16 Lis 2007, Pią 3:27, PID: 6320
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 20 Kwi 2008, Nie 22:46 przez Smoklej.)
Lacrimamosa, Lightbulb znam ten ból. Nie, tak naprawdę nie płaczę, jestem twardy jak ... metal.
Wiecie co? Kiedyś zrobiłem taki eksperyment. Znaczy wtedy jeszcze nie wiedziałem że to eksperyment. Dawno. Jak byłem dzieckiem.
A mianowicie: wszedłem na dach, na wysokości gdzieś od 2 do 2,5 m. I chciałem sobie poskakać z tego dachu (fajne zabawy miałem, nie). Na dole była miękka ziemia. Po prostu idealna przy skakaniu z dachu. Prawie jak poduszka.
Stanąłem na górze. Uuu, ale wysoko. Kucnąłem. O, trochę niżej. Trochę to trwało. Skoczyłem. Udało się. Złamać nogę. Nie, głupi żart. Udało się skoczyć i nie odnieść żadnych ran. Przyłożenie było silne, ale nic nie bolało. Spoko, nie. No dobra. To idę skoczyć znowu.
Jestem na górze. Wcale nie jest łatwiej. Przecież miękka ziemia, przecież już skoczyłem. Jeszcze chwila. Skaczę. Znowu się udało. Trochę mnie poniosło do przodu. Ale jest gites. Miękka ziemia, nawet jakbym mordą przyłożył, to bym się nie zabił przecież.
Jestem na górze. Kurczę, no wcale nie jest łatwiej, no. Przecież już skakałem. No co jest. Ale jakbym tak nogę przy lądowaniu źle ustawił, to mogłoby być rzeczywiście niefajnie. Kucam. Dobra skaczę. Zawahałem się. Straciłem równowagę. Lecę na pysk. Złapałem się. Udało się. Zawisłem. Wspinam się. Jestem. Serce wali. Oddech przyspieszony. Przed oczami jakieś farfocle. Przestaje mi się tu już podobać. Po co ja to robię, to głupie. Dobra szybko, ostatni raz. Szybko, bez zastanawiania. Raz, dwa, hop i koniec. Dobra skaczę. Ostatni raz. Dobra skaczę. Ostatni raz. Dobra skaczę. Ostatni raz. Dobra, poskaczę jutro.
Wiecie co? Kiedyś zrobiłem taki eksperyment. Znaczy wtedy jeszcze nie wiedziałem że to eksperyment. Dawno. Jak byłem dzieckiem.
A mianowicie: wszedłem na dach, na wysokości gdzieś od 2 do 2,5 m. I chciałem sobie poskakać z tego dachu (fajne zabawy miałem, nie). Na dole była miękka ziemia. Po prostu idealna przy skakaniu z dachu. Prawie jak poduszka.
Stanąłem na górze. Uuu, ale wysoko. Kucnąłem. O, trochę niżej. Trochę to trwało. Skoczyłem. Udało się. Złamać nogę. Nie, głupi żart. Udało się skoczyć i nie odnieść żadnych ran. Przyłożenie było silne, ale nic nie bolało. Spoko, nie. No dobra. To idę skoczyć znowu.
Jestem na górze. Wcale nie jest łatwiej. Przecież miękka ziemia, przecież już skoczyłem. Jeszcze chwila. Skaczę. Znowu się udało. Trochę mnie poniosło do przodu. Ale jest gites. Miękka ziemia, nawet jakbym mordą przyłożył, to bym się nie zabił przecież.
Jestem na górze. Kurczę, no wcale nie jest łatwiej, no. Przecież już skakałem. No co jest. Ale jakbym tak nogę przy lądowaniu źle ustawił, to mogłoby być rzeczywiście niefajnie. Kucam. Dobra skaczę. Zawahałem się. Straciłem równowagę. Lecę na pysk. Złapałem się. Udało się. Zawisłem. Wspinam się. Jestem. Serce wali. Oddech przyspieszony. Przed oczami jakieś farfocle. Przestaje mi się tu już podobać. Po co ja to robię, to głupie. Dobra szybko, ostatni raz. Szybko, bez zastanawiania. Raz, dwa, hop i koniec. Dobra skaczę. Ostatni raz. Dobra skaczę. Ostatni raz. Dobra skaczę. Ostatni raz. Dobra, poskaczę jutro.