22 Lis 2007, Czw 6:50, PID: 6635
Nocturnal pulse napisał(a):najgorsze.... paradoksalnie to coś, co jest już obecne prawie cały czas we mnie.. Idziesz przykładowo spacerem (oczywiście sam), jest fajna pogoda i w ogóle, nie ma ludzi.. ale w sumie to jest nieważne, bo wszystko zagłusza ten charakterystyczny ból duchowy - jakby cokolwiek się nie działo wokół, poprostu siedzi w tobie głęboko to poczucie totalnego odseparowania i jakby wszechogarniającej Ciszy we wszystkim.. to jest tak, jakbyś na serio (!) był jedyną istotą na Ziemi... no i brak wspomnień.. kończy się najlepszy teoretycznie (takim "powinien" być) okres w twoim życiu i jedyne (z małymi wyjątkami) rzeczy, które możesz wspominac.... to twoje własne wytworzone przez siebie światy.. to takie przerażające.No właśnie, pełna zgoda. Ja też tak mam, idę sobie ulicą, wokół nawet kręcą się jakieś marne istoty, ale dla mnie to jak inny gatunek... Nawet nie, jeszcze bardziej obce niż inne gatunki, bo przynajmniej z niektórymi zwierzakami potrafię złapać 'kontakt' - a z ludźmi to za cholerę. Też tak sobie myślę, że to nie tylko przez fobię, chociaż w dużej mierze tak. Po prostu jestem diametralnie inny. Jak czasem słyszę rozmowę, to mam wrażenie "k***a, i ja mam z takimi istotami próbować złapać kontakt?", a to może być nawet zwykły dialog.
Nocturnal pulse napisał(a):ale... przeciez ja zawsze taki byłem. I nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Czemu muszę płacić taką przej.... cenę za to, że mój umysł od zawsze był inny? I: jak oddzielić co jest wyborem (własna osobowość introwertyczna itd..) od fobii? Jak dla mnie (już teraz) to jest niemożliwe!Dla mnie jeszcze jest to możliwe, ale obawiam się, że z czasem ten podział będzie coraz bardziej zamazany... Inni ludzie mogą też być introwertyczni, ale przynajmniej nie unikają za wszelką cenę kontaktów, a ja? Mimo że zazwyczaj nie mam ochoty rozmawiać z ludźmi, to także w tych momentach, w których mam, nie odzywam się, bo coś tam... Ja tak myślę, że skrajna introwersja napędza fobię społeczną, a ta z kolei jeszcze bardziej pogłębia introwersję, a właściwie to już wyobcowanie... Takie błędne koło.
Nocturnal pulse napisał(a):chcesz się wyleczyć z fobii?No właśnie. Ja też nie lubię ludzi, ale zawsze znajdą się jakieś wyjątki, które tylko potwierdzą regułę. Tylko trzeba, do cholery, jakoś znaleźć, a raczej próbować znaleźć takie wyjątki.
- no jasne, nie chcę dłużej uciekac i się bać.
- No to przełamuj się i rozmawiaj z ludzmi, choć na jakieś spotkania itd..
- Ale ja nie lubie ludzi.. Nie lubie przebywać w towarzystwie, imprez, pieprzenia bez składu i ładu o niczym itd...
- no to chcesz się wyleczyć, czy nie? - nie lubisz ludzi, czy się ich boisz i dlatego "nie lubisz"?
Do nas do domu kandydaci na znajomych nie przyjdą, nie ma się co łudzić.
Nocturnal pulse napisał(a):aha - i na dobitkę - miewam okresy czasu w których czuję się świetnie w soich własnych światach i ludzi wtedy mam w d... za przeproszeniem.... Jestem zajęty swoimi sprawami i nic innego mnie nie obchodzi.... do czasu... upadku na twarz.I znów muszę przyznać, że u mnie jest tak samo. Czasem po prostu czuję się bardzo przyjemnie w swoim świecie, bez ludzi, w natłoku własnych myśli... Szczególnie, jeśli coś mnie pochłonie. Jednak nic nie ma końca, albo coś mi się nudzi, albo się wyczerpuje, a ja znowu staję się jak roślinka.
Tylko nawet nie ma jej kto podlewać, a to już jest poważny problem
Nocturnal pulse napisał(a):Wszystko jest ZDECYDOWANIE zbyt skomplikowane, żeby to rozwikłać....Ja myślę, że jest dość ogólnikowa, ale dobra odpowiedź. Fobia społeczna + introwersja = skrajne wycofanie. Ale introwertycy też potrzebują kontaktów, może w dużo mniejszej ilości niż ekstrawertycy, ale za to głębszych i trwalszych. Bo dla ekstrawertyka rozstanie się z przyjacielem/dobrym znajomym może być tylko zwykłym smutnym przeżyciem, a dla introwertyka (weźmy na przykład mnie) byłaby to przygnębiająca, depresyjna sytuacja. I tutaj dochodzi ta nieszczęsna fobia, bo to przez nią boję się zdobywać i rozwijać relacje z ludźmi. W obawie przed reakcją, myślami, porzuceniem, zdradą, inwazją na mój starannie ukształtowany świat... No i z drugiej strony dochodzi też moja trudna osobowość, z którą ciężko utrzymać jakąś przyjaźń... Skoro nawet u mnie w rodzinie bywają chwile ogromnego zwątpienia...
PS. Zastanawiałem się kiedyś, że przecież niegdysiejsi pustelnicy musieli mieć powód swojego wycofania ze społeczności. Może powodem ich odejścia były właśnie owe psychiczne czynniki? Fobia, skrajne wycofanie, itp.?