23 Sty 2013, Śro 14:22, PID: 335245
Witam. Przeglądam to forum od dawna, ale teraz dopiero zdecydowałam się wtrącić swoje 2 grosze.
Pewnie jak wielu z Was moja fobia/lęki/nerwica/demon/depresja/ego/poryta świadomość czy czymkolwiek ten stan jest została w głównej mierze wyniesiona z domu rodzinnego i ze złych doświadczeń życiowych.
Nie chce jednaj robić off topu i wracając do tematu... Odkąd pamiętam samotność mi nie przeszkadzała, przeszkadzało mi natomiast nazywanie mnie przez rodzinę dziwolągiem. Nie było to nagminne, ale jednak mój nadwrażliwy umysł doskonale sobie zakodował te teksty...
Pewnie jeszcze się w jakimś temacie rozwinę na temat mojego życia, więc na razie powiem tyle, że spotkałam wreszcie na swojej drodze ludzi, którzy mnie uczą jak żyć i nie uciekać. Akceptują w całej mojej porytości, ale co ważne nie rozczulają się nade mną, a traktują po prostu normalnie.
To że w końcu zaczynam odżywać jest głównie zasługą mojego chłopaka, który jest całkowitym przeciwieństwem mojego ojca, który sprawił, że nikomu nie ufałam przez wiele lat, a zwłaszcza facetom gdyż słowa związek i rodzina kojarzyły mi się tylko z wiecznymi upokorzeniami, wyzwiskami i obwinianiem kobiety i dzieci za to, że "tatusiowi" nie wyszło życie (tak jakbym się prosiła na ten świat...).
Oczywiście, żeby nie było zbyt różowo to wspomnę o tym, że miewam często napady lęków i psychicznej autoagresji i wtedy mam ochotę uciec nawet od niego, bo coś mi mówi, że i jemu nie mogę ufać.
Przepraszam, że tak skaczę, ale nie chcę pisać autobiografii, więc odpowiadając Ci na pytanie.
Nie uciekaj na siłę od samotności, ale jeśli masz okazję to wychodź do ludzi nawet jak się boisz, ręce Ci się trzęsą i nie chce ci się. Uprzedzam, że nie od razu zyskasz przyjaciół, spotka Cię pewnie wiele przykrych sytuacji, ale w końcu nauczysz się nie pokazywać, że coś cię rani. To mi przyszło z wiekiem i doświadczeniem, teraz mam etap, w którym uczę się kontrolować te negatywne bodźce i je wyrzucać z umysłu tzn. odreagowywać (co jest cholernie trudne dla kogoś z tak niską samooceną jaką mam ja). Niestety jak wspomniałam często mi się to nie udaję i mój chłopak na tym cierpi, bo nie wie OCB, a żeby było śmiesznie ja sama nie wiem, po prostu to cholerstwo tak potrafi mi przyćmić obraz rzeczywistości.
cdn
Pewnie jak wielu z Was moja fobia/lęki/nerwica/demon/depresja/ego/poryta świadomość czy czymkolwiek ten stan jest została w głównej mierze wyniesiona z domu rodzinnego i ze złych doświadczeń życiowych.
Nie chce jednaj robić off topu i wracając do tematu... Odkąd pamiętam samotność mi nie przeszkadzała, przeszkadzało mi natomiast nazywanie mnie przez rodzinę dziwolągiem. Nie było to nagminne, ale jednak mój nadwrażliwy umysł doskonale sobie zakodował te teksty...
Pewnie jeszcze się w jakimś temacie rozwinę na temat mojego życia, więc na razie powiem tyle, że spotkałam wreszcie na swojej drodze ludzi, którzy mnie uczą jak żyć i nie uciekać. Akceptują w całej mojej porytości, ale co ważne nie rozczulają się nade mną, a traktują po prostu normalnie.
To że w końcu zaczynam odżywać jest głównie zasługą mojego chłopaka, który jest całkowitym przeciwieństwem mojego ojca, który sprawił, że nikomu nie ufałam przez wiele lat, a zwłaszcza facetom gdyż słowa związek i rodzina kojarzyły mi się tylko z wiecznymi upokorzeniami, wyzwiskami i obwinianiem kobiety i dzieci za to, że "tatusiowi" nie wyszło życie (tak jakbym się prosiła na ten świat...).
Oczywiście, żeby nie było zbyt różowo to wspomnę o tym, że miewam często napady lęków i psychicznej autoagresji i wtedy mam ochotę uciec nawet od niego, bo coś mi mówi, że i jemu nie mogę ufać.
Przepraszam, że tak skaczę, ale nie chcę pisać autobiografii, więc odpowiadając Ci na pytanie.
Nie uciekaj na siłę od samotności, ale jeśli masz okazję to wychodź do ludzi nawet jak się boisz, ręce Ci się trzęsą i nie chce ci się. Uprzedzam, że nie od razu zyskasz przyjaciół, spotka Cię pewnie wiele przykrych sytuacji, ale w końcu nauczysz się nie pokazywać, że coś cię rani. To mi przyszło z wiekiem i doświadczeniem, teraz mam etap, w którym uczę się kontrolować te negatywne bodźce i je wyrzucać z umysłu tzn. odreagowywać (co jest cholernie trudne dla kogoś z tak niską samooceną jaką mam ja). Niestety jak wspomniałam często mi się to nie udaję i mój chłopak na tym cierpi, bo nie wie OCB, a żeby było śmiesznie ja sama nie wiem, po prostu to cholerstwo tak potrafi mi przyćmić obraz rzeczywistości.
cdn