12 Lip 2008, Sob 21:17, PID: 43157
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 14 Lip 2008, Pon 20:31 przez manu.)
Cóż... może nie jest ze mną tak źle, bo mam znajomych, nawet dobrych kumpli itp itd i kontakt z nimi układa mi się całkiem nieźle, ale już większy tłok, dworce, kluby, imprezy masowe to jest dla mnie koszmar i gdyby nie kumple to unikałbym tego do końca życia.
Odnośnie radykalnego sposobu działania: we wtorek we Wrocławiu jest koncert mojego "guru" na który jadę SAM, jest to spełnienie jednego z moich małych marzeń, więc musiałem choćby nie wiem coby się miało dziać, żałowałbym później do końca życia.
Ale cofnijmy się jednak trochę wstecz. Na początku roku podjąłem pracę w zakładzie zatrudniającym z 1000 osób i było dobrze, nikt nie zwracał na Ciebie uwagi, nie uśmiechał się głupio, tzn byłeś tego pewien, co z kolei nie wygląda tak różowo na ulicy, czy też wyżej wspomnianych masówkach. Niestety sam typ pracy mi nie odpowiadał, więc zwolniłem się i znów rzuciłem na głęboką wodę... tym razem stacja paliw (nie będę wymieniał nazwy co by nie robić reklamy) wydawałoby się samobójstwo dla fobika i faktycznie na początku była trauma, trząsłem się jak galareta, siedziałem cicho ale jakoś dawałem radę. Później było coraz, aż w końcu mój trudny charakter wziął górę i mnie wypieprzyli, nie będę się wdawał w szczegóły pracy w każdym bądź razie na dłuższą metę niewiele to pomogło bo, znów czuje na swoich plecach oddech i wzrok innych.
Tyle, że coraz bardziej mam tego dość... bo może i staram się normalnie funkcjonować, to ile stresu się najem, wiem tylko ja. Moim marzeniem jest podróżować, ale jak to zrobić jak żyję w klatce, jestem więźniem swojego fotela. Do głowy przychodzą coraz to różne pomysły, ostatnim takim jest włąśnie wolontariat na którym już kiedyś byłem, tylko że tym razem już poza kontynent europejski
Cel mega trudny ale do zrealizowania.
Więc nie jest regułą to, że wyżej zawieszona poprzeczka pomoże nam wyjść z fobii... chociaż gdybym może nauczył się pływać, przytył trochę i dobrze się bronił w razie zagrożenia... do tego jakiś obcy język perfekt to kto wie...
Odnośnie radykalnego sposobu działania: we wtorek we Wrocławiu jest koncert mojego "guru" na który jadę SAM, jest to spełnienie jednego z moich małych marzeń, więc musiałem choćby nie wiem coby się miało dziać, żałowałbym później do końca życia.
Ale cofnijmy się jednak trochę wstecz. Na początku roku podjąłem pracę w zakładzie zatrudniającym z 1000 osób i było dobrze, nikt nie zwracał na Ciebie uwagi, nie uśmiechał się głupio, tzn byłeś tego pewien, co z kolei nie wygląda tak różowo na ulicy, czy też wyżej wspomnianych masówkach. Niestety sam typ pracy mi nie odpowiadał, więc zwolniłem się i znów rzuciłem na głęboką wodę... tym razem stacja paliw (nie będę wymieniał nazwy co by nie robić reklamy) wydawałoby się samobójstwo dla fobika i faktycznie na początku była trauma, trząsłem się jak galareta, siedziałem cicho ale jakoś dawałem radę. Później było coraz, aż w końcu mój trudny charakter wziął górę i mnie wypieprzyli, nie będę się wdawał w szczegóły pracy w każdym bądź razie na dłuższą metę niewiele to pomogło bo, znów czuje na swoich plecach oddech i wzrok innych.
Tyle, że coraz bardziej mam tego dość... bo może i staram się normalnie funkcjonować, to ile stresu się najem, wiem tylko ja. Moim marzeniem jest podróżować, ale jak to zrobić jak żyję w klatce, jestem więźniem swojego fotela. Do głowy przychodzą coraz to różne pomysły, ostatnim takim jest włąśnie wolontariat na którym już kiedyś byłem, tylko że tym razem już poza kontynent europejski
Cel mega trudny ale do zrealizowania.
Więc nie jest regułą to, że wyżej zawieszona poprzeczka pomoże nam wyjść z fobii... chociaż gdybym może nauczył się pływać, przytył trochę i dobrze się bronił w razie zagrożenia... do tego jakiś obcy język perfekt to kto wie...