31 Paź 2021, Nie 19:07, PID: 849816
Pewnie juz pisałam w tym wątku ale mam dziury w mózgu i lenia a poza tym i tak muszę zaktualizować ten temat, bo mam największe, najcięższe, najbardziej dręczące myśli samobójcze w ostatnich tygodniach jakie mi się przydarzyły kiedykolwiek i nawet nigdy nie wyobrażałam sobie, że do takich w ogóle dojdzie.
One zawsze były gdzieś tam w moim życiu, przez wiele lat myślałam że to nawet normalne że ludzie czasem chcą się zabić, tak swoją drogą... dobre,co? xD
ale na dzisiaj to już jestem... na przepaści z nogą uniesioną lekko do przodu. Sam fakt, że tutaj o tym pisze to jakaś desperacja.
Narkotyki, odstawianie antydeprechów po swojemu, zepsucie sobie życia(rzucanie studiów, toksyczne znajomości z narkomanami) rodzinne kłótnie...
W ciągu ostatnich dwóch lat przeprowadzałam się aż trzy razy z całym swoim dobytkiem, w czym ostatnia przeprowadzka akurat przypadła na okres bycia "prawie na trzeźwo" i podczas terapii, ale terapie przerwałam miesiąc temu(rok trwała), do używek wróciłam a sytułejszyn rodzinna wcale się nie polepszyła, wręcz pogorszyła. Jestem w obcym miejscu, nie z własnej woli zresztą ale kij z tym, nie wiem co ja tu robię i po co i dla kogo, mam 23 lata i teraz dopiero zrozumiałam że nie warto było próbować na siłę wybierać ścieżki życiowe podpowiadane przez starsze siostry(chciały dobrze...), ale fobia też blokowała pomysły na samorozwój i tak kręciłam się jak gó..o w przeremblu latami, aż trafiłam tu gdzie jestem.
Z tak rozwaloną psychą, że codziennie jak sie kładę spać to nie mam pewności, czy to ostatni raz.
Już chciałam się spakować i iść na skłot, już chciałam po prostu przedawkować wszystko co miałam pod ręką ale z moją tolerką i tymi ilościami jakie posiadam, to bym pewnie została wyratowana a nie o to mi chodzi.
Myślałam też, żeby po prostu pójść na jakiś oddział do psychiatryka i niech sie dzieje co sie ma dziać, niech mi robią co chcą te doktorki.
Wahania nastroju nie do opisania, codziennie po kilka razy mam ochote albo zadźgać siebie albo swoich najbliższych, ja nawet nie wiem czy powinnam pisać takie rzeczy publicznie. Sama sobie to piekło zgotowałam. Więc nawet mi siebie nie żal, trochę się śmieje z siebie nawet, z tego co myślałam o sobie i o swojej przyszłości i pomysłach na nią 5 lat temu, 10 lat temu... Ile to trzeba było w swoim życiu spiep...ć żeby w końcu zrozumieć coś tak oczywistego.
Generalnie w przeszłości każde poważniejsze myśli samobójcze kończyły się gdy zaczynałam myśleć o bliskich, o mamie itd. Teraz już tak nie jest. Wręcz żałuje, że mnie to powstrzymywało. Popłakali by sobie na tym grobie a po paru miechach zapomnieli, zajęli się sobą a ja byłabym tylko wspomnieniem i grobem do wysprzątania na wszystkich świętych, no i może dla moich kochanych starszych siostrzyczek nauczką jak nie postępować ze swoimi dziećmi, żeby tak nie skończyły jak ich ciocia Ula.
One zawsze były gdzieś tam w moim życiu, przez wiele lat myślałam że to nawet normalne że ludzie czasem chcą się zabić, tak swoją drogą... dobre,co? xD
ale na dzisiaj to już jestem... na przepaści z nogą uniesioną lekko do przodu. Sam fakt, że tutaj o tym pisze to jakaś desperacja.
Narkotyki, odstawianie antydeprechów po swojemu, zepsucie sobie życia(rzucanie studiów, toksyczne znajomości z narkomanami) rodzinne kłótnie...
W ciągu ostatnich dwóch lat przeprowadzałam się aż trzy razy z całym swoim dobytkiem, w czym ostatnia przeprowadzka akurat przypadła na okres bycia "prawie na trzeźwo" i podczas terapii, ale terapie przerwałam miesiąc temu(rok trwała), do używek wróciłam a sytułejszyn rodzinna wcale się nie polepszyła, wręcz pogorszyła. Jestem w obcym miejscu, nie z własnej woli zresztą ale kij z tym, nie wiem co ja tu robię i po co i dla kogo, mam 23 lata i teraz dopiero zrozumiałam że nie warto było próbować na siłę wybierać ścieżki życiowe podpowiadane przez starsze siostry(chciały dobrze...), ale fobia też blokowała pomysły na samorozwój i tak kręciłam się jak gó..o w przeremblu latami, aż trafiłam tu gdzie jestem.
Z tak rozwaloną psychą, że codziennie jak sie kładę spać to nie mam pewności, czy to ostatni raz.
Już chciałam się spakować i iść na skłot, już chciałam po prostu przedawkować wszystko co miałam pod ręką ale z moją tolerką i tymi ilościami jakie posiadam, to bym pewnie została wyratowana a nie o to mi chodzi.
Myślałam też, żeby po prostu pójść na jakiś oddział do psychiatryka i niech sie dzieje co sie ma dziać, niech mi robią co chcą te doktorki.
Wahania nastroju nie do opisania, codziennie po kilka razy mam ochote albo zadźgać siebie albo swoich najbliższych, ja nawet nie wiem czy powinnam pisać takie rzeczy publicznie. Sama sobie to piekło zgotowałam. Więc nawet mi siebie nie żal, trochę się śmieje z siebie nawet, z tego co myślałam o sobie i o swojej przyszłości i pomysłach na nią 5 lat temu, 10 lat temu... Ile to trzeba było w swoim życiu spiep...ć żeby w końcu zrozumieć coś tak oczywistego.
Generalnie w przeszłości każde poważniejsze myśli samobójcze kończyły się gdy zaczynałam myśleć o bliskich, o mamie itd. Teraz już tak nie jest. Wręcz żałuje, że mnie to powstrzymywało. Popłakali by sobie na tym grobie a po paru miechach zapomnieli, zajęli się sobą a ja byłabym tylko wspomnieniem i grobem do wysprzątania na wszystkich świętych, no i może dla moich kochanych starszych siostrzyczek nauczką jak nie postępować ze swoimi dziećmi, żeby tak nie skończyły jak ich ciocia Ula.