03 Mar 2018, Sob 19:43, PID: 733859
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 03 Mar 2018, Sob 19:54 przez klapsznita.)
Bo psychologiem, podobnie jak księdzem i nauczycielem, jest się z powołania albo z zawodu.
Dokładnie dwa lata temu z ogromnym załamaniem nerwowym będącym apogeum podłego stanu mojej psychiki, w którym trwam obecnie, byłam u psycholog. Przed pierwszą wizytą zabrałam ze sobą karteczkę, żeby było mi łatwiej opowiedzieć o tym, co mnie wewnętrznie boli. Miałam wypisane także przykrości jakie mnie w przeszłości dotknęły, wszystko. Stwierdziła, że przechodzę zwykłą załamkę i na starcie stwierdziła, że będzie mi potrzebne 10 sesji. Teraz już wiem, że to moje najgorzej wydane tysiąc złotych w życiu, bo pod koniec ostatniej wizyty powiedziała, że jestem zbyt inteligentna jak na polską mentalność i nie nadaję się do życia wśród Polaków. Co to za bzdury, w ogóle jak psycholog może mówić takie rzeczy! Ja nie przeżyłam śmiertelnego wypadku członka swojej rodziny, żeby mnie pocieszać, tylko poszłam z problemami, które (uwaga, teraz już część druga) obecna psycholog rozkłada na czynniki pierwsze i przerabia każdy z nich z osobna nie pie*dzieląc przy tym swoich opinii i nie mówiąc mi jaką to ja jestem wspaniałą, ambitną i wartościową osobą - to jest zarezerwowane dla mnie i niestosowne wydaje mi się używanie takich określeń przez terapeutę, który pracuje z osobą o zaniżonym poczuciu własnej wartości (myślę, że każdy wie dlaczego). Przy zaangażowaniu obydwu ze stron (psycholog nie ma pomóc tobie, tylko ty masz pomóc sobie za pomocą psychologa - niektórzy wychodzą z założenia, że na terapii nie trzeba myśleć) kopci mi się z mózgu jak ze starej lokomotywy, wszystko zaczyna mi się układać w całość i zaczynam ROZUMIEĆ siebie, swój stan i skąd się on bierze, po części nawet zaczynam już go kontrolować... i uważam, że to jest dopiero produktywna praca dająca efekty. Zrozumiałam, że im więcej mówię ja, a nie terapeuta, to do tym lepszych wniosków sprowadza się cała terapia - nieważne czy są one bolesne, ważne że się pojawiają - w odróżnieniu od poprzednich wyników pracy z innymi psychologami i terapeutami.
Tak to tylko napisałam, chciałam dać przykład, że psycholog psychologowi nierówny. Uśmiech i dobre traktowanie klienta nie idzie w parze z kompetencjami pracownika, co nie zmienia faktu, że psycholog także powinien dochowywać tajemnicy zawodowej, jest to wręcz jego obowiązek. Nie dziwią mnie komentarze, że jednego psycholog wyśmiał, w drugim wzbudził poczucie winy, trzeciego opluł a na czwartego nie wiadomo co zrobił - po prostu trafił na złego terapeutę. Ja potrzebowałam ośmiu lat i musiałam przejść trzech, żeby trafić na czwartego, z którym pracuje mi się bardzo dobrze. Może ty musisz przejść takich terapeutów dziesięciu, piętnastu lub dwudziestu. I może dopiero ten dwudziesty znajdzie sposób, pod jakim kontem pracować i jaką stawić diagnozę.
Dokładnie dwa lata temu z ogromnym załamaniem nerwowym będącym apogeum podłego stanu mojej psychiki, w którym trwam obecnie, byłam u psycholog. Przed pierwszą wizytą zabrałam ze sobą karteczkę, żeby było mi łatwiej opowiedzieć o tym, co mnie wewnętrznie boli. Miałam wypisane także przykrości jakie mnie w przeszłości dotknęły, wszystko. Stwierdziła, że przechodzę zwykłą załamkę i na starcie stwierdziła, że będzie mi potrzebne 10 sesji. Teraz już wiem, że to moje najgorzej wydane tysiąc złotych w życiu, bo pod koniec ostatniej wizyty powiedziała, że jestem zbyt inteligentna jak na polską mentalność i nie nadaję się do życia wśród Polaków. Co to za bzdury, w ogóle jak psycholog może mówić takie rzeczy! Ja nie przeżyłam śmiertelnego wypadku członka swojej rodziny, żeby mnie pocieszać, tylko poszłam z problemami, które (uwaga, teraz już część druga) obecna psycholog rozkłada na czynniki pierwsze i przerabia każdy z nich z osobna nie pie*dzieląc przy tym swoich opinii i nie mówiąc mi jaką to ja jestem wspaniałą, ambitną i wartościową osobą - to jest zarezerwowane dla mnie i niestosowne wydaje mi się używanie takich określeń przez terapeutę, który pracuje z osobą o zaniżonym poczuciu własnej wartości (myślę, że każdy wie dlaczego). Przy zaangażowaniu obydwu ze stron (psycholog nie ma pomóc tobie, tylko ty masz pomóc sobie za pomocą psychologa - niektórzy wychodzą z założenia, że na terapii nie trzeba myśleć) kopci mi się z mózgu jak ze starej lokomotywy, wszystko zaczyna mi się układać w całość i zaczynam ROZUMIEĆ siebie, swój stan i skąd się on bierze, po części nawet zaczynam już go kontrolować... i uważam, że to jest dopiero produktywna praca dająca efekty. Zrozumiałam, że im więcej mówię ja, a nie terapeuta, to do tym lepszych wniosków sprowadza się cała terapia - nieważne czy są one bolesne, ważne że się pojawiają - w odróżnieniu od poprzednich wyników pracy z innymi psychologami i terapeutami.
Tak to tylko napisałam, chciałam dać przykład, że psycholog psychologowi nierówny. Uśmiech i dobre traktowanie klienta nie idzie w parze z kompetencjami pracownika, co nie zmienia faktu, że psycholog także powinien dochowywać tajemnicy zawodowej, jest to wręcz jego obowiązek. Nie dziwią mnie komentarze, że jednego psycholog wyśmiał, w drugim wzbudził poczucie winy, trzeciego opluł a na czwartego nie wiadomo co zrobił - po prostu trafił na złego terapeutę. Ja potrzebowałam ośmiu lat i musiałam przejść trzech, żeby trafić na czwartego, z którym pracuje mi się bardzo dobrze. Może ty musisz przejść takich terapeutów dziesięciu, piętnastu lub dwudziestu. I może dopiero ten dwudziesty znajdzie sposób, pod jakim kontem pracować i jaką stawić diagnozę.