03 Lut 2016, Śro 2:08, PID: 513022
Byłem na studniówce w tę sobotę. I powiem tak: było wspaniale!
Ale od początku. Szukałem towarzyszki już od grudnia. Nie chciałem jakiejś przypadkowej dziewczyny z autobusu, więc zacząłem szperać w Internecie. Efekt był taki, że poznałem pewne dziewczę i po ponad miesiącu wartkich rozmów się spotkaliśmy. Było miło, wspólne tematy, i tak dalej. Przetrwałem jeszcze jakiś czas, ale czułem, że relacja słabnie. Pytanie o studniówkę tę relację dobiło. Bywa.
Trzeba jednak kogoś znaleźć. Zwróciłem się do siostry kolegi. Bo bardziej zaufana, ale jednak czułbym się niekomfortowo (młodsza i introwersyjna). Brak u niej czasu. Dobra, jest jeszcze jedna osoba. Koleżanka z gimnazjum. To z nią rozmawiałem na spotkaniu integracyjnym na początku i z nią tańczyłem poloneza na koniec. Okazało się, że będę z nią również na studniówce - głupio było pytać po czasie nieodzywania się i tylko dla tego, że coś chcę, ale zgodziła się.
Sama studniówka przebiegła pomyślnie. Najpierw jadło, potem się wszystko rozkręciło. I przyszedł moment na tańce. Byłem niechętny, ale ostatecznie wyszedłem na parkiet. Przecież nie będę siedział całą noc przy stole, a i jej przykrości nie chciałem robić. Przeżyję czy umrę ze wstydu? Z początku umierałem, czułem jak wszystkie oczy są skierowane na mnie i tylko czekają na moje potknięcie. Po dłuższej chwili moich nieskładnych wygibańców, nie wiem czy przez brak negatywnych uwag, pewność siebie towarzyszki czy wpływ alkoholu, zaczęło mi się to nawet podobać, zwłaszcza, że to ona pokazywała mi co i jak. Paradoksalnie, byliśmy częściej w tańcu niż inni.
W ogólnym rozrachunku koleżanka stworzyła bardzo miłą iluzję. Nie wiem czy przez chęć pomocy czy po prostu przez bycie miłą osobą. Po powrocie do domu się rozpłakałem. Tak. Zabawa się skończyła, to koniec. Szlochałem jeszcze ze dwie noce. Nie wiem już właściwie dlaczego. Wiem tylko, że nigdy się tak dobrze nie bawiłem. Mam nadzieję, że się z nią zaprzyjaźnię, o ile nie uzna mnie za irytującego gościa albo adoratora.
Morał z tego taki, że warto znaleźć kogoś empatycznego, bo może dodać kolorów. Ktoś tu kiedyś pisał, że "osoba ratująca" powinna być co najmniej dobra w te klocki, bo inaczej skończy się to źle dla osoby ratowanej i tego ratującego "średniaka". Życzę Wam właśnie takich pozytywnych sytuacji, choć wiem, że każdy zareagowałby inaczej i wynik byłby inny.
Ale od początku. Szukałem towarzyszki już od grudnia. Nie chciałem jakiejś przypadkowej dziewczyny z autobusu, więc zacząłem szperać w Internecie. Efekt był taki, że poznałem pewne dziewczę i po ponad miesiącu wartkich rozmów się spotkaliśmy. Było miło, wspólne tematy, i tak dalej. Przetrwałem jeszcze jakiś czas, ale czułem, że relacja słabnie. Pytanie o studniówkę tę relację dobiło. Bywa.
Trzeba jednak kogoś znaleźć. Zwróciłem się do siostry kolegi. Bo bardziej zaufana, ale jednak czułbym się niekomfortowo (młodsza i introwersyjna). Brak u niej czasu. Dobra, jest jeszcze jedna osoba. Koleżanka z gimnazjum. To z nią rozmawiałem na spotkaniu integracyjnym na początku i z nią tańczyłem poloneza na koniec. Okazało się, że będę z nią również na studniówce - głupio było pytać po czasie nieodzywania się i tylko dla tego, że coś chcę, ale zgodziła się.
Sama studniówka przebiegła pomyślnie. Najpierw jadło, potem się wszystko rozkręciło. I przyszedł moment na tańce. Byłem niechętny, ale ostatecznie wyszedłem na parkiet. Przecież nie będę siedział całą noc przy stole, a i jej przykrości nie chciałem robić. Przeżyję czy umrę ze wstydu? Z początku umierałem, czułem jak wszystkie oczy są skierowane na mnie i tylko czekają na moje potknięcie. Po dłuższej chwili moich nieskładnych wygibańców, nie wiem czy przez brak negatywnych uwag, pewność siebie towarzyszki czy wpływ alkoholu, zaczęło mi się to nawet podobać, zwłaszcza, że to ona pokazywała mi co i jak. Paradoksalnie, byliśmy częściej w tańcu niż inni.
W ogólnym rozrachunku koleżanka stworzyła bardzo miłą iluzję. Nie wiem czy przez chęć pomocy czy po prostu przez bycie miłą osobą. Po powrocie do domu się rozpłakałem. Tak. Zabawa się skończyła, to koniec. Szlochałem jeszcze ze dwie noce. Nie wiem już właściwie dlaczego. Wiem tylko, że nigdy się tak dobrze nie bawiłem. Mam nadzieję, że się z nią zaprzyjaźnię, o ile nie uzna mnie za irytującego gościa albo adoratora.
Morał z tego taki, że warto znaleźć kogoś empatycznego, bo może dodać kolorów. Ktoś tu kiedyś pisał, że "osoba ratująca" powinna być co najmniej dobra w te klocki, bo inaczej skończy się to źle dla osoby ratowanej i tego ratującego "średniaka". Życzę Wam właśnie takich pozytywnych sytuacji, choć wiem, że każdy zareagowałby inaczej i wynik byłby inny.