25 Wrz 2015, Pią 12:49, PID: 474450
Dołączam do klubu quitterów filologii U mnie były dwa podejścia - rok na angielskiej i 3 miesiące na hiszpańskiej. Wmawiałam sobie, że powodem rzucenia było moje niezadowolenie z tych studiów (że chciałam się nauczyć języka, a nie wałkować kulturę i literaturę, które w ogóle nie są do niczego potrzebne). Ale fakt jest taki, że te studia wymagają ogłady społecznej, umiejętności wyrażania swojego zdania na forum publicznym itp. U mnie generalnie było spoko (w miarę, bo też się stresowałam) z prezentacjami i referatami, bo potrafiłam się przygotować (napisać i wykuć na pamięć). Ale co z tego, skoro nie potrafiłam odezwać się na spontanie? Na anglistyce, w sesji letniej oblałam egzamin ustny z PNJA, jako jedna z dwóch osób. Na ten egz trzeba było nauczyć się wierszyka i był speech. Nie mogłam wydobyć głosu.
Potem poszłam na kierunek społeczny, który za parę dni bronię. Było znacznie lepiej, chociaż też zdarzały się prezentacje, prace w grupach itp. Ale, że to kierunek oblegany, większość przedmiotów to wykłady które konczyły się testem abcd, więc dało radę. Na konserwatoriach/cwiczeniach były głównie opisowe kolokwia, a ja się mało odzywałam. Oczywiście z tego powodu niby miałam mieć niższe oceny (zawsze tak gadają żeby skłonić studentów do zabierania głosu), ale nadrabiałam ocenami z kolokwiów. Na ostatnich latach było śmiesznie, bo doszły warsztaty, pschodramy i inne dziwne rzeczy, ale po 5 latach już się z tym obyłam. Chociaż lęk przed wystąpieniami został, ale to serio jest kwestia wyrobienia. Na początku jest fatalnie, i tak z osoby która rzuciła studia bo niezdała egzaminu ustnego, w końcu kończę jakiś kierunek (o ile się obronię ), i mimo, że nadal sprawia mi dyskomfort przeprowadzenia warsztatu dla 25 osób, to nie jest to niemożliwe do wykonania.
W trakcie robienia tego społecznego kierunku wziełam sobie iberystykę (bo uczyłam się hiszpańskiego na kursie, a utworzyli na moim uniwerku nowy kieurnek, więcv uznałam, że po co płacić hajsy za szkołe języków obcych jak mogę się uczyć języka na dziennych, bezpłatnych studiach). Pochodziłam sobie 3 miesiące az przyszedł grudzień i trzeba było zacząć zaliczać te wszystkie historie krajów latynoamerykańskich, literaturę iberyjską itp. A z tym ciężko, bo przychodziłam na zajęcia nieprzygotowana, nic nie czytałam, miałam niepozaliczane wejściówki i zero aktywności. Ale tutaj sobie olałam z ręką na sercu. Pod koniec chodziłam już tylko na hiszpański bo zajęcia były fajne, prowadzone przez native-speakera Najgorsza była literatura, bo trzeba było czytac te powieści i potem wypowiadac się na ich temat, brrrr....
Także rozumiem twoją sytuację, studia humansityczne/społeczne, mimo że przez wielu uważane za "lajcik", dla osoby nieśmiałej, zahamowanej mogą być prawdziwą tragedią. Ale też nie są nie do pokonania (chociaż wiadomo, zalezy od natężenia fobii). Trzymam kciuki
Potem poszłam na kierunek społeczny, który za parę dni bronię. Było znacznie lepiej, chociaż też zdarzały się prezentacje, prace w grupach itp. Ale, że to kierunek oblegany, większość przedmiotów to wykłady które konczyły się testem abcd, więc dało radę. Na konserwatoriach/cwiczeniach były głównie opisowe kolokwia, a ja się mało odzywałam. Oczywiście z tego powodu niby miałam mieć niższe oceny (zawsze tak gadają żeby skłonić studentów do zabierania głosu), ale nadrabiałam ocenami z kolokwiów. Na ostatnich latach było śmiesznie, bo doszły warsztaty, pschodramy i inne dziwne rzeczy, ale po 5 latach już się z tym obyłam. Chociaż lęk przed wystąpieniami został, ale to serio jest kwestia wyrobienia. Na początku jest fatalnie, i tak z osoby która rzuciła studia bo niezdała egzaminu ustnego, w końcu kończę jakiś kierunek (o ile się obronię ), i mimo, że nadal sprawia mi dyskomfort przeprowadzenia warsztatu dla 25 osób, to nie jest to niemożliwe do wykonania.
W trakcie robienia tego społecznego kierunku wziełam sobie iberystykę (bo uczyłam się hiszpańskiego na kursie, a utworzyli na moim uniwerku nowy kieurnek, więcv uznałam, że po co płacić hajsy za szkołe języków obcych jak mogę się uczyć języka na dziennych, bezpłatnych studiach). Pochodziłam sobie 3 miesiące az przyszedł grudzień i trzeba było zacząć zaliczać te wszystkie historie krajów latynoamerykańskich, literaturę iberyjską itp. A z tym ciężko, bo przychodziłam na zajęcia nieprzygotowana, nic nie czytałam, miałam niepozaliczane wejściówki i zero aktywności. Ale tutaj sobie olałam z ręką na sercu. Pod koniec chodziłam już tylko na hiszpański bo zajęcia były fajne, prowadzone przez native-speakera Najgorsza była literatura, bo trzeba było czytac te powieści i potem wypowiadac się na ich temat, brrrr....
Także rozumiem twoją sytuację, studia humansityczne/społeczne, mimo że przez wielu uważane za "lajcik", dla osoby nieśmiałej, zahamowanej mogą być prawdziwą tragedią. Ale też nie są nie do pokonania (chociaż wiadomo, zalezy od natężenia fobii). Trzymam kciuki