02 Lut 2012, Czw 21:19, PID: 291047
Żeby nie robić offtopu, postanowiłam napisać tutaj. Jestem nowa na forum, mam nadzieję, że nic na początku nie spartolę . Będzie to dość długa historia, mam jednak nadzieję, że będziecie potrafili mi pomóc. Postaram się nie wdawać w zbędne szczegóły, żeby nie przedłużać.
Zawsze byłam dość mocno związana z moją mamą, tym bardziej, że odchodzili od niej po kolei wszyscy mężczyźni - opuścił ją mąż, jej ukochany popełnił samobójstwo, jej dorosły syn - a mój brat - wyjechał za granicę i do Polski przyjeżdża raz na dwa lata, jako dość młoda kobieta mama straciła dziecko. W wieku siedemnastu lat zostałam z nią sama w naszym rodzinnym stutysięcznym mieście, ale po skończeniu liceum wyjechałam na studia do dużego miasta. Przez całe studia mama mnie utrzymywała (dzisiaj, z perspektywy czasu, jest dla mnie niedorzecznym, że sama zaczęłam pracować dopiero pod koniec studiów!), zawdzięczam jej bardzo wiele - dla mnie i mojego brata zrezygnowała z osobistego szczęścia, szczęściem było dla niej to, że zapewnia nam dobre życie i realizację marzeń. To także doprowadzało do tego, że zawsze czułam się bardzo winna, kiedy robiłam cokolwiek, co mogłoby się jej nie spodobać. Chciałam być wobec niej lojalna, a jednocześnie chciałam się uwolnić od jej wpływu. Zawsze byłą mowa o tym, że wrócę po studiach do rodzinnego miata, chociaż ja nie byłam tego wcale pewna. Na studiach poznałam mojego obecnego męża. Po skończeniu studiów zamieszkaliśmy razem w naszym akademickim mieście, W. znalazł pracę, ja też, ale dość szybko ją straciłam. Następne półtora roku to było szukanie przez mnie pracy, aż w końcu stwierdziliśmy, że dajemy sobie spokój, bo postanowiliśmy przeprowadzić się do mojego rodzinnego miasta.
Mama ma dom na własność - duży, jednorodzinny, pomyśleliśmy więc, że ułożymy sobie życie bez kredytu, co prawda mieszkając z mamą, ale na pewno wszystko się ułoży. Nie chcieliśmy uwalać się w dużym mieście na kikadziesiąt lat w kredyt, skalkuowaiśmy wszystko i wyprowadziliśmy się do mamy na Pomorze. W mieście akademickim zostawiliśmy nasze pasje, których tu nie mamy szans realizować i bardzo wielu przyjaciół, ale wierzyliśmy, że się uda. Na jasnych zasadach (rowne zrzuty na opłaty, itd.) se przeprowadziliśmy.
Na poczatku było nieźle - W. znalazł pracę, po trzech miesiącach ja też znalazłam pracę (uczę w szkole - gigantyczne wyzwanie dla osoby z FS ), z mamą się doagadywaliśmy, ale po jakimś czasie wszystko się zaczęło partolić. Z mamą zepsuł się kontakt (z najróżniejszych przyczyn, począwszy od składek na jedzenie - tudzież jej braku z jej strony, skończywszy na strasznym upupianiu i robieniu z nas dzieci na każdym kroku, wtrącaniu się w nasze sprawy, niezwykle roszczeniowej postawie - mamy prawie 28 lat). W tym, że zepsuła się nasza relacja, jest też nasza wina, nie przeczę... W pewnej chwili stwierdziłam, że nie umiem z mamą już rozmawiać. Dodatkowo tuż przed naszym ślubem w lipcu zeszłego roku W. stracił pracę. Dodatkowo bardzo mocno odbiło się na nas to, że nie mamy tu żadnych przyjaciół, nie możemy realizować pasji, żyjemy od wyjazdu do wyjazdu (Poznań, Trójmiasto, Wrocław, Opole - mamy znajomych w różnych miejscach, ale nie tu...). Mężowi nie udało się znaleźć pracy... Poczuliśmy w pewnej chwili, że jesteśmy tu bardzo nieszczęśliwi.
I postanowiliśmy, że latem 2012 wracamy do naszego akademickiego miasta, bo tam będziemy mieć i większe perspektywy (praca - miasto akademickie jest sześć razy większe od tego, w którym mieszkamy teraz), i nasze pasje, i przyjaciół, i przestrzeń i - przede wszystkim - samodzielność i niezależność. I już wszystko postanowiliśmy, ale pozostał jeden problem.
Powiedzieć to mamie.
Zbieramy się do tego od kilku tygodni i ciągle to przekładam. Ciąge nie umiejm zacząć, usiąść, powiedzieć, że wyjeżdżamy. Boję się jej reakcji. Boję się, że będzie jej źle, smutno, że poczuje się odrzucona, zraniona, samotna. Mam ogromne poczucie winy z jednej strony, a z drugiej wiem, że muszę myśleć o swoim szczęściu. Boję się jednak bardzo i nie wiem, jak jej powiedzieć, że się wyprowadzimy.
Wiem, że problem leży we mnie i w mojej relacji z nią.
Czy macie może jakieś rady, które mogłyby mi pomóc poradzić sobie z tą rozmową? Z zaplanowaniem jej, z przeprowadzeniem?
Będę wdzięćzna za każdą, najmniejszą nawet pomoc.
(I przepraszam za ten elaborat...).
Zawsze byłam dość mocno związana z moją mamą, tym bardziej, że odchodzili od niej po kolei wszyscy mężczyźni - opuścił ją mąż, jej ukochany popełnił samobójstwo, jej dorosły syn - a mój brat - wyjechał za granicę i do Polski przyjeżdża raz na dwa lata, jako dość młoda kobieta mama straciła dziecko. W wieku siedemnastu lat zostałam z nią sama w naszym rodzinnym stutysięcznym mieście, ale po skończeniu liceum wyjechałam na studia do dużego miasta. Przez całe studia mama mnie utrzymywała (dzisiaj, z perspektywy czasu, jest dla mnie niedorzecznym, że sama zaczęłam pracować dopiero pod koniec studiów!), zawdzięczam jej bardzo wiele - dla mnie i mojego brata zrezygnowała z osobistego szczęścia, szczęściem było dla niej to, że zapewnia nam dobre życie i realizację marzeń. To także doprowadzało do tego, że zawsze czułam się bardzo winna, kiedy robiłam cokolwiek, co mogłoby się jej nie spodobać. Chciałam być wobec niej lojalna, a jednocześnie chciałam się uwolnić od jej wpływu. Zawsze byłą mowa o tym, że wrócę po studiach do rodzinnego miata, chociaż ja nie byłam tego wcale pewna. Na studiach poznałam mojego obecnego męża. Po skończeniu studiów zamieszkaliśmy razem w naszym akademickim mieście, W. znalazł pracę, ja też, ale dość szybko ją straciłam. Następne półtora roku to było szukanie przez mnie pracy, aż w końcu stwierdziliśmy, że dajemy sobie spokój, bo postanowiliśmy przeprowadzić się do mojego rodzinnego miasta.
Mama ma dom na własność - duży, jednorodzinny, pomyśleliśmy więc, że ułożymy sobie życie bez kredytu, co prawda mieszkając z mamą, ale na pewno wszystko się ułoży. Nie chcieliśmy uwalać się w dużym mieście na kikadziesiąt lat w kredyt, skalkuowaiśmy wszystko i wyprowadziliśmy się do mamy na Pomorze. W mieście akademickim zostawiliśmy nasze pasje, których tu nie mamy szans realizować i bardzo wielu przyjaciół, ale wierzyliśmy, że się uda. Na jasnych zasadach (rowne zrzuty na opłaty, itd.) se przeprowadziliśmy.
Na poczatku było nieźle - W. znalazł pracę, po trzech miesiącach ja też znalazłam pracę (uczę w szkole - gigantyczne wyzwanie dla osoby z FS ), z mamą się doagadywaliśmy, ale po jakimś czasie wszystko się zaczęło partolić. Z mamą zepsuł się kontakt (z najróżniejszych przyczyn, począwszy od składek na jedzenie - tudzież jej braku z jej strony, skończywszy na strasznym upupianiu i robieniu z nas dzieci na każdym kroku, wtrącaniu się w nasze sprawy, niezwykle roszczeniowej postawie - mamy prawie 28 lat). W tym, że zepsuła się nasza relacja, jest też nasza wina, nie przeczę... W pewnej chwili stwierdziłam, że nie umiem z mamą już rozmawiać. Dodatkowo tuż przed naszym ślubem w lipcu zeszłego roku W. stracił pracę. Dodatkowo bardzo mocno odbiło się na nas to, że nie mamy tu żadnych przyjaciół, nie możemy realizować pasji, żyjemy od wyjazdu do wyjazdu (Poznań, Trójmiasto, Wrocław, Opole - mamy znajomych w różnych miejscach, ale nie tu...). Mężowi nie udało się znaleźć pracy... Poczuliśmy w pewnej chwili, że jesteśmy tu bardzo nieszczęśliwi.
I postanowiliśmy, że latem 2012 wracamy do naszego akademickiego miasta, bo tam będziemy mieć i większe perspektywy (praca - miasto akademickie jest sześć razy większe od tego, w którym mieszkamy teraz), i nasze pasje, i przyjaciół, i przestrzeń i - przede wszystkim - samodzielność i niezależność. I już wszystko postanowiliśmy, ale pozostał jeden problem.
Powiedzieć to mamie.
Zbieramy się do tego od kilku tygodni i ciągle to przekładam. Ciąge nie umiejm zacząć, usiąść, powiedzieć, że wyjeżdżamy. Boję się jej reakcji. Boję się, że będzie jej źle, smutno, że poczuje się odrzucona, zraniona, samotna. Mam ogromne poczucie winy z jednej strony, a z drugiej wiem, że muszę myśleć o swoim szczęściu. Boję się jednak bardzo i nie wiem, jak jej powiedzieć, że się wyprowadzimy.
Wiem, że problem leży we mnie i w mojej relacji z nią.
Czy macie może jakieś rady, które mogłyby mi pomóc poradzić sobie z tą rozmową? Z zaplanowaniem jej, z przeprowadzeniem?
Będę wdzięćzna za każdą, najmniejszą nawet pomoc.
(I przepraszam za ten elaborat...).