08 Sty 2017, Nie 2:57, PID: 607213
[CHŁOPCY]
Miałem kilku. W sensie prawdziwej przyjaźni, a nie dobrym koleżeństwie.
Pierwszego przyjaciela poznałem na osiedlowym podwórku. Miałem wtedy z 5 lat. Nie pamiętam dlaczego, ale nie zaczęliśmy najlepiej - za każdym razem jak się widzieliśmy to się wspólnie napier...liśmy (niestety on był kilka miesięcy starszy ode mnie i częściej wygrywał ). Aż do momentu kiedy rozpocząłem chodzić do przedszkola. Wtedy odkryłem, że jest on w tej samej grupie przedszkolnej co ja. Zaczęliśmy jakoś wspólnie rozmawiać i jakoś to tak poszło dalej. Później zawsze już razem siedzieliśmy w ławce, bawiliśmy się razem w przedszkolu/szkole i na podwórku. Zawsze mogliśmy na sobie polegać i mówić sobie dziecięce tajemnice. Zepsuło się między nami pod koniec podstawówki - pokłóciliśmy się o jakąś głupotę (chociaż pewnie już dłuższy czas coś się psuło w relacjach). Później się pogodziliśmy, ale już nigdy nie było tak jak dawniej. Nasze relacje się mocno ochłodziły.
Drugiego przyjaciela poznałem w szkole średniej. Na początku mnie irytował bo razem z resztą klasy traktował mnie protekcjonalnie (szybko w nowej klasie zyskałem łatkę dziwaka). Nie pamiętam jak to się stało, ale z czasem zyskałem jego sympatię (później również klasy). Mogłem na nim polegać w szkole i poza nią. Nieraz uratował mnie na sprawdzianie pisząc ściągi (w szkole średniej miałem zniżkę formy w nauce), w sumie to dzięki niemu nie kiblowałem z jednego przedmiotu w ostatniej klasie. Razem chodziliśmy na piwo, na wagary, na 18nastki, itd. Nawet zarywaliśmy wspólnie do tej samej dziewczyny ops: mimo to nie poróżniła nas ona. Dużo można pisać. Nasze drogi się rozeszły po maturze. Nie potrafiłem utrzymać tej znajomości, a wręcz już wtedy robiłem podświadomie wszystko aby się odciąć. Fobia rosła w siłę. Obecnie utrzymuję z nim bardzo skromny kontakt (typu raz na rok telefon).
Trzeciego przyjaciela poznałem na studiach. Był wygadany, ale mimo to chciał zadawać się z takim dziwakiem jak ja (wtedy miałem apogeum fobii). Tak jak z poprzednimi dwoma nie miałem oporów rozmawiać z nim na jakiekolwiek tematy. Wspólnie chodziliśmy na piwo na okienkach i w ogóle. Mogłem na nim polegać. Często się umawialiśmy na wypad do miasta coś porobić i pogadać (byliśmy z innych stron). Jego obecność mocno niwelowała moje z+ i np. mieliśmy wspólne przypały typu: uciekanie przed strażą miejską, demolka w akademiku i później spanie na ławce na dworcu pks po juwenaliach, picie piwa w bibliotece uczelnianej (jak człowiek był młodszy to był jednak strasznie głupi).
Po studiach utrzymywaliśmy jeszcze jakiś czas kontakt, ale w pewnym momencie przestałem się do niego odzywać (fobia wygrała - odciąłem się od wszelkich znajomości w tym od niego). Jak ja tego żałuję. Czasami mam ochotę się do niego odezwać i wznowić kontakt, ale pewnie jest już za późno. Minęło kilka dobrych lat.
[DZIEWCZĘTA]
Z dziewczynami nigdy nie było mi po drodze. W okresie szczenięctwa nie interesował mnie kontakt z nimi. W okresie dojrzewania i później wstydziłem się ich. W ogóle ich nie rozumiem. Co najwyżej miałem kilka dobrych koleżanek. Dziewczyny to bardzo dziwne i niezrozumiałe dla mnie istoty, że aż mózgownica mi paruje z próby ich zrozumienia.
Ewentualnie jedyną dziewczyną, którą w całym życiu mógłbym nazwać przyjaciółką była moja siostra. Zawsze stała po mojej stronie, wyciągała mnie z kłopotów, gdy w nie wpadałem. Chyba mogę z nią porozmawiać na większość możliwych tematów bez skrępowania.
Miałem kilku. W sensie prawdziwej przyjaźni, a nie dobrym koleżeństwie.
Pierwszego przyjaciela poznałem na osiedlowym podwórku. Miałem wtedy z 5 lat. Nie pamiętam dlaczego, ale nie zaczęliśmy najlepiej - za każdym razem jak się widzieliśmy to się wspólnie napier...liśmy (niestety on był kilka miesięcy starszy ode mnie i częściej wygrywał ). Aż do momentu kiedy rozpocząłem chodzić do przedszkola. Wtedy odkryłem, że jest on w tej samej grupie przedszkolnej co ja. Zaczęliśmy jakoś wspólnie rozmawiać i jakoś to tak poszło dalej. Później zawsze już razem siedzieliśmy w ławce, bawiliśmy się razem w przedszkolu/szkole i na podwórku. Zawsze mogliśmy na sobie polegać i mówić sobie dziecięce tajemnice. Zepsuło się między nami pod koniec podstawówki - pokłóciliśmy się o jakąś głupotę (chociaż pewnie już dłuższy czas coś się psuło w relacjach). Później się pogodziliśmy, ale już nigdy nie było tak jak dawniej. Nasze relacje się mocno ochłodziły.
Drugiego przyjaciela poznałem w szkole średniej. Na początku mnie irytował bo razem z resztą klasy traktował mnie protekcjonalnie (szybko w nowej klasie zyskałem łatkę dziwaka). Nie pamiętam jak to się stało, ale z czasem zyskałem jego sympatię (później również klasy). Mogłem na nim polegać w szkole i poza nią. Nieraz uratował mnie na sprawdzianie pisząc ściągi (w szkole średniej miałem zniżkę formy w nauce), w sumie to dzięki niemu nie kiblowałem z jednego przedmiotu w ostatniej klasie. Razem chodziliśmy na piwo, na wagary, na 18nastki, itd. Nawet zarywaliśmy wspólnie do tej samej dziewczyny ops: mimo to nie poróżniła nas ona. Dużo można pisać. Nasze drogi się rozeszły po maturze. Nie potrafiłem utrzymać tej znajomości, a wręcz już wtedy robiłem podświadomie wszystko aby się odciąć. Fobia rosła w siłę. Obecnie utrzymuję z nim bardzo skromny kontakt (typu raz na rok telefon).
Trzeciego przyjaciela poznałem na studiach. Był wygadany, ale mimo to chciał zadawać się z takim dziwakiem jak ja (wtedy miałem apogeum fobii). Tak jak z poprzednimi dwoma nie miałem oporów rozmawiać z nim na jakiekolwiek tematy. Wspólnie chodziliśmy na piwo na okienkach i w ogóle. Mogłem na nim polegać. Często się umawialiśmy na wypad do miasta coś porobić i pogadać (byliśmy z innych stron). Jego obecność mocno niwelowała moje z+ i np. mieliśmy wspólne przypały typu: uciekanie przed strażą miejską, demolka w akademiku i później spanie na ławce na dworcu pks po juwenaliach, picie piwa w bibliotece uczelnianej (jak człowiek był młodszy to był jednak strasznie głupi).
Po studiach utrzymywaliśmy jeszcze jakiś czas kontakt, ale w pewnym momencie przestałem się do niego odzywać (fobia wygrała - odciąłem się od wszelkich znajomości w tym od niego). Jak ja tego żałuję. Czasami mam ochotę się do niego odezwać i wznowić kontakt, ale pewnie jest już za późno. Minęło kilka dobrych lat.
[DZIEWCZĘTA]
Z dziewczynami nigdy nie było mi po drodze. W okresie szczenięctwa nie interesował mnie kontakt z nimi. W okresie dojrzewania i później wstydziłem się ich. W ogóle ich nie rozumiem. Co najwyżej miałem kilka dobrych koleżanek. Dziewczyny to bardzo dziwne i niezrozumiałe dla mnie istoty, że aż mózgownica mi paruje z próby ich zrozumienia.
Ewentualnie jedyną dziewczyną, którą w całym życiu mógłbym nazwać przyjaciółką była moja siostra. Zawsze stała po mojej stronie, wyciągała mnie z kłopotów, gdy w nie wpadałem. Chyba mogę z nią porozmawiać na większość możliwych tematów bez skrępowania.