13 Wrz 2014, Sob 17:51, PID: 410956
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 13 Wrz 2014, Sob 17:52 przez Mizantrop.)
No, radochą to nie jest.
Myślę, że autor po prostu pisząc takie rzeczy wylewa zbierającą się w nim żółć, bo to jest jedyne miejsce gdzie go nie wyklniemy za takie myślenie i może ze spokojem się z nami dzielić Ba, wielu z nas ma podobne problemy (w tym i ja), toteż poidentyfikować się można trochę. Też nastrój poprawia.
Mnie motywują inni ludzie w dużym stopniu i ogólnie czynniki zewnętrzne, bo sam dla siebie kołczem nigdy nie byłem i raczej nie zostanę. Głównie jest to chęć przestania być pasożytem w rodzinie, kiedy rodzice, siostra i znajomi pracują, i próby nadania życiu jakiegokolwiek sensu (np. nie bycia pasożytem). Łapałem się na studiach różnych prac dorywczych i po części uspokajałem sumienie, choć zawsze pojawiało się coś takiego, że mogłem zacząć wcześniej, że może powinienem poszukać czegoś jeszcze.
Jest jeszcze jedna, śmieszna sprawa w związku z praktykami nauczycielskimi w szkole. Rzecz jasna, wizja siebie stojącego na środku klasy, będącego w centrum uwagi uczniów, reszty praktykantów i nauczycielki, przysporzyła mi sporej dawki niemiłego ucisku w żołądku. No ale. Ok. 2 lata temu, kiedy po raz pierwszy obejrzałem "Człowieka z blizną" (zgadza się, po raz pierwszy), jedna scenka wywarła na mnie ogromne wrażenie. Chodzi tutaj o moment, kiedy pijanego Tonny'ego wyprowadzają z restauracji i, jak to on ma w zwyczaju, zaczyna się trochę byczyć i mówi do reszty gości:
-What you lookin' at? You all a bunch of fuckin' assholes. You know why? You don't have the guts to be what you wanna be?
Kiedy patrzyłem na ociekającego pewnością siebie Tonny'ego, stwierdziłem, że nie mogę dać się pokonać jakiemuś bzdetnemu przekonaniu (bo o tym, że wszystko siedzi w naszych głowach wiem tak samo ja, jak i wy), że sobie nie poradzę, albo że dzieciaki wejdą mi na głowę. Nie przeszkodzą mi w tym też inni ludzie, którzy przecież nie wiedzą z automatu o moich problemach, a i ja nie zamierzam nikomu wprost niczego oznajmiać. Tyle w ramach nadinterpretacji.
A teraz stricte już do UnikamSiebie - mam wrażenie, że potrzebujesz kogoś, kto brutalnie sprowadziłby cię na ziemię, wygonił do tej pracy i powiedział bez ogródek, że nie masz prawa tak funkcjonować jak funkcjonowałeś do tej pory. Mniemam, że matka nie jest typem człowieka, który wygarnie ci to i owo?
Mając na myśli potencjalną robotę, pocieszaj się faktem, że nikt cię tam łańcuchem nie uwiąże, że to rozwiązanie tymczasowe. Później znajdziesz coś lepszego. Jak już się przemożesz, kolosalnie zmieni ci się punkt widzenia i...dojrzejesz nieco w tej materii. Mam nadzieję, że nie uraziłem.
Swoją drogą, jak ta cała sprawa którą opisałeś się rozwiązała?
Myślę, że autor po prostu pisząc takie rzeczy wylewa zbierającą się w nim żółć, bo to jest jedyne miejsce gdzie go nie wyklniemy za takie myślenie i może ze spokojem się z nami dzielić Ba, wielu z nas ma podobne problemy (w tym i ja), toteż poidentyfikować się można trochę. Też nastrój poprawia.
Mnie motywują inni ludzie w dużym stopniu i ogólnie czynniki zewnętrzne, bo sam dla siebie kołczem nigdy nie byłem i raczej nie zostanę. Głównie jest to chęć przestania być pasożytem w rodzinie, kiedy rodzice, siostra i znajomi pracują, i próby nadania życiu jakiegokolwiek sensu (np. nie bycia pasożytem). Łapałem się na studiach różnych prac dorywczych i po części uspokajałem sumienie, choć zawsze pojawiało się coś takiego, że mogłem zacząć wcześniej, że może powinienem poszukać czegoś jeszcze.
Jest jeszcze jedna, śmieszna sprawa w związku z praktykami nauczycielskimi w szkole. Rzecz jasna, wizja siebie stojącego na środku klasy, będącego w centrum uwagi uczniów, reszty praktykantów i nauczycielki, przysporzyła mi sporej dawki niemiłego ucisku w żołądku. No ale. Ok. 2 lata temu, kiedy po raz pierwszy obejrzałem "Człowieka z blizną" (zgadza się, po raz pierwszy), jedna scenka wywarła na mnie ogromne wrażenie. Chodzi tutaj o moment, kiedy pijanego Tonny'ego wyprowadzają z restauracji i, jak to on ma w zwyczaju, zaczyna się trochę byczyć i mówi do reszty gości:
-What you lookin' at? You all a bunch of fuckin' assholes. You know why? You don't have the guts to be what you wanna be?
Kiedy patrzyłem na ociekającego pewnością siebie Tonny'ego, stwierdziłem, że nie mogę dać się pokonać jakiemuś bzdetnemu przekonaniu (bo o tym, że wszystko siedzi w naszych głowach wiem tak samo ja, jak i wy), że sobie nie poradzę, albo że dzieciaki wejdą mi na głowę. Nie przeszkodzą mi w tym też inni ludzie, którzy przecież nie wiedzą z automatu o moich problemach, a i ja nie zamierzam nikomu wprost niczego oznajmiać. Tyle w ramach nadinterpretacji.
A teraz stricte już do UnikamSiebie - mam wrażenie, że potrzebujesz kogoś, kto brutalnie sprowadziłby cię na ziemię, wygonił do tej pracy i powiedział bez ogródek, że nie masz prawa tak funkcjonować jak funkcjonowałeś do tej pory. Mniemam, że matka nie jest typem człowieka, który wygarnie ci to i owo?
Mając na myśli potencjalną robotę, pocieszaj się faktem, że nikt cię tam łańcuchem nie uwiąże, że to rozwiązanie tymczasowe. Później znajdziesz coś lepszego. Jak już się przemożesz, kolosalnie zmieni ci się punkt widzenia i...dojrzejesz nieco w tej materii. Mam nadzieję, że nie uraziłem.
Swoją drogą, jak ta cała sprawa którą opisałeś się rozwiązała?