07 Gru 2009, Pon 17:56, PID: 188990
Ja w podstawówce nie wagarowałam. W liceum trochę, troszkę - nie chciało mi się chodzić na religię na przykład. Dość regularnie. A poza tym czasami jakaś ostatnia lekcja, generalnie rzadko. U nas było dość ostro z konsekwencjami pod tym względem.
Na studiach chodziłam na to, co mnie interesowało lub było obowiązkowe. Czyli nie chodziłam na nudne wykłady, a na całą resztę tak. Zawsze mnie bawiło jak patrzyłam na studentów innych kierunków, że im zaliczają przy dwóch-trzech obecnościach w semestrze. Ja miałam prawo (i to tylko z usprawiedliwieniem lekarskim) na jedną nieobecność w semestrze. Przy większej ilości (jeśli się np. spędziło 3 tyg w szpitalu) powtarzało się semestr z danego przedmiotu lub w całości.
Ogólnie nigdy nie odczuwałam potrzeby uciekania (w sensie wagarów, bo nie mówię że nie zwiałabym z rozkoszą z własnego seminarium dyplomowego :\ ), robiłam to kiedy było w szkole naprawdę nudno albo miałam nieopanowaną ochotę pójść z kimś i/lub gdzieś.
Na studiach chodziłam na to, co mnie interesowało lub było obowiązkowe. Czyli nie chodziłam na nudne wykłady, a na całą resztę tak. Zawsze mnie bawiło jak patrzyłam na studentów innych kierunków, że im zaliczają przy dwóch-trzech obecnościach w semestrze. Ja miałam prawo (i to tylko z usprawiedliwieniem lekarskim) na jedną nieobecność w semestrze. Przy większej ilości (jeśli się np. spędziło 3 tyg w szpitalu) powtarzało się semestr z danego przedmiotu lub w całości.
Ogólnie nigdy nie odczuwałam potrzeby uciekania (w sensie wagarów, bo nie mówię że nie zwiałabym z rozkoszą z własnego seminarium dyplomowego :\ ), robiłam to kiedy było w szkole naprawdę nudno albo miałam nieopanowaną ochotę pójść z kimś i/lub gdzieś.