28 Maj 2014, Śro 15:10, PID: 394120
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 28 Maj 2014, Śro 16:01 przez ananas filozoficzny.)
Cytat.
Tylko, że złość musi znaleźć ujście. Jak jej nie wyrażamy to ona się gromadzi jak powietrze w balonie, aż w końcu balon pęknie. Wtedy wybuchamy, czasem w błahej sytuacji.
Złość dodaje energii, ale na dłuższą metę to nie działa. Czasem znajdę się na emocjonalnym dnie i wtedy wkurzę się na taki stan rzeczy i coś zacznę robić. Tylko nie trwa to długo. Bo ile można się wkurzać. Potrzeba jakiejś pozytywnej motywacji, wiary.
U mnie złość się gromadzi, ale nie znajduje ujścia. Właściwie znzjduje. Kieruję ją przeciwko sobie. Trudno zrobić coś dobrego dla kogoś kogo się nienawidzi;-)
Ostatnio zezłosciłem sie kilka miesięcy temu. Przedtem pewnie rok, dwa albo więcej wczesniej. Mówię o takiej złości kiedy człowiek jeszcze nad sobą panuje, ąle na granicy. Nie zachowałem się jakoś szczególnie agresywnie czy nieprzyjemnie. Bardziej musiałem ją wyrażać niewerbalnie. To przesądziło, że zrezygnowała moja partnerka z kursu tańca. Zachowałem się wobec niej niewłaściwie. Jednak nie żałuję. To było wspaniałe uczucie. Uwolnienie się od strachu, wątpliwosci, problemów. Właściwie pamiętam jednak kiedy się zezłościłem poprzednio. To było rok wczesniej. Wtedy nie wyraziłem złości. I partnerce na kursie oberwało się też za to, za inną cholerę.
Zatem chodziło mi o zezłoszczenie się, dopuszczenie i przezycie tego uczucia, uzewnętrznienie go. Uważam, że złoci się każdy. Tylko wiele osób kieruje złość na siebie zamiast ją wyrazić. Ba nawet odczuć. Nie tylko nie są źli na innych , ale nie złoszczą się na siebie w otwarty sposób tylko przez obwinianie i krytykowanie siebie.
Cytat.
Im dłużej żyjemy w określony sposób i dalej przeżywamy to co zawsze, tym trudniej uwierzyć, że to się zmieni. Pojawia się obojętność. Wiele rzeczy udało mi się zmienić, ale dalej mam problem z tym, żeby mieć kilkoro przyjaciół z którymi się spotykam co jakiś czas, żeby zrobić coś wspólnie. Nie mówię już o byciu w związku. Pogadam sobie z ludźmi, ale nie mam parcia, żeby z tego wynikało coś więcej. Tak jakby mi już na tym nie zależało jak kiedyś. Chyba zostaje tylko zmuszanie się do robienia pewnych rzeczy w nadziei, że coś zaskoczy, odblokuje się.[/quote]
U mnie jest bezwład, bierność. Mówi się, że przyzwyczjenie jest drugą naturą. Wygląda na to, że nawet jeżeli zmienimy naturę ( moglibysmy robic rzeczy przedtem nieosiągalne) to przyzwyczajenie zostaje. Jak koleiny na drodze z których trudno wyjechać. Trzeba wytworzyć nowe przyzwyczajenia. Na siłe. A przecież trzeba podtrzymywać jeszcze zmianę aby się znowu nie cofnąć. Wtaczanie kamienia na górę....
Tylko, że złość musi znaleźć ujście. Jak jej nie wyrażamy to ona się gromadzi jak powietrze w balonie, aż w końcu balon pęknie. Wtedy wybuchamy, czasem w błahej sytuacji.
Złość dodaje energii, ale na dłuższą metę to nie działa. Czasem znajdę się na emocjonalnym dnie i wtedy wkurzę się na taki stan rzeczy i coś zacznę robić. Tylko nie trwa to długo. Bo ile można się wkurzać. Potrzeba jakiejś pozytywnej motywacji, wiary.
U mnie złość się gromadzi, ale nie znajduje ujścia. Właściwie znzjduje. Kieruję ją przeciwko sobie. Trudno zrobić coś dobrego dla kogoś kogo się nienawidzi;-)
Ostatnio zezłosciłem sie kilka miesięcy temu. Przedtem pewnie rok, dwa albo więcej wczesniej. Mówię o takiej złości kiedy człowiek jeszcze nad sobą panuje, ąle na granicy. Nie zachowałem się jakoś szczególnie agresywnie czy nieprzyjemnie. Bardziej musiałem ją wyrażać niewerbalnie. To przesądziło, że zrezygnowała moja partnerka z kursu tańca. Zachowałem się wobec niej niewłaściwie. Jednak nie żałuję. To było wspaniałe uczucie. Uwolnienie się od strachu, wątpliwosci, problemów. Właściwie pamiętam jednak kiedy się zezłościłem poprzednio. To było rok wczesniej. Wtedy nie wyraziłem złości. I partnerce na kursie oberwało się też za to, za inną cholerę.
Zatem chodziło mi o zezłoszczenie się, dopuszczenie i przezycie tego uczucia, uzewnętrznienie go. Uważam, że złoci się każdy. Tylko wiele osób kieruje złość na siebie zamiast ją wyrazić. Ba nawet odczuć. Nie tylko nie są źli na innych , ale nie złoszczą się na siebie w otwarty sposób tylko przez obwinianie i krytykowanie siebie.
Cytat.
Im dłużej żyjemy w określony sposób i dalej przeżywamy to co zawsze, tym trudniej uwierzyć, że to się zmieni. Pojawia się obojętność. Wiele rzeczy udało mi się zmienić, ale dalej mam problem z tym, żeby mieć kilkoro przyjaciół z którymi się spotykam co jakiś czas, żeby zrobić coś wspólnie. Nie mówię już o byciu w związku. Pogadam sobie z ludźmi, ale nie mam parcia, żeby z tego wynikało coś więcej. Tak jakby mi już na tym nie zależało jak kiedyś. Chyba zostaje tylko zmuszanie się do robienia pewnych rzeczy w nadziei, że coś zaskoczy, odblokuje się.[/quote]
U mnie jest bezwład, bierność. Mówi się, że przyzwyczjenie jest drugą naturą. Wygląda na to, że nawet jeżeli zmienimy naturę ( moglibysmy robic rzeczy przedtem nieosiągalne) to przyzwyczajenie zostaje. Jak koleiny na drodze z których trudno wyjechać. Trzeba wytworzyć nowe przyzwyczajenia. Na siłe. A przecież trzeba podtrzymywać jeszcze zmianę aby się znowu nie cofnąć. Wtaczanie kamienia na górę....