19 Mar 2012, Pon 1:11, PID: 295305
Nazywam się Lewandowski Krzysztof. Mam 17 lat. Mieszkam w Brwilnie. Chodzę do Ekonomika w Płocku(do szkoły gdzie jest mnóstwo dziewczyn) Ale niestety od tak mniej więcej I klasy gimnazjum tak jakby weszło we mnie coś podobne do fobii społecznej.
Chociaż gimnazjum było w tym samym budynku co podstawówka (Zespół Szkół w Maszewie Dużym) mając praktycznie tych samych kumpli co z podstawówki to jednak coś się we mnie zmieniło. Do dzisiaj to mam. Przestałem rozmawiać z kumplami. Zarówno z starymi jak i z nowymi. To była katastrofa. Oni mówili a to o samochodach a to sporcie a to muzyce (co niestety się nie interesuję) Nie wiedziałem o czym gadać. Z roku na rok było coraz gorzej. Zacząłem gadać do siebie, pieprzyć za przeproszeniem o jakiś głupotach z gier, z filmów itp. itd. Oni jak dla normalni a ja dla nich jak czubek. To było upokarzające. Fakt czasem się pogadało ale jak to często u mnie coś tam "niby" powiedziałem a potem grobowa cisza. Normalnie zero. Nic. Jak u młodziaków. Chłopacy zaczęli tak już powoli za dziewczynami a ja skąd. Nie miejcie mnie za geja ale wcale mnie to nie interesowało(w sensie że dziewczyny)
III klasa to już tragedia. Chociaż miałem przyjaciela Adama Kapuścińskiego (który jest nim do dzisiaj) to normalnie zacząłem fiksować na całego. Jak już mówiłem - gadanie do siebie, pieprzenie o głupotach, a do tego doszło ucieczka w samotność i postanowienie zostać singlem. Obydwa te nowe problemy zaczęły rządzić moim życiem Smutny
Pierwszy problem- wiedziałem że skoro nie umiem gadać z ludźmi to znaczy że coś jest nie tak. Drażniło mnie bycie w towarzystwie kolegów i koleżanek więc zacząłem się myśleć kiedy na przykład usiądę gdzieś sam na ławce albo gdzieś na Brwilnie(Mam takie swoje fajne miejsce samotności). Zawsze starałem sobie znaleźć jakieś miejsce w klasie gdzie bym siedział sam ale niestety z marnym skutkiem. Zawsze się któryś musiał przysiąść. Czasami nawet mówiłem prosto z mostu " Chcę usiąść sam a nie z Tobą". O mało się kiedyś przez to nie zdradziłem.
Drugi problem- Kontakty z dziewczynami. Aż strach o tym pomyśleć Sad
Nic. Słowem dosłownie nic. Nawet przykładowe "Co tam?" "Jak tam?". Strasznie się wstydziłem być z jakiąśkolwiek dziewczyną. Byłem normalnie sparaliżowany. Dosłownie nieśmiałość tak mnie z zżerała że byłem "sztywny" A jak coś ona powiedziała to się denerwowałem, pociłem, nie patrzyłem jej w oczy, coś tam palnąłem na od czepnego. A tak to żadnej inicjatywy z mojej strony. Nic. Najgorsze co mogło mi przyjść do głowy to to że uznałem dziewczyny za jakiś "gorszych ludzi" niż mężczyźni. Uznałem że dziewczyny nie są facetom potrzebne w życiu. Wcale. Że liczą się tylko pieniądze, praca i święty samotny spokój. Często uznawałem je za jakieś oszustki i naciągaczki. dlatego postanowiłem zostać singlem.
Tak ukończyłem gimnazjum. Ale niestety nie ukończyłem samotności i małomówności. W wakacje również tak było. Chociaż często się z przyjaciółmi spotykałem nie oznacza to że było ze mną normalnie. Było tragicznie. Później doszedł do mnie nowy problem- nienawiść do społeczeństwa. Ten problem pojawił się u mnie pod koniec wakacji ostatniej klasy gimnazjum który trwa do dziś. Wtedy się czułem że jestem jakby wyrzutkiem społeczeństwa który widzi same jego wady. Uznawałem że społeczeństwo jest sztuczne, dziwne, szare, żyjące bez logicznego myślenia i powtarzające te same czynności od setek lat. Uczucia do ludzi, znajomych, przyjaciół, a nawet do samej rodziny znikały. Dosłownie kładłem na wszystkich olewkę. Obchodziło mnie to i chyba nadal obchodzi że się dorobię w miarę trochę kasy i będę żyć przyzwoicie.
Ic TE w Ekonomiku- 2-go Września myślałem że chyba coś z sobą zrobię naprawdę nie tak. Wszędzie obcy ludzie, dookoła z każdej strony. Cały czas myślałem że się ze mnie śmieją za pleców ale dlaczego to sam nie wiem(Zapomniałem dodać że wrodziła się we mnie sztuka podejrzewania wszystkich ludzi w szczególności jakieś intrygi w plotki w stosunku do mnie). No miałem 2 koleżanki z gimnazjum ale to było praktycznie nic co miałoby mnie pocieszyć. Jakiś idiota z mojej nowej klasy był na tyle tak pieprzonym leszczem że od razu ten kretyn sobie wybrał mnie na ofiarę jako "Nieśmiałego Lawstoranta". Dobrze że ten cymbał już nie jest w tej klasie bo bym go chyba rozwalił(Zapomniałem znów dodać że mam czasami myśli psychopatyczne).
Teraz jest drugi semestr. Nawet się zaprzyjaźniłem z dwiema koleżankami. Z Marysią i z Eweliną. Również utrzymuje kontakt z moimi dawnymi przyjaciółmi czyli z Adamem, Marcinem i Dawidem. Nawet ich ze sobą zapoznałem. Z tego się bardzo cieszę ale mnie to nie wystarcza. . Głęboko czułem w sercu że coś jest ze mną nie tak. Nie gadam z ludźmi, dosłownie boję się ich, nawet jestem tak nieśmiały że nie jestem wcale agresywny w pewnych nieprzyjemnych sytuacjach jak na chłopaka by przystało. Co będzie jeśli pewnego dnia będę musiał z kimś człowiekiem jakoś porozmawiać naprawdę jak człowiek cywilizowany(w sensie że umieć rozmawiać a nie zabawiać jak czasami mi się uda). Wtedy nie dam rady.
Dlatego mam teraz dylemat. Czy iść do psychiatry który być może by mnie wyleczył czego bardzo pragnę bo chciałbym być jak wy. Mieć mnóstwo znajomych, przyjaciół, mieć dziewczynę bo nigdy żadnej nie miałem. Spotykać się z nimi prawie że codziennie. Rozmawiać się z nimi. Śmiać się z nimi. Pocieszać ich w razie potrzeby i Kochać przyjaciół bo na to zasługują u mnie przyjaciele. Ja chcę pomagać biednym ludziom. Takim co mają problemy finansowe a nawet psychiczne bo umiał bym to zrozumieć. Chciałbym również zostać w przyszłości filantropem czyli człowiekiem który pomaga ludziom bezinteresownie. Chcę być dobrym człowiekiem ale Fobia Społeczna mi w tym przeszkadza. Czy raczej nie iść do psychiatry. Jakby moja rodzina i przyjaciele dowiedzieliby się że odwiedzam psychiatrę to chyba by się ode mnie odwrócili i uznali za wariata(Adam nie uznał by mnie za wariata ale reszta pewnie tak). Sam już nie wiem
Pomóżcie mi dokonać wyboru. Wiedzcie o tym że to nie jest łatwe życie.
I sorki za te rozpisanie się. Musiałem to z siebie wyrzucić.
Chociaż gimnazjum było w tym samym budynku co podstawówka (Zespół Szkół w Maszewie Dużym) mając praktycznie tych samych kumpli co z podstawówki to jednak coś się we mnie zmieniło. Do dzisiaj to mam. Przestałem rozmawiać z kumplami. Zarówno z starymi jak i z nowymi. To była katastrofa. Oni mówili a to o samochodach a to sporcie a to muzyce (co niestety się nie interesuję) Nie wiedziałem o czym gadać. Z roku na rok było coraz gorzej. Zacząłem gadać do siebie, pieprzyć za przeproszeniem o jakiś głupotach z gier, z filmów itp. itd. Oni jak dla normalni a ja dla nich jak czubek. To było upokarzające. Fakt czasem się pogadało ale jak to często u mnie coś tam "niby" powiedziałem a potem grobowa cisza. Normalnie zero. Nic. Jak u młodziaków. Chłopacy zaczęli tak już powoli za dziewczynami a ja skąd. Nie miejcie mnie za geja ale wcale mnie to nie interesowało(w sensie że dziewczyny)
III klasa to już tragedia. Chociaż miałem przyjaciela Adama Kapuścińskiego (który jest nim do dzisiaj) to normalnie zacząłem fiksować na całego. Jak już mówiłem - gadanie do siebie, pieprzenie o głupotach, a do tego doszło ucieczka w samotność i postanowienie zostać singlem. Obydwa te nowe problemy zaczęły rządzić moim życiem Smutny
Pierwszy problem- wiedziałem że skoro nie umiem gadać z ludźmi to znaczy że coś jest nie tak. Drażniło mnie bycie w towarzystwie kolegów i koleżanek więc zacząłem się myśleć kiedy na przykład usiądę gdzieś sam na ławce albo gdzieś na Brwilnie(Mam takie swoje fajne miejsce samotności). Zawsze starałem sobie znaleźć jakieś miejsce w klasie gdzie bym siedział sam ale niestety z marnym skutkiem. Zawsze się któryś musiał przysiąść. Czasami nawet mówiłem prosto z mostu " Chcę usiąść sam a nie z Tobą". O mało się kiedyś przez to nie zdradziłem.
Drugi problem- Kontakty z dziewczynami. Aż strach o tym pomyśleć Sad
Nic. Słowem dosłownie nic. Nawet przykładowe "Co tam?" "Jak tam?". Strasznie się wstydziłem być z jakiąśkolwiek dziewczyną. Byłem normalnie sparaliżowany. Dosłownie nieśmiałość tak mnie z zżerała że byłem "sztywny" A jak coś ona powiedziała to się denerwowałem, pociłem, nie patrzyłem jej w oczy, coś tam palnąłem na od czepnego. A tak to żadnej inicjatywy z mojej strony. Nic. Najgorsze co mogło mi przyjść do głowy to to że uznałem dziewczyny za jakiś "gorszych ludzi" niż mężczyźni. Uznałem że dziewczyny nie są facetom potrzebne w życiu. Wcale. Że liczą się tylko pieniądze, praca i święty samotny spokój. Często uznawałem je za jakieś oszustki i naciągaczki. dlatego postanowiłem zostać singlem.
Tak ukończyłem gimnazjum. Ale niestety nie ukończyłem samotności i małomówności. W wakacje również tak było. Chociaż często się z przyjaciółmi spotykałem nie oznacza to że było ze mną normalnie. Było tragicznie. Później doszedł do mnie nowy problem- nienawiść do społeczeństwa. Ten problem pojawił się u mnie pod koniec wakacji ostatniej klasy gimnazjum który trwa do dziś. Wtedy się czułem że jestem jakby wyrzutkiem społeczeństwa który widzi same jego wady. Uznawałem że społeczeństwo jest sztuczne, dziwne, szare, żyjące bez logicznego myślenia i powtarzające te same czynności od setek lat. Uczucia do ludzi, znajomych, przyjaciół, a nawet do samej rodziny znikały. Dosłownie kładłem na wszystkich olewkę. Obchodziło mnie to i chyba nadal obchodzi że się dorobię w miarę trochę kasy i będę żyć przyzwoicie.
Ic TE w Ekonomiku- 2-go Września myślałem że chyba coś z sobą zrobię naprawdę nie tak. Wszędzie obcy ludzie, dookoła z każdej strony. Cały czas myślałem że się ze mnie śmieją za pleców ale dlaczego to sam nie wiem(Zapomniałem dodać że wrodziła się we mnie sztuka podejrzewania wszystkich ludzi w szczególności jakieś intrygi w plotki w stosunku do mnie). No miałem 2 koleżanki z gimnazjum ale to było praktycznie nic co miałoby mnie pocieszyć. Jakiś idiota z mojej nowej klasy był na tyle tak pieprzonym leszczem że od razu ten kretyn sobie wybrał mnie na ofiarę jako "Nieśmiałego Lawstoranta". Dobrze że ten cymbał już nie jest w tej klasie bo bym go chyba rozwalił(Zapomniałem znów dodać że mam czasami myśli psychopatyczne).
Teraz jest drugi semestr. Nawet się zaprzyjaźniłem z dwiema koleżankami. Z Marysią i z Eweliną. Również utrzymuje kontakt z moimi dawnymi przyjaciółmi czyli z Adamem, Marcinem i Dawidem. Nawet ich ze sobą zapoznałem. Z tego się bardzo cieszę ale mnie to nie wystarcza. . Głęboko czułem w sercu że coś jest ze mną nie tak. Nie gadam z ludźmi, dosłownie boję się ich, nawet jestem tak nieśmiały że nie jestem wcale agresywny w pewnych nieprzyjemnych sytuacjach jak na chłopaka by przystało. Co będzie jeśli pewnego dnia będę musiał z kimś człowiekiem jakoś porozmawiać naprawdę jak człowiek cywilizowany(w sensie że umieć rozmawiać a nie zabawiać jak czasami mi się uda). Wtedy nie dam rady.
Dlatego mam teraz dylemat. Czy iść do psychiatry który być może by mnie wyleczył czego bardzo pragnę bo chciałbym być jak wy. Mieć mnóstwo znajomych, przyjaciół, mieć dziewczynę bo nigdy żadnej nie miałem. Spotykać się z nimi prawie że codziennie. Rozmawiać się z nimi. Śmiać się z nimi. Pocieszać ich w razie potrzeby i Kochać przyjaciół bo na to zasługują u mnie przyjaciele. Ja chcę pomagać biednym ludziom. Takim co mają problemy finansowe a nawet psychiczne bo umiał bym to zrozumieć. Chciałbym również zostać w przyszłości filantropem czyli człowiekiem który pomaga ludziom bezinteresownie. Chcę być dobrym człowiekiem ale Fobia Społeczna mi w tym przeszkadza. Czy raczej nie iść do psychiatry. Jakby moja rodzina i przyjaciele dowiedzieliby się że odwiedzam psychiatrę to chyba by się ode mnie odwrócili i uznali za wariata(Adam nie uznał by mnie za wariata ale reszta pewnie tak). Sam już nie wiem
Pomóżcie mi dokonać wyboru. Wiedzcie o tym że to nie jest łatwe życie.
I sorki za te rozpisanie się. Musiałem to z siebie wyrzucić.