30 Mar 2017, Czw 7:46, PID: 624443
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 30 Mar 2017, Czw 7:48 przez Mighty.)
Widzę, że głównym powodem jest to, że prawie nikogo nie znamy na tych weselach. W końcu są to znajomi naszych rodziców, którzy znają się od dawna. My jesteśmy tylko ich dziećmi. Dla nas równie dobrze mogą to być obce osoby. Wydaje mi się, że gdyby na wesele przyszło 200 osób, które każdego z osobna doskonale znamy i przeżyliśmy jakieś przygody, to byłoby o wiele lepiej .
Ja nie lubię wesel. To znaczy... fajnie, że wesela istnieją, ale nie cierpię na nie chodzić. Większość mojej rodziny mieszka na wsi, tak więc wesel było dużo. Najwięcej razy byłem na weselach jako dziecko. Lubiłem biegać pod stołami z innymi dzieciakami. To był okres przedszkola, to co innego. Mogłem niebawem zostać odwieziony śpiący do domu. W okresie nastoletnim nie było ciekawie przebywać na weselach. W końcu byłem już za duży na bieganie z dzieciakami. Zauważyłem, że głównie to albo są małe dzieciaki, albo ludzie od wieku 30 lat. Rówieśników to ze świecą szukać. Zresztą tyle jest ludzi, że nie mam ochoty nikogo poznawać w tym zgiełku. Zawsze siedziałem przy stole przez cały czas. Nie tańczę w ogóle i za Chiny nie dam się namówić na wstanie z krzesła (Naprawdę! Nie ma mowy! Nieważne kim jesteś, nie wyciągniesz mnie! ) i nie piję nawet coli z myślą, że ktoś mógłby mi zrobić psikusa i nalać alkoholu. Po niedługim czasie uciekałem do samochodu (uciekając, mam na myśli zwinąć się po angielsku) Nie znosiłem wesel.
Kiedy stałem się pełnoletni, pojawiały się zaproszenia "z osobą towarzyszącą". Oczywiście leję na to . Osoba towarzysząca by się tylko ze mną nudziła i po niedługim czasie poszła poprzebywać z innymi. Nie muszę mówić, że dosłownie błagam rodziców, by pozwolili mi zostać w domu. W końcu komu jest tam potrzebne moje towarzystwo? Zaproszenie mnie to tylko sprawa formalna. Wesela już się zdarzały rzadziej.
Na weselu mojej pierwszej siostry tak okropnie ustawili gości, że rodzice siedzieli strasznie daleko ode mnie, a ja wylądowałem na stole z nieznanymi mi 30-latkami, którzy non stop wznosili toast. Czułem się okropnie niezręcznie. Już o 22 odwieziono mnie do domu. Na weselu mojej drugiej siostry zmyłem się niebawem do samochodu. Wesele było bezalkoholowe, co oznaczało, że wodzirej musiał zabawiać gości i non stop organizować zabawy. Fakt, jedzenie było pyszne. Nie lubię jak na początku kamerzysta przesuwając się powoli filmuje każdego gościa przy stole. Fotograf zrobił mi zdjęcie z rodzicami, więc się zmuszam do uśmiechu. Mówi, żebym bardziej się postarał. Już bardziej nie mogę podnieść kącików ust , a ten "uuu twardy typ." Ale wiecie co lubię? Kiedy patrzę na gwiazdy z samochodu i od czasu do czasu usłyszę jak coś obok przejedzie, zastanawiając się dlaczego jedzie w środku nocy.
Ostatnie dwa wesela na którym byłem odbyły się w 2013 i 2014 i były to wesela mojego starszego kuzyna i starszej kuzynki. W tym samym miejscu - w szkole podstawowej. 100 km od Warszawy. Głowa mnie bolała od głośnej muzyki i musiałem krzyczeć do rodziców siedzących obok. Spać mi się chciało. SMSowałem z kolegą, któremu zazdrościłem nocy . Zmywałem się do łazienki i zaraz do samochodu spać. Na ostatnim weselu klimat był trochę przygnębiający, bo parę miesięcy przed umarła im jedna osoba i jeszcze byli w pewnej żałobie . Scenariusz taki sam. Akurat pierwszy raz w życiu złożyłem życzenia parze młodej przed kościołem. Było to szybkie "najlepszego" w sekundę i się ulotniłem. Błagałem rodziców, żebym nie jechał, bo to był akurat okres matur, a ja niedługo miałem ustny polski i przygotowywałem prezentację. Wkurzony chciałem ze sobą zabrać notatki, żebym mógł postawić je na stole weselnym i się uczyć . Najstraszniejszy moment był jak musiałem wyjść z samochodu z roztrzepanymi włosami z powrotem do sali, bo dziadek się wkurzył, że sobie poszedłem. Czułbym się trochę lepiej, gdybym nie musiał nosić garnituru.
Na weselu mojej kuzynki rówieśniczki już się nie pojawiłem. Widzę, że rodzice w końcu zrozumieli. Nie lubiłem też tego etapu przed weselem, gdy jechało się do domu pana młodego i domu panny młodej. Wesela? Brr, nigdy więcej!
Ja nie lubię wesel. To znaczy... fajnie, że wesela istnieją, ale nie cierpię na nie chodzić. Większość mojej rodziny mieszka na wsi, tak więc wesel było dużo. Najwięcej razy byłem na weselach jako dziecko. Lubiłem biegać pod stołami z innymi dzieciakami. To był okres przedszkola, to co innego. Mogłem niebawem zostać odwieziony śpiący do domu. W okresie nastoletnim nie było ciekawie przebywać na weselach. W końcu byłem już za duży na bieganie z dzieciakami. Zauważyłem, że głównie to albo są małe dzieciaki, albo ludzie od wieku 30 lat. Rówieśników to ze świecą szukać. Zresztą tyle jest ludzi, że nie mam ochoty nikogo poznawać w tym zgiełku. Zawsze siedziałem przy stole przez cały czas. Nie tańczę w ogóle i za Chiny nie dam się namówić na wstanie z krzesła (Naprawdę! Nie ma mowy! Nieważne kim jesteś, nie wyciągniesz mnie! ) i nie piję nawet coli z myślą, że ktoś mógłby mi zrobić psikusa i nalać alkoholu. Po niedługim czasie uciekałem do samochodu (uciekając, mam na myśli zwinąć się po angielsku) Nie znosiłem wesel.
Kiedy stałem się pełnoletni, pojawiały się zaproszenia "z osobą towarzyszącą". Oczywiście leję na to . Osoba towarzysząca by się tylko ze mną nudziła i po niedługim czasie poszła poprzebywać z innymi. Nie muszę mówić, że dosłownie błagam rodziców, by pozwolili mi zostać w domu. W końcu komu jest tam potrzebne moje towarzystwo? Zaproszenie mnie to tylko sprawa formalna. Wesela już się zdarzały rzadziej.
Na weselu mojej pierwszej siostry tak okropnie ustawili gości, że rodzice siedzieli strasznie daleko ode mnie, a ja wylądowałem na stole z nieznanymi mi 30-latkami, którzy non stop wznosili toast. Czułem się okropnie niezręcznie. Już o 22 odwieziono mnie do domu. Na weselu mojej drugiej siostry zmyłem się niebawem do samochodu. Wesele było bezalkoholowe, co oznaczało, że wodzirej musiał zabawiać gości i non stop organizować zabawy. Fakt, jedzenie było pyszne. Nie lubię jak na początku kamerzysta przesuwając się powoli filmuje każdego gościa przy stole. Fotograf zrobił mi zdjęcie z rodzicami, więc się zmuszam do uśmiechu. Mówi, żebym bardziej się postarał. Już bardziej nie mogę podnieść kącików ust , a ten "uuu twardy typ." Ale wiecie co lubię? Kiedy patrzę na gwiazdy z samochodu i od czasu do czasu usłyszę jak coś obok przejedzie, zastanawiając się dlaczego jedzie w środku nocy.
Ostatnie dwa wesela na którym byłem odbyły się w 2013 i 2014 i były to wesela mojego starszego kuzyna i starszej kuzynki. W tym samym miejscu - w szkole podstawowej. 100 km od Warszawy. Głowa mnie bolała od głośnej muzyki i musiałem krzyczeć do rodziców siedzących obok. Spać mi się chciało. SMSowałem z kolegą, któremu zazdrościłem nocy . Zmywałem się do łazienki i zaraz do samochodu spać. Na ostatnim weselu klimat był trochę przygnębiający, bo parę miesięcy przed umarła im jedna osoba i jeszcze byli w pewnej żałobie . Scenariusz taki sam. Akurat pierwszy raz w życiu złożyłem życzenia parze młodej przed kościołem. Było to szybkie "najlepszego" w sekundę i się ulotniłem. Błagałem rodziców, żebym nie jechał, bo to był akurat okres matur, a ja niedługo miałem ustny polski i przygotowywałem prezentację. Wkurzony chciałem ze sobą zabrać notatki, żebym mógł postawić je na stole weselnym i się uczyć . Najstraszniejszy moment był jak musiałem wyjść z samochodu z roztrzepanymi włosami z powrotem do sali, bo dziadek się wkurzył, że sobie poszedłem. Czułbym się trochę lepiej, gdybym nie musiał nosić garnituru.
Na weselu mojej kuzynki rówieśniczki już się nie pojawiłem. Widzę, że rodzice w końcu zrozumieli. Nie lubiłem też tego etapu przed weselem, gdy jechało się do domu pana młodego i domu panny młodej. Wesela? Brr, nigdy więcej!