie fobia, to chętnie zostałbym, pogadał z księdzem (nie wiem, czy z obecnym dałoby się sensownie porozmawiać, kiedyś dobrych wikariuszy mieliśmy), dopiekł dziadkom, bo uderzyć w ich brednie potrafiłoby byle dziecko, tylko w odpowiedzi dostałoby stek bluzgów. Tym bardziej ciekawiłyby mnie ich reakcje przy księdzu. Ale umówmy się - chętniej bym z nimi dyskutował, gdybym miał pracę i ogółem rzecz biorąc nie był stacjonarnym pasożytem. Jest zgoła inaczej, co stawia mnie w negatywnym świetle. Nie wiem jeszcze, co zrobię. Co rok podczas tych ucieczek wyobrażam sobie, jakimi słowami dziadkowie m.in. mnie obsmarowują przed duchownym, jednocześnie kreując się na świętoszków. Kojarzę jedną kolędę sprzed lat (już po rozwodzie rodziców), gdy dziadek jeździł sobie po moim ojcu i niewiele brakowało, a zacząłbym robić sceny. I co rok korci mnie, by tak się skończyło, bo to mogłoby być ciekawe doświadczenie.