17 Lis 2018, Sob 18:28, PID: 771786
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 17 Lis 2018, Sob 19:18 przez lauradelvalle.)
(11 Lis 2018, Nie 13:54)yoga.cat napisał(a): Problem z siedzeniem w swojej głowie jest taki, że nie ma powiewu świeżych pomysłów i można się zapętlić w starych schematach. Spojrzenie innych ludzi, czy literatura dotycząca problemów, z którymi się borykasz, to tak jakby sięgnięcie do banku innych pomysłów na to, na co samemu się pomysłu już nie ma. Oczywiście nikt, ani żadna książka, jak za dotknięciem magicznej różdżki nie mogą rozwiązać wieloletnich bolączek. W końcu to jak się zachowujemy, czy odbieramy rzeczywistość, sięga daleko wstecz i jest dość solidnie ugruntowane, ale można powoli pewne rzeczy w sobie zmieniać. Mnie na to forum w początkowym okresie przyciągnęły materiały forumowe na chomiku i powiem Ci, że dzięki kilku lekturom udało mi się wprowadzić do swojego umysłu nawyk podważania swoich myśli i przekonań, tych które powodowały i czasem dalej powodują ogromne cierpienie. Uważam to za postęp. Nie milowy, nie zmieniający całkowicie życia,ale jednak ułatwiający mi trochę funkcjonowanie z samą sobą. Dlatego i Tobie polecam, żebyś spróbowała czegoś nowego. Nie możemy zakładać, że z perspektywy swojej wiemy wszystko, i że z góry możemy na 100% ocenić, że nic się nie da zrobić.
Dzięki za miłe powitanie. Co do słuchania innych i wdrażania ich pomysłów w swoje życie to można powiedzieć, że mam z tym problem, bo posiadam głębokie wewnętrzne przekonanie, że sama wszystko wiem najlepiej. Nie wiem, na ile jest to część tej "choroby", czy mój faktyczny charakter. Wydaje mi się jednak, że jeżeli sama tego nie zmienię, to nikt mi nie pomoże, chociaż, przecież nie mam żadnych możliwości.
Czytanie książek wydaje mi się być jak leczenie objawów zamiast choroby. To jak stawianie karetki u podnóża góry, zamiast płotu dookoła urwiska. Natomiast na rozmowach z psychologami patrzyłam się na nich jak na idiotów, bo z tych rozmów nie wynikało zupełnie nic. Na pierwszych wizytach jeszcze jakoś się starałam, ale w miarę upływu czasu zaczęłam się irytować. Kończyło się to zwykle na przekomarzankach albo na kompletnym braku tematów. Na przykład baba mnie pytała "Co tam dzisiaj słychać?" albo "Jak się dzisiaj czujesz?", no a jak mam się czuć? Nic się nie dzieje i jest równie beznadziejnie jak było, a później ta długa, niezręczna cisza i poczucie straconego czasu i pieniędzy. Ogólnie ich rady sprowadzały się do tego, że, nie ważne co mi jest i jak to czuję, ale powinnam normalnie żyć i przebywać z innymi, jakby nic się działo. To rady typu: "Boisz się skakać w ogień? A więc skacz w ogień." Odczuwam wrażenie, że tak naprawdę nikt się takimi jak ja nie przejmuje, nawet moja własna matka. Nie to co autystami. Wiem, bo mój 6-letni kuzyn rzekomo ma stwierdzony autyzm i to jeszcze tą najlżejszą postać. A był w specjalnym przedszkolu, gdzie każdy ma swoją opiekunkę, teraz jest w specjalnej szkole, chodził na wiele specjalnych terapii, w tym terapię żywieniową, bo przecież jak zupka będzie o innym smaku, niż on lubi, to jest już be i jej nie tknie... Chcę pokazać, że tacy ludzie mają możliwości i szansę na dobry start w życiu, skoro nawet wymyślili dla nich taką pierdołę, jak uczenie nowych smaków... Nowe smaki przyszłyby z czasem, a nawet jeśli nie to jadłby swoją ulubioną zupkę do końca życia, przecież z głodu by nie umarł... Inna sprawa, że to dziecko, a dla dzieci ludzie zawsze są wyrozumiali, dorośli mało kogo obchodzą, a czym jesteśmy starsi, tym bardziej mają nas w dup*e. Jednak to nie zmienia faktu, że autyzm jest bardziej rozumiany od "tego czegoś czym jestem". Dla takich jak ja brakuje takich miejsc, takiego azylu, gdzie ludzie mogliby poczuć, że jednak jest dla nich jakieś miejsce na ziemi, że jednak mają jakąś przyszłość i mogą zdobyć znajomych, a może nawet przyjaciół. Jednak, jeśli tacy ludzie istnieją, są to zapewne jednostki, a nikt nie będzie się przejmował jednostkami.
Wiem, że mogę się wydawać irytująca, bo zawsze wszystko krytykuję i rzadko co mi pasuje, a to odrzuca ludzi, ale kto nie krytykuje, ten nie ma szans na poprawę (chociaż nie twierdzę, że mam jakąś szansę...). Jestem naprawdę jakaś dziwna, bo wydaję mi się, że ludziom robi się lepiej od ciepłych słówek (które według mnie dają złudne poczucie, że nie jest się samemu), a mi one w ogóle nie dają żadnego szczęścia ani zachęty do życia. Znowu się rozpisałam niepotrzebnie, chociaż wiem, że nikogo nie obchodzi moje zdanie, ale przecież prędzej czy później i tak się zabiję, więc co mam do stracenia.
(12 Lis 2018, Pon 0:11)damiandamianfb napisał(a): jakbyś nie mogła znaleźć czy coś takiego to moge wysłać. Terapia Richardsa tytul
Dzięki, znalazłam.
(13 Lis 2018, Wto 22:35)itanimuli napisał(a): Ehh jak dobrze cię rozumiem. Też się całe życie czuję jak jakieś dziwadło. Najgorsze właśnie jest w tym to że ludzie tego nie rozumieją i nawet nie chcą zrozumieć. Przykładowo moi rodzice całe życie mówili że moje problemy biorą się z tego że jestem leniwa. Owszem jestem ale chyba większość leniwych ludzi ma przyjaciół i gdzieś wychodzi. Nawet kiedy prosiłam ich żeby iść do psychiatry (prywatnego bo na nfz to wiadomo jak jest), to mama stwierdziła że wymyślam że ona też gadała że się zabije i że to i wyrzucanie kasy w bloto. Do dzisiaj mnie to boli że nikt mi nie pomógł w kwestii mojego zdrowia psychicznego. Prawda jest taka że jak ktoś sam tego nie przeżył to nie wie jak to jest.
To ze mną było odwrotnie, bo mnie matka siłą zaciągała do psychologów/psychiatrów i nic mi nie pomogli, ale jeśli uważasz, że Tobie pomogą to możesz próbować.
Zawsze byłam do nich krytycznie nastawiona, bo uważam, że po prostu nie potrafią pomóc ludziom z takimi przypadłościami. Może niektórzy czują się lepiej po spotkaniach z nimi i są w stanie prowadzić życie, które w miarę ich zadowala, a czy należysz do tych ludzi, to już musisz sama sprawdzić. Dla mnie to faktycznie wyrzucanie kasy w błoto.