31 Sie 2012, Pią 17:31, PID: 314372
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 31 Sie 2012, Pią 18:05 przez supernova.)
Hej OutSider, witam i pozdrawiam
Piąteczka, ja też płynnie czytałam pod koniec przedszkola, to był chyba pierwszy i ostatni raz, kiedy mogłam być z siebie naprawdę dumna (chociaż, szczerze powiedziawszy, wydaje mi się, że większość dzieci w tym wieku mogłaby się nauczyć, gdyby miała ku temu okazję i zapał do nauki - ja miałam - wkurzało mnie strasznie, że nie mogę sobie czytać bajeczek sama)
W niektórych momentach miałam zresztą podobnie jak Ty: w LO moja samoocena była drastycznie niska (albo po prostu zaczęłam być tego bardziej świadoma), na studiach, których tak bardzo się obawiałam, podskoczyła w górę, ale im bliżej było końca, tym wyraźniej widziałam, że była to całkiem niezła iluzja, którą wykreowałam sobie razem z pomocą życzliwych znajomych, kopiących mnie nieustannie w tyłek, kiedy sama nie miałam siły nic robić z powodu moich przeokropnych dołów (choć nie powiem, doświadczenia zebrane dzięki tej iluzji na pewno teraz procentują). Koniec studiów był dla mnie równoznaczny z końcem mojego życia. Na jakiś czas (dość długi, dla mnie wieczność) popadłam w marazm, uważałam że już nigdy nic dobrego mnie nie spotka. Teraz chce mi się z tego śmiać - nie twierdzę, że mam wiele powodów do zadowolenia, ale i tak sporo ruszyło do przodu, znalazłam pracę i postanowiłam walczyć z tym, co siedzi w głowie (będąc tutaj uświadomiłam sobie zresztą, że walczę mniej więcej od liceum, choć problemy były oczywiście od dawna)
Podejrzewam, że sporo osób tutaj poradziłoby Ci udanie się na terapię, dopóki masz chęć do działania i jesteś w stanie zmotywować się na tyle, żeby zrobić coś konkretnego. No i 'prostowanie' życia - w tzw. wolnych chwilach Od siebie mogę tylko dodać, że na Twoim miejscu nie zakładałabym sobie, że koniecznie muszę coś zmienić przez 2-3 lata. To stawianie sobie kolejnego wymagania, które może Cię jeszcze bardziej zniechęcać. Lepiej założyć sobie, że będzie się ogarniać i próbować metodą małych kroków. W tym wypadku ciężko o natychmiastową poprawę.
Co do strachu przed życiem i odpowiedzialnością - myślę, że większość ludzi się boi, tylko niektórzy nie okazują tego strachu na zewnątrz. Bez niego czy z nim - życie cały czas się 'dzieje'. Nawet, jeżeli tę odpowiedzialność możesz jeszcze przerzucić częściowo na innych, to w dalszym ciągu Ty decydujesz o sobie, co może być zarówno dużą zaletą, jak i wadą. Na pewno dobrze jest, kiedy próbuje się ten fakt obrócić na swoją korzyść.
Piąteczka, ja też płynnie czytałam pod koniec przedszkola, to był chyba pierwszy i ostatni raz, kiedy mogłam być z siebie naprawdę dumna (chociaż, szczerze powiedziawszy, wydaje mi się, że większość dzieci w tym wieku mogłaby się nauczyć, gdyby miała ku temu okazję i zapał do nauki - ja miałam - wkurzało mnie strasznie, że nie mogę sobie czytać bajeczek sama)
W niektórych momentach miałam zresztą podobnie jak Ty: w LO moja samoocena była drastycznie niska (albo po prostu zaczęłam być tego bardziej świadoma), na studiach, których tak bardzo się obawiałam, podskoczyła w górę, ale im bliżej było końca, tym wyraźniej widziałam, że była to całkiem niezła iluzja, którą wykreowałam sobie razem z pomocą życzliwych znajomych, kopiących mnie nieustannie w tyłek, kiedy sama nie miałam siły nic robić z powodu moich przeokropnych dołów (choć nie powiem, doświadczenia zebrane dzięki tej iluzji na pewno teraz procentują). Koniec studiów był dla mnie równoznaczny z końcem mojego życia. Na jakiś czas (dość długi, dla mnie wieczność) popadłam w marazm, uważałam że już nigdy nic dobrego mnie nie spotka. Teraz chce mi się z tego śmiać - nie twierdzę, że mam wiele powodów do zadowolenia, ale i tak sporo ruszyło do przodu, znalazłam pracę i postanowiłam walczyć z tym, co siedzi w głowie (będąc tutaj uświadomiłam sobie zresztą, że walczę mniej więcej od liceum, choć problemy były oczywiście od dawna)
Podejrzewam, że sporo osób tutaj poradziłoby Ci udanie się na terapię, dopóki masz chęć do działania i jesteś w stanie zmotywować się na tyle, żeby zrobić coś konkretnego. No i 'prostowanie' życia - w tzw. wolnych chwilach Od siebie mogę tylko dodać, że na Twoim miejscu nie zakładałabym sobie, że koniecznie muszę coś zmienić przez 2-3 lata. To stawianie sobie kolejnego wymagania, które może Cię jeszcze bardziej zniechęcać. Lepiej założyć sobie, że będzie się ogarniać i próbować metodą małych kroków. W tym wypadku ciężko o natychmiastową poprawę.
Co do strachu przed życiem i odpowiedzialnością - myślę, że większość ludzi się boi, tylko niektórzy nie okazują tego strachu na zewnątrz. Bez niego czy z nim - życie cały czas się 'dzieje'. Nawet, jeżeli tę odpowiedzialność możesz jeszcze przerzucić częściowo na innych, to w dalszym ciągu Ty decydujesz o sobie, co może być zarówno dużą zaletą, jak i wadą. Na pewno dobrze jest, kiedy próbuje się ten fakt obrócić na swoją korzyść.