28 Lut 2018, Śro 18:48, PID: 733380
(28 Lut 2018, Śro 17:44)BlankAvatar napisał(a):(28 Lut 2018, Śro 16:17)klocek napisał(a): Skuteczne w sensie dosłownym, że przychodzi człowiek z (dajmy na to) myślami samobójczymi, odbywa terapię i po jej zakończeniu nie ma myśli samobójczych?można rozpatrywać i tak i tak (szczególnie przedstawiciele niektórych nurtów chcieliby oceniać skuteczność według drugiego sposobu), ale z oczywistych względów częściej ocenia się jak w pierwszym przykładzie. Przykładowo, jeśli bada się skuteczność leczenia depresji, to porównuje się stosunek ludzi, którzy po zakończeniu interwencji spełniają kryteria diagnostyczne depresji vs którzy, nie spełniają. albo o ile zmniejszyły się objawy.. Identycznie jak w wypadku badania skuteczności leków.
Czy też "skuteczne" w jakimś hermetycznym sensie, sensownym tylko wewnątrz paradygmatu danej terapii? ("Co prawda dalej mam myśli samobójcze jak wcześniej, ale za to poznałem siebie, więc terapia jest okejka.")
Dobrze, twierdzisz, że "nowe" warianty CBT są skuteczne w dosłownym sensie.
Wierzysz szczerze w to, co mówisz? Bo jeżeli deklarujesz, że są skuteczne a jednocześnie masz jakiś autorytet, to ktoś jeszcze gotów na podstawie Twojej rekomendacji podjąć terapię.
Czy szczerze twierdzisz, że dla osoby z myślami samobójczymi podjęcie terapii w jednej z "nowych" szkół CBT jest dobrym pomysłem?
Czy też raczej będą wyglądać tak samo, jak wszystkie inne terapie?
Cytat:(28 Lut 2018, Śro 16:17)klocek napisał(a): Jeszcze lepiej . Złość mam na koncepcję psychoterapii jako takiej. Głównie przez to uporczywe wzbudzanie winy w pacjencie.Nie próbuje odebrać Ci prawda do bycia wkurzonym. Myślę, że masz dobry powód (przynajmniej, jeśli powodem mają być skutki). Ale myślę, że to (słuszne) wkurzenie wpływa na negatywnie na możliwość bardziej racjonalnej oceny problemu psychoterapii. (O co w sumie nie mogę mieć na poważnie pretensji, bo dziwne wymagać, żeby pacjent wiedział więcej od swojego doktora). Pewnie zgodzimy się, że problem polega m.in, na tym co psychoterapia obiecuje, a co dostarcza. Z tym, że wg mnie psychoterapia ma podstawy, żeby obiecywać. Z dostarczaniem jest problem, a szczególnie z tym jak trafić na odpowiedniego (i często kompetentnego) terapeutę.
Terapia jest skuteczna, tylko pacjent ch*jowy. To wina pacjenta, że się nie chce wyleczyć, mimo udzielonej mu wielkodusznie pomocy.
Dlaczego terapeuci nigdy nie widzą w sobie winy? Dlaczego żaden nie przyzna, że nie umie albo że terapia jako taka w ogóle nie przynosi efektów? Dlaczego zawsze pacjent jest odpowiedzialny za niepowodzenie?
Czy zdajesz sobie sprawę, jak to wkurza, kiedy słyszy się takie słowa przez 15 lat?
Dobrze, Blank, już się nie będę wkurzał, tylko naucz się mówić jak nie-psycholog. Ten shrink speech jest jedną z bardziej irytujących rzeczy. Podobnie gadają prawnicy, księgowi a także księża. Każda z tych grup ma swój charakterystyczny slang, który jest irytujący. Wypowiadając się inaczej, niż zwykli ludzie, stawiasz między sobą a nimi barierę.
Cytat:(28 Lut 2018, Śro 16:17)klocek napisał(a): Całkiem serio, bez ironii, posunę się jeszcze dalej: "relacja terapeutyczna" nie istnieje. Nie ma takiego zwierzęcia, to po prostu buzzword, którego psychoterapeuci używają, kiedy mają odpowiedzieć na pytanie, na które nie znają odpowiedzi.O na pewno funkcjonuje to czasem jak buzzword. A sama definicja będzie różna w zależności od szkoły. Najbardziej wąska definicja to byłoby chyba "obustronne zaufanie i szacunek" i tyle. Ciężko przerabiać terapię z terapeutą, którego nie lubisz, uważasz za idiotę, albo który Cię zmusza do rzeczy, które uważasz za szkodliwe. I na odwrót: jeśli terapeuta cię nie lubi, to raczej też kiepsko. Relację można rozpatrywać szerzej np. jako "nastawienie emocjonalne i motywacyjne; środowisko, gdzie zachodzą przeżycia korekcyjne będące odzwierciedleniem relacji z ważnymi ludźmi z przeszłości" - czy coś w tym stylu. No i jeszcze szerzej, pewnie w stronę mistycyzmu.
No i teraz z zależności od tego jak zdefiniujemy relację terapeutyczną, to można zaprojektować narzędzie, które będzie badało jej jakość. Co do badań, to kojarzę jakieś, które relację terapeutyczną określały jako jeden z najważniejszych predyktorów skuteczności (ale nie interesowałem się tym dalej, więc nie podam więcej szczegółów).
Najważniejsza rzecz, od której zależy powodzenie terapii, a jednocześnie nie wiadomo, co to jest i czy to mamy.
No i nie można zapomnieć, że większość pacjentów psychiatrycznych ma właśnie jakieś problemy w relacjach z ludźmi. Przykładowo fobik społeczny boi się ludzi - i z dużym prawdopodobieństwem będzie się bał także terapeuty. To wyklucza relację terapeutyczną opartą na zaufaniu, prawda?
Czy to nie ironia, że żeby wyleczyć fobię społeczną, najpierw trzeba pokonać fobię społeczną?