03 Lis 2008, Pon 5:49, PID: 84885
Ostatnio dopada mnie coraz gorszy nastrój, chyba najsilniejsza depresja mojego
życia, kiedy to śpię od 5 do 17, zarastam w brudzie, zero chęci i motywacji do
jakichkolwiek działań, ledwo wstaję by cos zjeść i siąść jak manekin przy
komputerze. Potworny smutek, który nie chce minąć daje mi znać, że kolejny raz
bez lekarza się nie obejdzie. W sumie to czuję się winny za ten stan, bo sam
zrezygnowałem z terapii (do której straciłem cierpliwość).
A teraz najważniejsze: każdy z nas ma pewnie rodzinę lub przyjaciół, jakieś
osoby, które zna od bardzo dawna i do których czuje się przywiązany,
przyzwyczajony. Przy takich osobach (mama, tata, siostra, sąsiad, przyjaciel z
dzieciństwa) nigdy nie czułem lęku, ale ostatnio drastycznie się to zmienia.
Mam sporo znajomych, których poznałem w okresie, gdy czułem się lepiej. Nie
milkną więc zapytania co u mnie, jakie mam plany, ciągle jakieś zaproszenia,
telefony. Tymczasem nagle bardzo straciłem na to wszystko ochotę, nagle po
kilku zdaniach z przyjacielem czuję ogromny stres, chcę uciec, zapaść się pod
ziemię, zwłaszcza, gdy pytają o szkołę lub pracę. Była dziewczyna, z którą
zawsze czułem się jak ryba w wodzie teraz powoduje u mnie stres i lęk
Najgorsze jest jednak to, że zaczynam coraz silniej stresować się przy
własnych rodzicach(!). Zawsze miałem z ojcem gorszy kontakt, ale teraz jak
siadam z nim przy kompie by mu coś pokazać, wytłumaczyc, robi mi sie gorąco,
drży mi głos. Z mamą wcale ostatnio nie rozmawiam, ponieważ jest obrażona na
to ze rzuciłem szkołę i nie pracuję (nie rozumie dlaczego).
Jednym słowem zero wsparcia w domu.
I setny raz to samo pytanie: czy wy też czujecie wstyd/boicie się/zaczynacie
bać się własnych rodziców/rodzeństwa?
Myślę, że dopóki jakoś sobie radziłem (uczelnia, nauka, wychodzenie do
znajomych) było okej. Odkąd siedzę w domu postawili na mnie krzyżyk chyba
życia, kiedy to śpię od 5 do 17, zarastam w brudzie, zero chęci i motywacji do
jakichkolwiek działań, ledwo wstaję by cos zjeść i siąść jak manekin przy
komputerze. Potworny smutek, który nie chce minąć daje mi znać, że kolejny raz
bez lekarza się nie obejdzie. W sumie to czuję się winny za ten stan, bo sam
zrezygnowałem z terapii (do której straciłem cierpliwość).
A teraz najważniejsze: każdy z nas ma pewnie rodzinę lub przyjaciół, jakieś
osoby, które zna od bardzo dawna i do których czuje się przywiązany,
przyzwyczajony. Przy takich osobach (mama, tata, siostra, sąsiad, przyjaciel z
dzieciństwa) nigdy nie czułem lęku, ale ostatnio drastycznie się to zmienia.
Mam sporo znajomych, których poznałem w okresie, gdy czułem się lepiej. Nie
milkną więc zapytania co u mnie, jakie mam plany, ciągle jakieś zaproszenia,
telefony. Tymczasem nagle bardzo straciłem na to wszystko ochotę, nagle po
kilku zdaniach z przyjacielem czuję ogromny stres, chcę uciec, zapaść się pod
ziemię, zwłaszcza, gdy pytają o szkołę lub pracę. Była dziewczyna, z którą
zawsze czułem się jak ryba w wodzie teraz powoduje u mnie stres i lęk
Najgorsze jest jednak to, że zaczynam coraz silniej stresować się przy
własnych rodzicach(!). Zawsze miałem z ojcem gorszy kontakt, ale teraz jak
siadam z nim przy kompie by mu coś pokazać, wytłumaczyc, robi mi sie gorąco,
drży mi głos. Z mamą wcale ostatnio nie rozmawiam, ponieważ jest obrażona na
to ze rzuciłem szkołę i nie pracuję (nie rozumie dlaczego).
Jednym słowem zero wsparcia w domu.
I setny raz to samo pytanie: czy wy też czujecie wstyd/boicie się/zaczynacie
bać się własnych rodziców/rodzeństwa?
Myślę, że dopóki jakoś sobie radziłem (uczelnia, nauka, wychodzenie do
znajomych) było okej. Odkąd siedzę w domu postawili na mnie krzyżyk chyba