07 Sty 2020, Wto 20:48, PID: 813598
Pierwsza pracę jak to zwykle bywa... dostałem po znajomości (dwa miesiące po otrzymaniu dyplomu). Nie była jednak na stałe, a jedynie na okres próbny, którego nie wykorzystałem i umowy nie przedłużyli... Jak spojrzę na tamte czasy, to nie miałem zbyt wiele umiejętności do zaoferowania - byłem po ledwo ukończonych studiach 1 stopnia, gdzie nie nabyłem wiedzy do pracy w zawodzie - uczyłem się na pamięć materiału, tylko aby zdać, albo ... (już wtedy chorując) opuszczałem niektóre wykłady, chowając się bibliotece lub gdzieś w poczekalni...
Ta pierwsza praca to pomoc techniczna w firmie transportowej, nie było szkoleń tylko oprowadzenie po firmie i w gruncie rzeczy liczenie, że będę od razu wszystko wiedział... Wcześniej byłem chyba na 1-2 rozmowach z pracodawcami, gdzie nie wypadłem zbyt dobrze.
Później, na przestrzeni roku zaliczyłem dwa staże, które też mi nic nie dały w sensie rozwoju czy zdobycia doświadczenia...
Jakimś trafem, będąc znów na zielonej trawce, przeglądając neta w domu, znalazłem ogłoszenie rekrutacji na studia 2 stopnia. I to na uczelni, na którą kiedyś (po maturze, w 2004 roku) nie startowałem z uwagi na ówczesne egzaminy z fizyki (z której zawsze byłem "noga"). Tym razem jednak egzaminy miały być tylko z informatyki w formie rozmowy lub krótkiego testu. Uczyłem się chyba z miesiąc, stresowałem się... i nie wiem jakim cudem, ale się dostałem (w sumie na 1 z dwóch opcji - chciałem na bazy danych, a wyszły jednak sieci komputerowe) - pewnie wbiłem się szybciej w kolejkę niż wielu po mnie, albo reszta była jeszcze gorsza (!)
Przeżyłem kolejne dwa lata, męcząc się strasznie, udało się obronić tytuł magistra... jednak nie było łatwo wtedy załapać się gdziekolwiek, bo brak doświadczenia. Z pomocą przyszedł promotor z uczelni, który mnie polecił swojemu znajomemu... czyli znowu praca po znajomości. Tam w sumie przetrwałem ponad 2,5 roku, rozwijając się jako programista (którym wcześniej zostać nie chciałem). Firma się zawinęła, kolejną pracę znalazłem z ogłoszenia. Niezbyt mile ją wspominam, bo raz, że gość krętacz nie opłacał należnego ZUSu przez ileś miesięcy, to w końcu przestał płacić w ogóle pensji. Wypowiedziałem więc umowę.
Kolejna praca, to pójście na szerokie wody - z ogłoszenia, ale w obcym mieście (ponad 300 km od domu). Tu pracuje do dziś (już ponad 4 lata).
Podsumowując - z pierwszą pracą jak z milionem, trzeba mieć pomoc z zewnątrz... chyba, że ma się sporą wiedzę praktyczną i jest się osobą przebojową, która potrafi sobie radzić na rozmowach. Zdrowie psychiczne na pewno też wskazane.
Ta pierwsza praca to pomoc techniczna w firmie transportowej, nie było szkoleń tylko oprowadzenie po firmie i w gruncie rzeczy liczenie, że będę od razu wszystko wiedział... Wcześniej byłem chyba na 1-2 rozmowach z pracodawcami, gdzie nie wypadłem zbyt dobrze.
Później, na przestrzeni roku zaliczyłem dwa staże, które też mi nic nie dały w sensie rozwoju czy zdobycia doświadczenia...
Jakimś trafem, będąc znów na zielonej trawce, przeglądając neta w domu, znalazłem ogłoszenie rekrutacji na studia 2 stopnia. I to na uczelni, na którą kiedyś (po maturze, w 2004 roku) nie startowałem z uwagi na ówczesne egzaminy z fizyki (z której zawsze byłem "noga"). Tym razem jednak egzaminy miały być tylko z informatyki w formie rozmowy lub krótkiego testu. Uczyłem się chyba z miesiąc, stresowałem się... i nie wiem jakim cudem, ale się dostałem (w sumie na 1 z dwóch opcji - chciałem na bazy danych, a wyszły jednak sieci komputerowe) - pewnie wbiłem się szybciej w kolejkę niż wielu po mnie, albo reszta była jeszcze gorsza (!)
Przeżyłem kolejne dwa lata, męcząc się strasznie, udało się obronić tytuł magistra... jednak nie było łatwo wtedy załapać się gdziekolwiek, bo brak doświadczenia. Z pomocą przyszedł promotor z uczelni, który mnie polecił swojemu znajomemu... czyli znowu praca po znajomości. Tam w sumie przetrwałem ponad 2,5 roku, rozwijając się jako programista (którym wcześniej zostać nie chciałem). Firma się zawinęła, kolejną pracę znalazłem z ogłoszenia. Niezbyt mile ją wspominam, bo raz, że gość krętacz nie opłacał należnego ZUSu przez ileś miesięcy, to w końcu przestał płacić w ogóle pensji. Wypowiedziałem więc umowę.
Kolejna praca, to pójście na szerokie wody - z ogłoszenia, ale w obcym mieście (ponad 300 km od domu). Tu pracuje do dziś (już ponad 4 lata).
Podsumowując - z pierwszą pracą jak z milionem, trzeba mieć pomoc z zewnątrz... chyba, że ma się sporą wiedzę praktyczną i jest się osobą przebojową, która potrafi sobie radzić na rozmowach. Zdrowie psychiczne na pewno też wskazane.