07 Mar 2015, Sob 21:47, PID: 436248
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 07 Mar 2015, Sob 22:11 przez kuniguni.)
Widzę, że wzrasta popularność tematów, w których ludzie opisują swoje historie, kładąc nacisk na objawy i sytuacje, w których pojawiała się fobia. Postanowiłam, że spróbuję i ja.
Niektóre imiona i sytuacje poddam lekkiej modyfikacji, żeby mnie w razie czego nie rozpoznano Sens jednak zostanie zachowany.
A więc zaczynamy od początku. Nie pamiętam już za dobrze okresu wczesnego dzieciństwa oraz przedszkola. Wiem tylko, że byłam bardzo spokojnym i raczej zamkniętym w sobie dzieckiem. Nigdy nie inicjowałam zabawy. Jeśli inne dzieci zaprosiły mnie np. do gry, to chętnie się dołączałam, ale najczęściej bawiłam się sama. Czasem ktoś przyłączał się do mnie, jednak nie były to zbyt częste sytuacje. Miały też miejsce słowne i fizyczne przepychanki, jak to między dzieciakami, ale na szczęście nie zdarzały się często. Trochę wtedy popłakałam, a potem wracałam do swoich zajęć.
Po przedszkolu poszłam oczywiście do podstawówki. Razem ze mną w klasie znalazła się jeszcze dwójka dzieci z przedszkola. Na początku trzymaliśmy się razem, potem, poznawszy inne dzieci, poszliśmy w swoją stronę. W 2 połowie 2 klasy jedno z dzieci z przedszkola, moja koleżanka Jola (imię zmienione) przypomniała sobie o mnie i zaoferowała, aby powróciła dawna przyjaźń. Przystałam na to. Od tej pory trzymałyśmy się razem, często dołączały do nas również Mariolka i Tereska (imiona zmienione). Rozmawiał też czasem z nami kolega z przedszkola, ale z racji wieku, wolał trzymać z chłopakami.
Po 4 klasie rozpoczął się okres dojrzewania. Jako pierwsza dostałam miesiączki, więc przez krótki czas byłam dla pozostałych dziewczyn wielkim autorytetem. Przychodziły do mnie po radę, traktowały naprawdę poważnie. Podobało mi się to i odpowiadało mi to. Następna po mnie była Jola i wtedy przerzuciły się na nią. Niestety, dziewczynom, ale i chłopakom z klasy zaczęło odwalać. Cwaniakowali, dziewczyny uważały się za bardzo dorosłe w wieku 12 lat, plotkowały, próbowały knuc jakieś intrygi (na szczęscie nieudolnie). W naszej paczce też nie działo się dobrze - Tereska, Jola i Mariolka zaczęły walczyć ze sobą. Gdy spotykałysmy sie we czwórke, byly kłotnie, ale występowały pozory normalności. Co się działo, gdy widziałyśmy się osobno - Jola napier*alała na Mariolke i Tereskę, Mariolka na Jolke i Tereskę, a Tereska na Mariolke i Jolke. Mnie, z natury bardzo dobrego i kochanego dzieciaka, a przy tym dorastającego z opóźnieniem z przyczyn nieznanych, męczyło to. Jednak nie umiałam zaprotestować. Moja asertywność w tamtym czasie była totalnie zerowa. Byłam zbyt uległa.
W 6 klasie Jola zaczęła trzymać ze znacznie starszym towarzystwem, zaczęła inaczej się ubierać i chyba eksperymentowała z używkami. Jednocześnie postanowiła zacieśnić więzy przyjaźni ze mną, ale w sposób totalnie niezdrowy. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to było znęcanie się - słyszałam od niej inwektywy pod moim adresem, narzucanie swojego zdania i totalne okręcanie wokół palca. Kiedy próbowałam odejść, nagle zmieniała się o 180 stopni - użalała się nad sobą, przepraszała mnie, płakała, że klasa ją odrzuciła, to żebym ja chociaż jej nie opuszczała. I oczywiście ja, naiwny i dobry dzieciak, trwałam przy niej. Próby odsunięcia się od Jolki miały miejsce tylko wtedy, gdy namawiała mnie do tego albo Tereska, albo Mariolka. Ale gdy odeszłam od jednej z nich, druga robiła dokładnie to samo, i trzecia namawiała mnie do odejścia. I tak w kółko.
Po podstawówce kolej na gimnazjum. Poszłam zupełnie gdzie indziej od dziewczyn z racji wyprowadzki. Mogę śmiało powiedzieć, że okres gimnazjum był niestety najgorszy. Ludzie podzielili się na grupy - jedna była z miejscowości X, a druga z Y. I te grupy ze sobą walczyły - częściowo w żartach, a częściowo na poważnie. Ja natomiast pochodziłam z Z - jako jedyna. Część dziewczyn była na tyle mądra, że nie uczestniczyła w tej wojnie miast i zaprzyjaźniła się ze mną. Z niektórymi utrzymuję kontakt do dziś. Niestety, znalazła się czteroosobowa grupa dziewczyn - dwie prowodyrki i dwie jako wsparcie, że tak powiem - którym z jakiegoś powodu strasznie przeszkadzałam i mocno mi dokuczały. Podbuntowały przeciwko mnie chłopaków z klasy oraz część osób z reszty szkoły. Nawet moje koleżanki na początku śmiały się z ich żartów skierowanych do mnie. Część próbowała mnie bronić, ale wtedy banda czworga dokuczała i im, więc odpuszczały. Wciąż byłam taka sama, zbyt dobra, zbyt dziecinna, zbyt łatwowierna. Nie chciałam chodzić na solarium, ani zakładać kusych miniówek i obcisłych dżinsów, ani farbować włosów. Próbowałam się przez pewien czas dostosować do towarzystwa, bo a nuż, jak zobaczą, ze jestem taka jak reszta, to dadzą spokój - oczywiście z marnym skutkiem, nasiliło to tylko dręczenie, a mi nigdy nie udało się zmienić, bo ilekroć próbowałam, czułam wstręt do samej siebie. W międzyczasie zakochałam się w chłopaku z klasy, Szczepanie (imię zmienione). Przypadkowo dowiedziała się o tym banda czworga no i oczywiście, wkrótce wiedziała o tym cała szkoła oraz głowny zainteresowany. Dziś to dla mnie totalny męski pustak, wielbiciel blachar i cham, ale wtedy świata poza nim nie widziałam. Gdy Szczepan dowiedział się o moich uczuciach, był bezlitosny. Zwyzywał mnie przy całej klasie, potem powtarzało się to codziennie. Symulowałam choroby, aby nie chodzić do szkoły. Nauczyciele nie reagowali, żeby mieć spokój, a niektórzy śmiali się i z resztą klasy. Często wyglądałam jak chodzący wrak. Chodziłam zgarbiona i ze łzami w oczach. Reagowałam paranoicznie, trzymając wszystkie rzeczy kurczowo przy sobie ze strachu, że banda czworga przyjdzie i zabierze mi je, a ja potem w akompaniamencie śmiechu i wyzwisk całej szkoły będę ich szukać.
Wtedy znikąd zjawił się Adam. Zaczepił mnie na letnim obozie. Okazało się, że chodzimy do tej samej szkoły. Zaprosił mnie na kilka spotkań, dużo rozmawialiśmy. Zaproponował mi chodzenie, a ja się zgodziłam. Wyznał mi, że jestem zupełnie inną osobą, niż twierdzą plotki krążące po szkole. Oczywiście nie zaufałam Adamowi od razu - bałam się, że jest on podstawiony dla żartów, żeby znowu mi dokuczyć, jednak miło się rozczarowałam. Przez te kilka tygodni rozkwitłam - były wakacje, wolne od szkoły, a ja nareszcie miałam obok siebie kogoś, kto był dla mnie wsparciem, wysłuchiwał do końca i traktował poważnie. Rodzina - niby mówili, żeby mówić im wszystko, to rozwiążemy problemy. Gdy usiłowałam wytłumaczyć problem, kończyło się na słowach: "Problem zawsze jest w tobie", "Jesteś mięczakiem, w życiu trzeba mieć twardą dupę" itp. Nie umiałam być twarda, w dodatku przestałam sie zwierzać rodzinie ze swoich problemów.
Po powrocie z wakacji doszły kolejne problemy. Kumple Adama z podwórka natychmiast się skapnęli, ze jesteśmy razem. Zaczęli go dręczyć przy wsparciu bandy czworga. W wakacje Adamowi nie przeszkadzało mu to tak bardzo jak w szkole. W końcu koledzy postawili mu ultimatum - albo my, albo ona (czyli ja). I Adam, jak sam po latach przyznał, popełnił największy błąd w życiu - wybrał ich. Zerwał przez sms-a, zaproponował przyjaźń. Oczywiście nie odezwał się więcej. A ja pozostałam sama, jeszcze większym wrakiem niż byłam. W tamtym okresie dosłownie nie chciałam już żyć.
Jedna z koleżanek umówiła mnie z innym facetem, Krystianem. Umówiliśmy się na parę spotkań, potem przerodziło się to w chodzenie. Zgodziłam się na bycie z Krystianem po to, żeby załatać dziurę po Adamie, aczkolwiek i faceta nr 2 po pewnym czasie też zaczęłam darzyć czymś, co w tamtym czasie wydawało mi sie miłością. Czym to było naprawdę - przywiązaniem, zauroczeniem? Ostatni rok szkoły w sumie minął spokojnie - dręczenie osłabło (nie oznacza, ze zniknęło to zupełnie), a ja skupiłam sie na przygotowaniach do egzaminu gimnazjalnego.
Kolejny okres w moim życiu to było liceum. Tutaj znalazłam grupę wiernych przyjaciółek – okazały się być wierniejsze niż te z gimnazjum. Trzymałyśmy się raczej ze sobą, z resztą klasy gadałyśmy raczej tylko, jak musiałyśmy. W drugiej klasie dołączyła do nas nowa, wredna dziewczyna, która zupełnie okręciła sobie jedną z koleżanek wokół palca i spowodowała skuteczny rozpad grupy. Jednak kontakt z pozostałą trójką, które, tak jak ja, nie zaufały nowej, przetrwał do dziś. Liceum wspominam znacznie milej niż gimnazjum i możliwe, że odzyskałabym równowagę wewnętrzną – gdyby nie Krystian.
Tak, ten chłopak, pod płaszczykiem miłości i troszczenia się o mnie jeszcze bardziej szargał moje nerwy. Wypytywanie się, czy nie mam kochanka, czy jestem mu wierna, z kim i po co i gdzie się spotykam – początkowo forma żartów, z czasem coraz więcej było w tym tonu poważnego. Prośba od niego, by wymienić się loginami i hasłami do kont społecznościowych miało być dowodem wierności i zaufania. A tak naprawdę służyło tylko po to, by Krystian mógł mnie śledzić, czytać moje rozmowy z innymi. Zapytacie – czemu nie kopnęłam go w d..ę? Byłam młoda, głupia, bałam się życia jako singiel, chciałam koniecznie, aby był ktoś przy mnie. A on robił co chciał – na spotkaniach, zamiast zajmować się mną, wolał grać w Counter Strike’a. Pieniędzy skąpił na mnie do tego stopnia, że prosił, byśmy płacili po połowie lub wręcz, żebym ja za niego płaciła – na co się już nie zgadzałam. Do szkoły chodził, bo musiał, a gdy zakończył edukacje, nie poszedł do pracy – wolał się skupić na komputerze. Kiedy ja poszłam do pracy wakacyjnej, czułam totalny wstyd, że ja pracuję, a mój chłopak nie. Wtedy wybuchła pomiędzy nami pierwsza poważna kłotnia. Krystian nie słuchał nikogo – ani mnie, ani swoich rodziców, ani starszych braci. W końcu poszedł do pracy tylko po to, byśmy dali mu spokój. Był to jakiś słabo płatny staż, ale przynajmniej nie mogliśmy już mu niczego zarzucić. Mimo to, mijały lata, a moje zauroczenie słabło i widziałam w nim coraz więcej wad – zwyczajnie nie dbał o siebie i coraz częściej unikałam spotkań, bo wzbudzał we mnie obrzydzenie. Zaczęłam romansować z chłopakami przez Internet. Krystian dowiedział się o tym, przyjechał do mnie i z płaczem, na kolanach błagał mnie, abym została przy nim. Wzbudził we mnie litość i dla świętego spokoju zgodziłam się. W międzyczasie zdałam maturę i nadszedł czas na wybór studiów. Poza Krystianem pozostawali jeszcze rodzice – naciskali mnie na studia dzienne, strasząc mnie „Praca to zło”, „Ludzie to k…wy”, „Studiuj dzieciaku do 40-stki, my cie będziemy utrzymywać, ale musisz przestrzegać reguł, póki z nami mieszkasz”. Nie dostałam się na wymarzony kierunek, wybrałam inny, głównie pod naciskiem i namowami ojca.
I nadszedł piąty etap mojego życia – dwukrotne podejście do studiów. Poszłam na kierunek, na który namawiał mnie tata bez przekonania. Temat w ogóle mnie nie interesował, w dodatku zajęcia były prowadzone w obcym języku i nie rozumiałam z wykładów nic! Absolutnie nic. Współstudenci nie byli lepsi – większość z nich okazała się być typowymi „bogatymi bananami”. Oczywiście rodzice wysyłali mnie na siłę na wykłady, razem z Krystianem. Mówili „Idź, podszkolisz język, coś w końcu złapiesz”. Jaki był w tym sens, skoro rozumiałam dosłownie – co trzydzieste słowo? Wtedy rozpoczął się u mnie okres buntu. Zaczęłam zabierać ze sobą swój komputer pod pretekstem szybszego notowania na wykładach. A tymczasem, wyłączałam telefon i zamiast na wykłady, przesiadywałam w mieszkaniu znajomej, podpinałam się do Internetu i znów romansowałam z chłopakami, tym razem na forach zagranicznych, by zminimalizować ryzyko złapania. Do romansów wróciłam, bo z obietnicy poprawy złożonej przez Krystiana oczywiście nie wyszło nic i nie pomagały kłótnie ani spory. Znajomość z jednym z Internetowych przyjaciół przerodziła się w nieco więcej niż zwykły romans. Gdy opowiedziałam mu swoją sytuację, namówił mnie skutecznie abym w koncu uwolniła się od Krystiana i tak też zrobiłam. Oczywiście chłopak nie dawał za wygraną – płakał, błagał, nachodził mnie, zasypywał telefonami i sms’ami, namawiał do powrotu. W międzyczasie ponownie przystąpiłam do rekrutacji i tym razem dostałam się na wymarzony kierunek.
Poszłam na studia szczęśliwa, wolna od Krystiana, w otwartym związku internetowym, pełna nadziei na lepsze czasy. Zaczęły jednak wychodzić na wierzch różnice kulturowe między mną i internetowym przyjacielem – próbował mnie namówić do konwersji na jego religię, na co się nie zgadzałam i stosował szantaże emocjonalne. Zajęłam się studiami i próbowałam nie zwracać na niego uwagi. Niestety nie było to łatwe – studia, choć fascynujące i ciekawe, również okazały się trudne i nie nadążałam z materiałem. Współstudenci – pół na pół – część była bananami, ale część była równa i naprawdę fajnie się z nimi rozmawiało. Na kierunku poznałam też Kubę. Zapoznaliśmy się bliżej, bo dojeżdżaliśmy tą samą linią. Potem poprosił mnie o numer telefonu. Cieszyłam się, bo znów czułam się adorowana i kochana. Niestety, potem okazało się, że Kubie chodziło tylko o seks. W dodatku bawił się moimi uczuciami, oficjalnie będąc ze mną i startując do innych dziewczyn. Na szczęscie te go temperowały, a gdy pytały o mnie, chłopak nagle milczał. Miał niezwykły talent do wymuszania pochwał pod swoim adresem – mówił głośno, wszem i wobec, jaki to on jest biedny, głupi, nieudolny – i oczekiwał reakcji, że ludzie zaprotestują: „Nie, ty wcale nie jesteś taki”, ale gdy ktoś przyznał mu rację, ten nagle się obrażał. Po obozie studenckim, kiedy zgrywał totalnego pozera i mocno przeginał, zerwaliśmy za porozumieniem stron. Kuba wkrótce przestał chodzić na zajęcia, a ja zostałam znów sama, zdołowana, w dodatku z materiałem mocno do tyłu i nie będąca w stanie tego nijak nadrobić. Perspektywa poprawiania połowy przedmiotów nie napawała mnie optymizmem i znów nade mną wisiały czarne chmury.
Pod koniec I semestru w kawiarni przypadkowo natknęłam się na Adama – swojego pierwszego chłopaka. Z początku go nie poznałam, gdyż bardzo się zmienił, on jednak poznał mnie. Zagadnął, poprowadziliśmy luźną rozmowę przy gorącej czekoladzie, wymieniliśmy się telefonami. Nie spodziewałam się dalszego rozwoju znajomości. A on pisał na facebooku codziennie. Na wykładach, gdzie pozostali ludzie nie odzywali się już do mnie, bo zdążyli mnie wykluczyć, rozmowy z nim stały się motywacją i pocieszeniem. Dzięki temu udało mi się pozaliczac zaległe przedmioty w sesji poprawkowej. Ale nadeszły inne kłopoty – w drugim semestrze było więcej pracy grupowej. Wszyscy połączyli się już jak zawsze w swoje grupki, a leń Kuba odpuścił sobie zajęcia, więc zostawała mi praca z innym chłopakiem chodzącym na chyba 5 kierunków naraz (notabene bardzo sympatycznym). Ludzie zaczęli między sobą żartować i rozmawiać szyfrem charakterystycznym dla tematu studiów a ja nic z tego nie rozumiałam. Znów tylko mówiłam rodzicom, ze idę na zajęcia, a tak naprawdę chodziłam do mieszkania Adama. Jego rodzina bardzo się ucieszyła, widząc mnie po latach. On sam stopniowo odbudowywał moje zaufanie i w końcu poprosił mnie o przebaczenie i możliwość związku raz jeszcze. Znów bałam się sytuacji sprzed lat, dlatego poprosiłam o czas do namysłu. Stwierdziłam jednak, ze dam mu jeszcze jedną szansę. Nie żałuję. Jest to zupełnie inny pod względem wyglądu i charakteru chłopak niż wtedy, zrobił wiele rzeczy, którymi udowodnił, że można mu zaufać. Ponadto niedawno się zaręczyliśmy i planujemy ślub.
Muszę przyznać, że atmosfera w domu Adama jest zupełnie inna niż w moim. U niego jest cisza, spokój, rozmowy ze sobą, zrozumienie, brak nacisku do czegokolwiek. U mnie wieczne krzyki albo głośne rozmawianie, dopytywanie o wszystko, wieczne dręczenie: „Zrób to, zrób tamto”. Moi rodzice nie byli zachwyceni faktem, że wróciliśmy do siebie, ale jakoś to przeboleli. Ja sama jednak złapałam się na tym, że nie mam pomysłu, co robić dalej. Wiedziałam, że wszystkich poprawek nie zaliczę, a za kiblowanie i ponowne męczenie się nie mam zamiaru płacić. Pracy panicznie się bałam, po tym, jak rodzice przez tyle lat mnie przed nią straszyli. Adam jednak namawiał mnie, bym spróbowała, a nuż przez ten rok pracy coś mi się wyklaruje, a przy okazji zarobię sobie pieniądze. Wtedy wyszła pierwsza zasada: jedynacy mają rajskie życie póki tańczą tak, jak im zagrają rodzice. Jak przestają – zaczyna się terror. Kiedy oznajmiłam starszym, że zamierzam skończyć ze studiami i pójść póki co do pracy, zaczęło się ostre odwodzenie, inwektywy pod adresem pracy, ludzi. Usiłowali mnie przekonać do zostania na studiach, powiedzieli, że zapłacą mi za poprawki. Uparłam się przy swoim. Wtedy ojciec wpadł w szał – powiedział, że codziennie będę dostawać opier… i wpier… jeśli się nie podporządkuję. Gdy odmówiłam, powiedział mi: „To wypier…!”. I tak zrobiłam. Swoje kroki skierowałam do domu Adama. Opowiedział swojej rodzinie, co mi się przytrafiło. Ci byli w szoku. Zostałam u nich na jeden dzień. Nazajutrz rodzice zaczęli do mnie wydzwaniać, przepraszali, poprosili, bym do nich wróciła. Żałuję cholernie, że dałam im się namówić!
Zostałam skreślona z listy studentów i poszłam do pracy. Jestem tam już od pół roku. Współpracownicy, generalnie rówieśnicy, wydawali się być specyficzni, jednak bardzo fajni. Ale okazało się, że i tu rządzi zasada – jak nie chodzisz na wspólne imprezy i nie pijesz na umór, to jesteś wyrzucany poza nawias grupy. Smutne to. Nie lubię alkoholu i nie ciągnie mnie na imprezy, wolę np. poczytać ciekawe książki. Zakolegowałam się z osobami, które jak ja, również są typem domatora, jednak one poodchodziły z pracy. Atmosfera robi się coraz cięższa, szefostwo pozwala sobie na coraz więcej, ludzie stają się coraz bardziej nerwowi, i wyżywają się na sobie wzajemnie. Nie mogłam tego znieść. Przez ostatnie dni w pracy ryczałam po kątach. Następnego dnia skierowałam swoje kroki nie do pracy, a do lekarza i wyjaśniłam całą sytuację ze łzami w oczach. Dostałam zwolnienie na 2 tygodnie i obowiązkowe skierowanie do psychologa. Mam do niego iść w przyszłym tygodniu. Boję się jednak, że gdy wrócę do pracy, efekty ewentualnej terapii natychmiast pójdą w pi…du. Szukam czegoś na szybko, ale jak na złość niczego ciekawego i w miarę stabilnego nie ma, a poza tym zawsze pozostaje ten cholerny okres wypowiedzenia i już nie wiem co mam robić.
No i kwestia rodziców. Chcą, żebym oddawała im kilkaset złotych miesięcznie z pensji, która i tak duża nie jest. Wiecie, co jest dobijające? Rozumiem, żebyśmy byli w kiepskiej sytuacji materialnej i żeby nie naciskali, wtedy sama bym im chętnie oddawała. Ale oni mają bardzo dobre pensje, a ponadto wydrapują mi te pieniądze jak sępy. Ostatnio sama zaproponowałam, żebyśmy złożyli się na dobrego orbitreka, bo warto by było zacząć ćwiczyć, wiosna idzie. Powiedziałam, że oddam im więcej, niż ode mnie miesięcznie chcą, ale to w całości Pojdzie na sprzęt i że więcej im nie mogę dać, bo nie mam tylu pieniędzy. Zgodzili się. Gdy nadszedł dzień wypłaty, przyszłam do nich z plikiem banknotów. Ojciec wziął je i poszedł z nimi gdzieś i potem wrócił i powiedział: „Dobra, to dałaś (stała stawka) na życie i (pozostała kwota) na sprzęt”. Ja natychmiast mówię, ze inaczej się umawialiśmy i żeby oddał mi pieniądze. Po chwili wrócił tylko z (pozostałą kwotą). Ja się pytam: Gdzie jest (stała stawka)? On: Będziesz płaciła nawet jakby się waliło i paliło. Ja: To zwykły haracz! Doszło do ostrej kłótni, dom był pełen wrzasków. Wszyscy, gdy się o tym dowiedzieli – reszta rodziny, Adam i jego rodzina, moje przyjaciółki - kręcili głowami z oburzenia. Babcia proponowała, bym wynajęła mediatora, ale moi rodzice tylko powiedzą, że ja tworzę problemy i będą mi się śmiać w twarz. Ostatnio nie ma dnia, żebyśmy na siebie nie warczeli. Sami do tego doprowadzili, poprzez naciski, ciągłe rozkazy, próbowanie podstępem i siłą zmusić mnie, żebym robiła tak, jak oni tego życzą.
Chciałam mieć czwórkę dzieci. Teraz nie wiem, czy będę je mieć w ogóle. Takim rodzicem jak oni być nie zamierzam.
Wraz z Adamem zbieramy pieniądze, żeby w lato zamieszkać razem. Ale czuję, że do tego lata ja się tu wykoncze. Atmosfera w pracy staje się mordercza, a dom, który powinien być odpoczynkiem od roboty, u mnie staje się kontynuacją. Nie wiem czy jakakolwiek terapia u psychologa lub psychoterapeuty nie będzie skutecznie zniszczona przez atmosferę w domu i ciągle będę wracać do punktu wyjścia. Adam nie wchodzi do mojego domu, po prostu podjeżdża po mnie i mnie zabiera. Jak sam twierdzi, nie jest w stanie wytrzymać z moimi rodzicami. Dostałam od mojego lekarza dość silny lek uspokajający – na nic! Wciąż chodzę nabuzowana, wściekła. Gdy rodzice są w pracy, nagle odzyskuję spokój, musze tylko uprzednio wyrzucić z siebie złość. Gdy wracają, wypełnia mnie wściekłość. Muszę dodatkowo wciąż zmuszać się do resztek uprzejmości w stosunku do rodziców, bo co z tego, że ostatnio zdałam na prawko, skoro nie mam samochodu? Podwożą mnie wszędzie, ale w akompaniamencie wiecznego pytania się o wszystko. Ojciec np. potrafi po 10 razy niemal z rzędu zapytać się, kiedy teraz idziesz do pracy, ty leniu? Nie wierzę, że zapomina, robi to po to, by mnie wkurzyć. A niestety do jakiegokolwiek przystanku/stacji mam kilometry, bo mieszkamy na totalnym zadupiu. Oprócz Adama i jego rodziny próbuje pomagać mi babcia, co przypłaca tym, ze rodzice atakują ją, że jest „moją adwokatką”. Wyśmiewają się też z mojego wujka, brata mamy, że jest nieudacznikiem życiowym. Kiedy odwiedza nas babcia lub wujek, z wiadomych względów dochodzi do kłótni i wrzasków, a ja w ich akompaniamencie już wariuję.
Pozdrawiam wszystkich, którym chciało się to przeczytać i jeszcze bardziej tych, którzy zechcą mi odpowiedzieć w tym temacie. Wiem, że napisałam tu niemal elaborat, na podstawie którego można by stworzyć książkę lub scenariusz do telenoweli. Ale to siedzi we mnie od wielu, wielu lat i musiałam to kiedyś w końcu wyrzucić z siebie.
Pytanie moje brzmi – jak nabrać dystansu, do siebie, do życia, do ludzi? Adam mówi, ze to by mnie uratowało, przed toksycznym wpływem rodziców, jakiejkolwiek pracy. Problem w tym, że nie mogę tego zrobić sama, choć usiłuję. Czy psycholog by mi pomógł? Czy wysiłków tego specjalisty nie zniweczą moi starsi i ich zachowanie? No i najważniejsze – jak sądzicie, co robić dalej? Przede mną jeszcze tydzień wolnego i czuję, że muszę coś zrobić. W pełni nie wypoczęłam bo w domu nerwówka. Mam ochotę wybrać się do banku, walnąc sobie kredyt, wynając mieszkanko, kupić auto-gracika i wynieść się stąd, stać się niezalezna szybciej. Ale tak nienawidze się zadłużać… Nie cierpię pożyczać od kogos nawet 5 zł, nie mówiąc o pożyczce w banku.
Z góry dziękuję za wszystkie odpowiedzi i przepraszam za tak długi post. Następne już takie nie będą, obiecuję.
Niektóre imiona i sytuacje poddam lekkiej modyfikacji, żeby mnie w razie czego nie rozpoznano Sens jednak zostanie zachowany.
A więc zaczynamy od początku. Nie pamiętam już za dobrze okresu wczesnego dzieciństwa oraz przedszkola. Wiem tylko, że byłam bardzo spokojnym i raczej zamkniętym w sobie dzieckiem. Nigdy nie inicjowałam zabawy. Jeśli inne dzieci zaprosiły mnie np. do gry, to chętnie się dołączałam, ale najczęściej bawiłam się sama. Czasem ktoś przyłączał się do mnie, jednak nie były to zbyt częste sytuacje. Miały też miejsce słowne i fizyczne przepychanki, jak to między dzieciakami, ale na szczęście nie zdarzały się często. Trochę wtedy popłakałam, a potem wracałam do swoich zajęć.
Po przedszkolu poszłam oczywiście do podstawówki. Razem ze mną w klasie znalazła się jeszcze dwójka dzieci z przedszkola. Na początku trzymaliśmy się razem, potem, poznawszy inne dzieci, poszliśmy w swoją stronę. W 2 połowie 2 klasy jedno z dzieci z przedszkola, moja koleżanka Jola (imię zmienione) przypomniała sobie o mnie i zaoferowała, aby powróciła dawna przyjaźń. Przystałam na to. Od tej pory trzymałyśmy się razem, często dołączały do nas również Mariolka i Tereska (imiona zmienione). Rozmawiał też czasem z nami kolega z przedszkola, ale z racji wieku, wolał trzymać z chłopakami.
Po 4 klasie rozpoczął się okres dojrzewania. Jako pierwsza dostałam miesiączki, więc przez krótki czas byłam dla pozostałych dziewczyn wielkim autorytetem. Przychodziły do mnie po radę, traktowały naprawdę poważnie. Podobało mi się to i odpowiadało mi to. Następna po mnie była Jola i wtedy przerzuciły się na nią. Niestety, dziewczynom, ale i chłopakom z klasy zaczęło odwalać. Cwaniakowali, dziewczyny uważały się za bardzo dorosłe w wieku 12 lat, plotkowały, próbowały knuc jakieś intrygi (na szczęscie nieudolnie). W naszej paczce też nie działo się dobrze - Tereska, Jola i Mariolka zaczęły walczyć ze sobą. Gdy spotykałysmy sie we czwórke, byly kłotnie, ale występowały pozory normalności. Co się działo, gdy widziałyśmy się osobno - Jola napier*alała na Mariolke i Tereskę, Mariolka na Jolke i Tereskę, a Tereska na Mariolke i Jolke. Mnie, z natury bardzo dobrego i kochanego dzieciaka, a przy tym dorastającego z opóźnieniem z przyczyn nieznanych, męczyło to. Jednak nie umiałam zaprotestować. Moja asertywność w tamtym czasie była totalnie zerowa. Byłam zbyt uległa.
W 6 klasie Jola zaczęła trzymać ze znacznie starszym towarzystwem, zaczęła inaczej się ubierać i chyba eksperymentowała z używkami. Jednocześnie postanowiła zacieśnić więzy przyjaźni ze mną, ale w sposób totalnie niezdrowy. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że to było znęcanie się - słyszałam od niej inwektywy pod moim adresem, narzucanie swojego zdania i totalne okręcanie wokół palca. Kiedy próbowałam odejść, nagle zmieniała się o 180 stopni - użalała się nad sobą, przepraszała mnie, płakała, że klasa ją odrzuciła, to żebym ja chociaż jej nie opuszczała. I oczywiście ja, naiwny i dobry dzieciak, trwałam przy niej. Próby odsunięcia się od Jolki miały miejsce tylko wtedy, gdy namawiała mnie do tego albo Tereska, albo Mariolka. Ale gdy odeszłam od jednej z nich, druga robiła dokładnie to samo, i trzecia namawiała mnie do odejścia. I tak w kółko.
Po podstawówce kolej na gimnazjum. Poszłam zupełnie gdzie indziej od dziewczyn z racji wyprowadzki. Mogę śmiało powiedzieć, że okres gimnazjum był niestety najgorszy. Ludzie podzielili się na grupy - jedna była z miejscowości X, a druga z Y. I te grupy ze sobą walczyły - częściowo w żartach, a częściowo na poważnie. Ja natomiast pochodziłam z Z - jako jedyna. Część dziewczyn była na tyle mądra, że nie uczestniczyła w tej wojnie miast i zaprzyjaźniła się ze mną. Z niektórymi utrzymuję kontakt do dziś. Niestety, znalazła się czteroosobowa grupa dziewczyn - dwie prowodyrki i dwie jako wsparcie, że tak powiem - którym z jakiegoś powodu strasznie przeszkadzałam i mocno mi dokuczały. Podbuntowały przeciwko mnie chłopaków z klasy oraz część osób z reszty szkoły. Nawet moje koleżanki na początku śmiały się z ich żartów skierowanych do mnie. Część próbowała mnie bronić, ale wtedy banda czworga dokuczała i im, więc odpuszczały. Wciąż byłam taka sama, zbyt dobra, zbyt dziecinna, zbyt łatwowierna. Nie chciałam chodzić na solarium, ani zakładać kusych miniówek i obcisłych dżinsów, ani farbować włosów. Próbowałam się przez pewien czas dostosować do towarzystwa, bo a nuż, jak zobaczą, ze jestem taka jak reszta, to dadzą spokój - oczywiście z marnym skutkiem, nasiliło to tylko dręczenie, a mi nigdy nie udało się zmienić, bo ilekroć próbowałam, czułam wstręt do samej siebie. W międzyczasie zakochałam się w chłopaku z klasy, Szczepanie (imię zmienione). Przypadkowo dowiedziała się o tym banda czworga no i oczywiście, wkrótce wiedziała o tym cała szkoła oraz głowny zainteresowany. Dziś to dla mnie totalny męski pustak, wielbiciel blachar i cham, ale wtedy świata poza nim nie widziałam. Gdy Szczepan dowiedział się o moich uczuciach, był bezlitosny. Zwyzywał mnie przy całej klasie, potem powtarzało się to codziennie. Symulowałam choroby, aby nie chodzić do szkoły. Nauczyciele nie reagowali, żeby mieć spokój, a niektórzy śmiali się i z resztą klasy. Często wyglądałam jak chodzący wrak. Chodziłam zgarbiona i ze łzami w oczach. Reagowałam paranoicznie, trzymając wszystkie rzeczy kurczowo przy sobie ze strachu, że banda czworga przyjdzie i zabierze mi je, a ja potem w akompaniamencie śmiechu i wyzwisk całej szkoły będę ich szukać.
Wtedy znikąd zjawił się Adam. Zaczepił mnie na letnim obozie. Okazało się, że chodzimy do tej samej szkoły. Zaprosił mnie na kilka spotkań, dużo rozmawialiśmy. Zaproponował mi chodzenie, a ja się zgodziłam. Wyznał mi, że jestem zupełnie inną osobą, niż twierdzą plotki krążące po szkole. Oczywiście nie zaufałam Adamowi od razu - bałam się, że jest on podstawiony dla żartów, żeby znowu mi dokuczyć, jednak miło się rozczarowałam. Przez te kilka tygodni rozkwitłam - były wakacje, wolne od szkoły, a ja nareszcie miałam obok siebie kogoś, kto był dla mnie wsparciem, wysłuchiwał do końca i traktował poważnie. Rodzina - niby mówili, żeby mówić im wszystko, to rozwiążemy problemy. Gdy usiłowałam wytłumaczyć problem, kończyło się na słowach: "Problem zawsze jest w tobie", "Jesteś mięczakiem, w życiu trzeba mieć twardą dupę" itp. Nie umiałam być twarda, w dodatku przestałam sie zwierzać rodzinie ze swoich problemów.
Po powrocie z wakacji doszły kolejne problemy. Kumple Adama z podwórka natychmiast się skapnęli, ze jesteśmy razem. Zaczęli go dręczyć przy wsparciu bandy czworga. W wakacje Adamowi nie przeszkadzało mu to tak bardzo jak w szkole. W końcu koledzy postawili mu ultimatum - albo my, albo ona (czyli ja). I Adam, jak sam po latach przyznał, popełnił największy błąd w życiu - wybrał ich. Zerwał przez sms-a, zaproponował przyjaźń. Oczywiście nie odezwał się więcej. A ja pozostałam sama, jeszcze większym wrakiem niż byłam. W tamtym okresie dosłownie nie chciałam już żyć.
Jedna z koleżanek umówiła mnie z innym facetem, Krystianem. Umówiliśmy się na parę spotkań, potem przerodziło się to w chodzenie. Zgodziłam się na bycie z Krystianem po to, żeby załatać dziurę po Adamie, aczkolwiek i faceta nr 2 po pewnym czasie też zaczęłam darzyć czymś, co w tamtym czasie wydawało mi sie miłością. Czym to było naprawdę - przywiązaniem, zauroczeniem? Ostatni rok szkoły w sumie minął spokojnie - dręczenie osłabło (nie oznacza, ze zniknęło to zupełnie), a ja skupiłam sie na przygotowaniach do egzaminu gimnazjalnego.
Kolejny okres w moim życiu to było liceum. Tutaj znalazłam grupę wiernych przyjaciółek – okazały się być wierniejsze niż te z gimnazjum. Trzymałyśmy się raczej ze sobą, z resztą klasy gadałyśmy raczej tylko, jak musiałyśmy. W drugiej klasie dołączyła do nas nowa, wredna dziewczyna, która zupełnie okręciła sobie jedną z koleżanek wokół palca i spowodowała skuteczny rozpad grupy. Jednak kontakt z pozostałą trójką, które, tak jak ja, nie zaufały nowej, przetrwał do dziś. Liceum wspominam znacznie milej niż gimnazjum i możliwe, że odzyskałabym równowagę wewnętrzną – gdyby nie Krystian.
Tak, ten chłopak, pod płaszczykiem miłości i troszczenia się o mnie jeszcze bardziej szargał moje nerwy. Wypytywanie się, czy nie mam kochanka, czy jestem mu wierna, z kim i po co i gdzie się spotykam – początkowo forma żartów, z czasem coraz więcej było w tym tonu poważnego. Prośba od niego, by wymienić się loginami i hasłami do kont społecznościowych miało być dowodem wierności i zaufania. A tak naprawdę służyło tylko po to, by Krystian mógł mnie śledzić, czytać moje rozmowy z innymi. Zapytacie – czemu nie kopnęłam go w d..ę? Byłam młoda, głupia, bałam się życia jako singiel, chciałam koniecznie, aby był ktoś przy mnie. A on robił co chciał – na spotkaniach, zamiast zajmować się mną, wolał grać w Counter Strike’a. Pieniędzy skąpił na mnie do tego stopnia, że prosił, byśmy płacili po połowie lub wręcz, żebym ja za niego płaciła – na co się już nie zgadzałam. Do szkoły chodził, bo musiał, a gdy zakończył edukacje, nie poszedł do pracy – wolał się skupić na komputerze. Kiedy ja poszłam do pracy wakacyjnej, czułam totalny wstyd, że ja pracuję, a mój chłopak nie. Wtedy wybuchła pomiędzy nami pierwsza poważna kłotnia. Krystian nie słuchał nikogo – ani mnie, ani swoich rodziców, ani starszych braci. W końcu poszedł do pracy tylko po to, byśmy dali mu spokój. Był to jakiś słabo płatny staż, ale przynajmniej nie mogliśmy już mu niczego zarzucić. Mimo to, mijały lata, a moje zauroczenie słabło i widziałam w nim coraz więcej wad – zwyczajnie nie dbał o siebie i coraz częściej unikałam spotkań, bo wzbudzał we mnie obrzydzenie. Zaczęłam romansować z chłopakami przez Internet. Krystian dowiedział się o tym, przyjechał do mnie i z płaczem, na kolanach błagał mnie, abym została przy nim. Wzbudził we mnie litość i dla świętego spokoju zgodziłam się. W międzyczasie zdałam maturę i nadszedł czas na wybór studiów. Poza Krystianem pozostawali jeszcze rodzice – naciskali mnie na studia dzienne, strasząc mnie „Praca to zło”, „Ludzie to k…wy”, „Studiuj dzieciaku do 40-stki, my cie będziemy utrzymywać, ale musisz przestrzegać reguł, póki z nami mieszkasz”. Nie dostałam się na wymarzony kierunek, wybrałam inny, głównie pod naciskiem i namowami ojca.
I nadszedł piąty etap mojego życia – dwukrotne podejście do studiów. Poszłam na kierunek, na który namawiał mnie tata bez przekonania. Temat w ogóle mnie nie interesował, w dodatku zajęcia były prowadzone w obcym języku i nie rozumiałam z wykładów nic! Absolutnie nic. Współstudenci nie byli lepsi – większość z nich okazała się być typowymi „bogatymi bananami”. Oczywiście rodzice wysyłali mnie na siłę na wykłady, razem z Krystianem. Mówili „Idź, podszkolisz język, coś w końcu złapiesz”. Jaki był w tym sens, skoro rozumiałam dosłownie – co trzydzieste słowo? Wtedy rozpoczął się u mnie okres buntu. Zaczęłam zabierać ze sobą swój komputer pod pretekstem szybszego notowania na wykładach. A tymczasem, wyłączałam telefon i zamiast na wykłady, przesiadywałam w mieszkaniu znajomej, podpinałam się do Internetu i znów romansowałam z chłopakami, tym razem na forach zagranicznych, by zminimalizować ryzyko złapania. Do romansów wróciłam, bo z obietnicy poprawy złożonej przez Krystiana oczywiście nie wyszło nic i nie pomagały kłótnie ani spory. Znajomość z jednym z Internetowych przyjaciół przerodziła się w nieco więcej niż zwykły romans. Gdy opowiedziałam mu swoją sytuację, namówił mnie skutecznie abym w koncu uwolniła się od Krystiana i tak też zrobiłam. Oczywiście chłopak nie dawał za wygraną – płakał, błagał, nachodził mnie, zasypywał telefonami i sms’ami, namawiał do powrotu. W międzyczasie ponownie przystąpiłam do rekrutacji i tym razem dostałam się na wymarzony kierunek.
Poszłam na studia szczęśliwa, wolna od Krystiana, w otwartym związku internetowym, pełna nadziei na lepsze czasy. Zaczęły jednak wychodzić na wierzch różnice kulturowe między mną i internetowym przyjacielem – próbował mnie namówić do konwersji na jego religię, na co się nie zgadzałam i stosował szantaże emocjonalne. Zajęłam się studiami i próbowałam nie zwracać na niego uwagi. Niestety nie było to łatwe – studia, choć fascynujące i ciekawe, również okazały się trudne i nie nadążałam z materiałem. Współstudenci – pół na pół – część była bananami, ale część była równa i naprawdę fajnie się z nimi rozmawiało. Na kierunku poznałam też Kubę. Zapoznaliśmy się bliżej, bo dojeżdżaliśmy tą samą linią. Potem poprosił mnie o numer telefonu. Cieszyłam się, bo znów czułam się adorowana i kochana. Niestety, potem okazało się, że Kubie chodziło tylko o seks. W dodatku bawił się moimi uczuciami, oficjalnie będąc ze mną i startując do innych dziewczyn. Na szczęscie te go temperowały, a gdy pytały o mnie, chłopak nagle milczał. Miał niezwykły talent do wymuszania pochwał pod swoim adresem – mówił głośno, wszem i wobec, jaki to on jest biedny, głupi, nieudolny – i oczekiwał reakcji, że ludzie zaprotestują: „Nie, ty wcale nie jesteś taki”, ale gdy ktoś przyznał mu rację, ten nagle się obrażał. Po obozie studenckim, kiedy zgrywał totalnego pozera i mocno przeginał, zerwaliśmy za porozumieniem stron. Kuba wkrótce przestał chodzić na zajęcia, a ja zostałam znów sama, zdołowana, w dodatku z materiałem mocno do tyłu i nie będąca w stanie tego nijak nadrobić. Perspektywa poprawiania połowy przedmiotów nie napawała mnie optymizmem i znów nade mną wisiały czarne chmury.
Pod koniec I semestru w kawiarni przypadkowo natknęłam się na Adama – swojego pierwszego chłopaka. Z początku go nie poznałam, gdyż bardzo się zmienił, on jednak poznał mnie. Zagadnął, poprowadziliśmy luźną rozmowę przy gorącej czekoladzie, wymieniliśmy się telefonami. Nie spodziewałam się dalszego rozwoju znajomości. A on pisał na facebooku codziennie. Na wykładach, gdzie pozostali ludzie nie odzywali się już do mnie, bo zdążyli mnie wykluczyć, rozmowy z nim stały się motywacją i pocieszeniem. Dzięki temu udało mi się pozaliczac zaległe przedmioty w sesji poprawkowej. Ale nadeszły inne kłopoty – w drugim semestrze było więcej pracy grupowej. Wszyscy połączyli się już jak zawsze w swoje grupki, a leń Kuba odpuścił sobie zajęcia, więc zostawała mi praca z innym chłopakiem chodzącym na chyba 5 kierunków naraz (notabene bardzo sympatycznym). Ludzie zaczęli między sobą żartować i rozmawiać szyfrem charakterystycznym dla tematu studiów a ja nic z tego nie rozumiałam. Znów tylko mówiłam rodzicom, ze idę na zajęcia, a tak naprawdę chodziłam do mieszkania Adama. Jego rodzina bardzo się ucieszyła, widząc mnie po latach. On sam stopniowo odbudowywał moje zaufanie i w końcu poprosił mnie o przebaczenie i możliwość związku raz jeszcze. Znów bałam się sytuacji sprzed lat, dlatego poprosiłam o czas do namysłu. Stwierdziłam jednak, ze dam mu jeszcze jedną szansę. Nie żałuję. Jest to zupełnie inny pod względem wyglądu i charakteru chłopak niż wtedy, zrobił wiele rzeczy, którymi udowodnił, że można mu zaufać. Ponadto niedawno się zaręczyliśmy i planujemy ślub.
Muszę przyznać, że atmosfera w domu Adama jest zupełnie inna niż w moim. U niego jest cisza, spokój, rozmowy ze sobą, zrozumienie, brak nacisku do czegokolwiek. U mnie wieczne krzyki albo głośne rozmawianie, dopytywanie o wszystko, wieczne dręczenie: „Zrób to, zrób tamto”. Moi rodzice nie byli zachwyceni faktem, że wróciliśmy do siebie, ale jakoś to przeboleli. Ja sama jednak złapałam się na tym, że nie mam pomysłu, co robić dalej. Wiedziałam, że wszystkich poprawek nie zaliczę, a za kiblowanie i ponowne męczenie się nie mam zamiaru płacić. Pracy panicznie się bałam, po tym, jak rodzice przez tyle lat mnie przed nią straszyli. Adam jednak namawiał mnie, bym spróbowała, a nuż przez ten rok pracy coś mi się wyklaruje, a przy okazji zarobię sobie pieniądze. Wtedy wyszła pierwsza zasada: jedynacy mają rajskie życie póki tańczą tak, jak im zagrają rodzice. Jak przestają – zaczyna się terror. Kiedy oznajmiłam starszym, że zamierzam skończyć ze studiami i pójść póki co do pracy, zaczęło się ostre odwodzenie, inwektywy pod adresem pracy, ludzi. Usiłowali mnie przekonać do zostania na studiach, powiedzieli, że zapłacą mi za poprawki. Uparłam się przy swoim. Wtedy ojciec wpadł w szał – powiedział, że codziennie będę dostawać opier… i wpier… jeśli się nie podporządkuję. Gdy odmówiłam, powiedział mi: „To wypier…!”. I tak zrobiłam. Swoje kroki skierowałam do domu Adama. Opowiedział swojej rodzinie, co mi się przytrafiło. Ci byli w szoku. Zostałam u nich na jeden dzień. Nazajutrz rodzice zaczęli do mnie wydzwaniać, przepraszali, poprosili, bym do nich wróciła. Żałuję cholernie, że dałam im się namówić!
Zostałam skreślona z listy studentów i poszłam do pracy. Jestem tam już od pół roku. Współpracownicy, generalnie rówieśnicy, wydawali się być specyficzni, jednak bardzo fajni. Ale okazało się, że i tu rządzi zasada – jak nie chodzisz na wspólne imprezy i nie pijesz na umór, to jesteś wyrzucany poza nawias grupy. Smutne to. Nie lubię alkoholu i nie ciągnie mnie na imprezy, wolę np. poczytać ciekawe książki. Zakolegowałam się z osobami, które jak ja, również są typem domatora, jednak one poodchodziły z pracy. Atmosfera robi się coraz cięższa, szefostwo pozwala sobie na coraz więcej, ludzie stają się coraz bardziej nerwowi, i wyżywają się na sobie wzajemnie. Nie mogłam tego znieść. Przez ostatnie dni w pracy ryczałam po kątach. Następnego dnia skierowałam swoje kroki nie do pracy, a do lekarza i wyjaśniłam całą sytuację ze łzami w oczach. Dostałam zwolnienie na 2 tygodnie i obowiązkowe skierowanie do psychologa. Mam do niego iść w przyszłym tygodniu. Boję się jednak, że gdy wrócę do pracy, efekty ewentualnej terapii natychmiast pójdą w pi…du. Szukam czegoś na szybko, ale jak na złość niczego ciekawego i w miarę stabilnego nie ma, a poza tym zawsze pozostaje ten cholerny okres wypowiedzenia i już nie wiem co mam robić.
No i kwestia rodziców. Chcą, żebym oddawała im kilkaset złotych miesięcznie z pensji, która i tak duża nie jest. Wiecie, co jest dobijające? Rozumiem, żebyśmy byli w kiepskiej sytuacji materialnej i żeby nie naciskali, wtedy sama bym im chętnie oddawała. Ale oni mają bardzo dobre pensje, a ponadto wydrapują mi te pieniądze jak sępy. Ostatnio sama zaproponowałam, żebyśmy złożyli się na dobrego orbitreka, bo warto by było zacząć ćwiczyć, wiosna idzie. Powiedziałam, że oddam im więcej, niż ode mnie miesięcznie chcą, ale to w całości Pojdzie na sprzęt i że więcej im nie mogę dać, bo nie mam tylu pieniędzy. Zgodzili się. Gdy nadszedł dzień wypłaty, przyszłam do nich z plikiem banknotów. Ojciec wziął je i poszedł z nimi gdzieś i potem wrócił i powiedział: „Dobra, to dałaś (stała stawka) na życie i (pozostała kwota) na sprzęt”. Ja natychmiast mówię, ze inaczej się umawialiśmy i żeby oddał mi pieniądze. Po chwili wrócił tylko z (pozostałą kwotą). Ja się pytam: Gdzie jest (stała stawka)? On: Będziesz płaciła nawet jakby się waliło i paliło. Ja: To zwykły haracz! Doszło do ostrej kłótni, dom był pełen wrzasków. Wszyscy, gdy się o tym dowiedzieli – reszta rodziny, Adam i jego rodzina, moje przyjaciółki - kręcili głowami z oburzenia. Babcia proponowała, bym wynajęła mediatora, ale moi rodzice tylko powiedzą, że ja tworzę problemy i będą mi się śmiać w twarz. Ostatnio nie ma dnia, żebyśmy na siebie nie warczeli. Sami do tego doprowadzili, poprzez naciski, ciągłe rozkazy, próbowanie podstępem i siłą zmusić mnie, żebym robiła tak, jak oni tego życzą.
Chciałam mieć czwórkę dzieci. Teraz nie wiem, czy będę je mieć w ogóle. Takim rodzicem jak oni być nie zamierzam.
Wraz z Adamem zbieramy pieniądze, żeby w lato zamieszkać razem. Ale czuję, że do tego lata ja się tu wykoncze. Atmosfera w pracy staje się mordercza, a dom, który powinien być odpoczynkiem od roboty, u mnie staje się kontynuacją. Nie wiem czy jakakolwiek terapia u psychologa lub psychoterapeuty nie będzie skutecznie zniszczona przez atmosferę w domu i ciągle będę wracać do punktu wyjścia. Adam nie wchodzi do mojego domu, po prostu podjeżdża po mnie i mnie zabiera. Jak sam twierdzi, nie jest w stanie wytrzymać z moimi rodzicami. Dostałam od mojego lekarza dość silny lek uspokajający – na nic! Wciąż chodzę nabuzowana, wściekła. Gdy rodzice są w pracy, nagle odzyskuję spokój, musze tylko uprzednio wyrzucić z siebie złość. Gdy wracają, wypełnia mnie wściekłość. Muszę dodatkowo wciąż zmuszać się do resztek uprzejmości w stosunku do rodziców, bo co z tego, że ostatnio zdałam na prawko, skoro nie mam samochodu? Podwożą mnie wszędzie, ale w akompaniamencie wiecznego pytania się o wszystko. Ojciec np. potrafi po 10 razy niemal z rzędu zapytać się, kiedy teraz idziesz do pracy, ty leniu? Nie wierzę, że zapomina, robi to po to, by mnie wkurzyć. A niestety do jakiegokolwiek przystanku/stacji mam kilometry, bo mieszkamy na totalnym zadupiu. Oprócz Adama i jego rodziny próbuje pomagać mi babcia, co przypłaca tym, ze rodzice atakują ją, że jest „moją adwokatką”. Wyśmiewają się też z mojego wujka, brata mamy, że jest nieudacznikiem życiowym. Kiedy odwiedza nas babcia lub wujek, z wiadomych względów dochodzi do kłótni i wrzasków, a ja w ich akompaniamencie już wariuję.
Pozdrawiam wszystkich, którym chciało się to przeczytać i jeszcze bardziej tych, którzy zechcą mi odpowiedzieć w tym temacie. Wiem, że napisałam tu niemal elaborat, na podstawie którego można by stworzyć książkę lub scenariusz do telenoweli. Ale to siedzi we mnie od wielu, wielu lat i musiałam to kiedyś w końcu wyrzucić z siebie.
Pytanie moje brzmi – jak nabrać dystansu, do siebie, do życia, do ludzi? Adam mówi, ze to by mnie uratowało, przed toksycznym wpływem rodziców, jakiejkolwiek pracy. Problem w tym, że nie mogę tego zrobić sama, choć usiłuję. Czy psycholog by mi pomógł? Czy wysiłków tego specjalisty nie zniweczą moi starsi i ich zachowanie? No i najważniejsze – jak sądzicie, co robić dalej? Przede mną jeszcze tydzień wolnego i czuję, że muszę coś zrobić. W pełni nie wypoczęłam bo w domu nerwówka. Mam ochotę wybrać się do banku, walnąc sobie kredyt, wynając mieszkanko, kupić auto-gracika i wynieść się stąd, stać się niezalezna szybciej. Ale tak nienawidze się zadłużać… Nie cierpię pożyczać od kogos nawet 5 zł, nie mówiąc o pożyczce w banku.
Z góry dziękuję za wszystkie odpowiedzi i przepraszam za tak długi post. Następne już takie nie będą, obiecuję.