12 Maj 2012, Sob 12:31, PID: 301398
U mnie jest odwrotnie - rodzina jest jak najbardziej cacy i poskładana. Ale właśnie z tego powodu czuję się jak klatce - klatce relacji rodzinnych, które w moim mniemaniu ograniczają mi relacje pozostałe.
Wpływ moich przyjaciół na fobię jest taki, że tych przyjaciół nie mam. Swangoz bardziej zbliżam się do trzydziestki, a nie mam choćby jednej osoby, z którą mógłbym czymś się podzielić, coś stworzyć, iść wspólnie przez życie - mimo setki znajomych na Facebooku. I ta sytuacja wk**wia mnie już jak jasna cholera.
W podstawówce i gimnazjum miałem jednego kolegę, w liceum paru kolegów i jednego pseudo-przyjaciela. Wspomniany kolega wybrał inny kierunek studiów niż ja i to okazało się wystarczającym powodem, by znajomość się urwała (może z wyjątkiem spotkań raz do roku w okresie przed świętami, które jednak w ciągu ostatnich lat coraz chętniej sobie odpuszczam). Na studiach z nikim nie nawiązałem relacji, którą można by nazwać bliską. Od święta zdarzały się rozmowy w cztery oczy z kolegą lub koleżanką, których jednak w żaden sposób nie da się zakwalifikować jako przyjaźń.
Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, nie mam w zwyczaju utrzymywania kontaktów - choćby z byłymi kolegami, których z różnych względów nie spotykam już na co dzień. Zdaję sobie sprawę z tego, że wina za obecną sytuację może leżeć również po mojej stronie, bo o relacje ze znajomymi jakoś szczególnie nie dbam. Ale czy lęk społeczny i fakt, że mam zwyczajnego pecha do ludzi, to jeszcze jakiś mój wybór?!
Strasznie brakuje mi osoby płci dowolnej, która mogłaby do mnie zadzwonić z jednym krótkim tekstem - "chodź na piwo, pogadamy, opowiesz mi co u Ciebie". Ja na pewno odwdzięczyłbym się jej tym samym. Serio. Biorę w ciemno każdą nową znajomość. Cokolwiek poza moją rodziną uznam za lepsze, niż brak jakichkolwiek relacji (no chyba, że ktoś miałby mnie krzywdzić).
Ale jestem aktywny zawodowo. I mam przykre wrażenie, że w dzisiejszych czasach wszyscy są bardzo zajęci i na te głupie, ludzkie sprawy typu przyjaźń nikt nie ma za bardzo czasu. Tylko krew mnie zalewa, kiedy znajomi publikują w necie zdjęcia, na których są uśmiechnięci, wśród swoich znajomych, w parach, grupach. Nikomu nie przyjdzie do głowy, że skoro ja się nie wychylam, to mam ku temu jakieś poważne powody, i można by mi na przykład zaproponować udział we wspólnej zabawie. Niestety, jeśli się siebie nie "wykrzyczy", jeśli nie zabłyśnie się w towarzystwie czymś wyjątkowym, jeśli się czegoś ludziom nie udowodni - to nie zasługuje się na ich uwagę. Nie ma cię społecznie. Nie istniejesz.
Wpływ moich przyjaciół na fobię jest taki, że tych przyjaciół nie mam. Swangoz bardziej zbliżam się do trzydziestki, a nie mam choćby jednej osoby, z którą mógłbym czymś się podzielić, coś stworzyć, iść wspólnie przez życie - mimo setki znajomych na Facebooku. I ta sytuacja wk**wia mnie już jak jasna cholera.
W podstawówce i gimnazjum miałem jednego kolegę, w liceum paru kolegów i jednego pseudo-przyjaciela. Wspomniany kolega wybrał inny kierunek studiów niż ja i to okazało się wystarczającym powodem, by znajomość się urwała (może z wyjątkiem spotkań raz do roku w okresie przed świętami, które jednak w ciągu ostatnich lat coraz chętniej sobie odpuszczam). Na studiach z nikim nie nawiązałem relacji, którą można by nazwać bliską. Od święta zdarzały się rozmowy w cztery oczy z kolegą lub koleżanką, których jednak w żaden sposób nie da się zakwalifikować jako przyjaźń.
Jakkolwiek dziwnie to nie zabrzmi, nie mam w zwyczaju utrzymywania kontaktów - choćby z byłymi kolegami, których z różnych względów nie spotykam już na co dzień. Zdaję sobie sprawę z tego, że wina za obecną sytuację może leżeć również po mojej stronie, bo o relacje ze znajomymi jakoś szczególnie nie dbam. Ale czy lęk społeczny i fakt, że mam zwyczajnego pecha do ludzi, to jeszcze jakiś mój wybór?!
Strasznie brakuje mi osoby płci dowolnej, która mogłaby do mnie zadzwonić z jednym krótkim tekstem - "chodź na piwo, pogadamy, opowiesz mi co u Ciebie". Ja na pewno odwdzięczyłbym się jej tym samym. Serio. Biorę w ciemno każdą nową znajomość. Cokolwiek poza moją rodziną uznam za lepsze, niż brak jakichkolwiek relacji (no chyba, że ktoś miałby mnie krzywdzić).
Ale jestem aktywny zawodowo. I mam przykre wrażenie, że w dzisiejszych czasach wszyscy są bardzo zajęci i na te głupie, ludzkie sprawy typu przyjaźń nikt nie ma za bardzo czasu. Tylko krew mnie zalewa, kiedy znajomi publikują w necie zdjęcia, na których są uśmiechnięci, wśród swoich znajomych, w parach, grupach. Nikomu nie przyjdzie do głowy, że skoro ja się nie wychylam, to mam ku temu jakieś poważne powody, i można by mi na przykład zaproponować udział we wspólnej zabawie. Niestety, jeśli się siebie nie "wykrzyczy", jeśli nie zabłyśnie się w towarzystwie czymś wyjątkowym, jeśli się czegoś ludziom nie udowodni - to nie zasługuje się na ich uwagę. Nie ma cię społecznie. Nie istniejesz.