14 Lip 2009, Wto 13:36, PID: 163667
soulja napisał(a):Myślę ,że problem największy może być na samym początku znajomości.No właśnie problem chyba jest w tym, że nawet jeżeli cos tam czujesz to twoja głowa mówi "nie, to niemożliwe".
Jak już spędzacie ze sobą dużo czasu to chyba poznajesz tą osobę i czujesz czy Cię kocha czy nie.To chyba się czuję.
W związku nigdy nie byłam, ale i tak doznawałam zawsze tego wszystkiego o czym piszecie. Wszelkie moje relacje z ludźmi są naszpikowane jakimś takim niedowierzaniem, że ktoś mnie w ogóle może lubić. Paranoja. Nie potrafie utworzyć jakiejkolwiek zdrowej relacji z ludźmi (no dobra, może jedna by sie o dziwo znalazła, ale to takie tam mało ważne, chociaż dobre i to). Zawsze jakoś sobie wmawiam, że jestem "niechciana", albo że "nie powinnam się narzucać bo jak będe to robić to zostane odepchnięta" (już mam niezła obsesje na tym punkcie). W efekcie każda relacja się psuje, albo nie tyle psuje co ja nie daję jej szansy się rozwinąć.
Co do miłości, to odnosząc się do pierwszego postu tego tematu, to nieskromnie powiem, że wydaje mi się, że potrafie szczerze kochać, z tym że uważam za to, że to mnie się nie da kochać, ew w ładniejszej wersji - że trudno jest mnie kochać. W związku z tym myślę sobie zawsze, że tym moim największym problemem jest brak pewności co czuje ta druga osoba, i gdybym to tylko wiedziała to wówczas może wreszcie byłabym w stanie coś w końcu "zbudować". Miałam kiedyś przyjaciółke, to była jedyna relacja w moim życiu, którą nazywam "przyjaźnią", swoja drogą ja to traktowałam jako pewnego rodzaju miłość. Generalnie to się dziwacznie zachowywałam, robiłam jej jakieś sceny zazdrości i wpadałam co jakiś czas w rozpacz, że ona mnie już "nie chce" bo... no właśnie, sama nie wiem w sumie, czasem wystarczyło ze mówiła do mnie mniej niz zwykle i to wystarczyło, żeby zacząć ją "podejrzewać". Zawsze mi jakoś za mało było oznak sympatii z jej strony. Wtedy pomyślałam sobie, że gdyby tak codziennie na 'dzien dobry' mówiła mi np. proste "lubie cie" to wszelkie napady zazdrości i podejrzliwości by ustały, bo miałabym te pewność, ze ona mnie ciągle "chce". Co o tym myślicie? Pisze o tym bo tak, jeżeli już, wyobrażam sobie miłość (oczywiście wszystko hipotetycznie a jakże). Musiałabym być stale zapewniana o tym, że jestem kochana, inaczej by mi odbiło... cóż xP Nie znam sie zbyt dobrze na neurotykach (bo przecież są różni) ale wydaje mi sie, ze takie osoby też mogą kochać jeżeli tylko czują się bezpiecznie, tzn są pewne uczuć tej drugiej strony, wtedy nic sobie "nie będą wkręcać".
Clarissa napisał(a):..."samemu" nie - ale związek to "dwoje" - druga osoba pomaga - jeśli nie, to albo jest coś nie tak z tą miłością, albo trzeba się przenieść się do wątku, o miłości niespełnionej .No właśnie, moim zdaniem wszystko się może udać, jeżeli tylko każda ze stron tego bardzo chce, i włoży w to sporo wysiłku. No i bardzo ważne jest, aby nie myśleć tylko o sobie, trzeba troche zdeptać "miłość własną", nauczyć się ustępować itd. Nie każdy musi mieć z tym problem, ale ja tam zawsze na to cierpiałam, posiadam w sobie obfite złoża "dumy". W miłości na coś takiego nie powinno być miejsca... a przynajmniej w moim wyobrażeniu miłości.
Nad związkiem trzeba pracować, trzeba walczyć o niego z, często jego największym wrogiem, własnym ego.
Poza tym to chyba jeszcze szczerość jest taką podstawą miłości/związku