29 Kwi 2020, Śro 0:41, PID: 820081
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 29 Kwi 2020, Śro 0:49 przez Pankracy.)
Damn, cały post mi wcięło. Trzeba będzie zacząć od nowa ...
W połowie stycznia rozpocząłem farmakoterapię. Brałem Setaloft - najpierw 50mg, później 100. (Dla niektórych mogą to być śmieszne dawki, wiem...) Czułem się dobrze. Może bez większych fajerwerków, ale miałem dobry nastój przez prawie cały czas. (Aż za dobry...) Nie spowodowało to totalnej rewolucji, ale myślę, że bez tych leków czułbym się gorzej. Było mi tak trochę stabilniej. Niestety gdy zaczynałem brać leki, byłem w takim dołku, że posypały się wszystkie moje pozytywne nawyki, nad którymi pracowałem przez kilkanaście miesięcy. Od tamtej pory nie mogę się poskładać. Bardzo się rozleniwiłem, za nic nie mogę się wziąć. Pogłębiły się moje problemy ze snem i odżywianiem. Obecnie, o wszystko można mnie oskarżyć, poza zdrowym stylem życia. I tak zaległości się piętrzą, a na horyzoncie wyraźnie zarysowują się czarne chmury. Wiadome okoliczności w których żyjemy od ponad miesiąca o dziwo wszystko tylko pogorszyły. W ostatnich tygodniach stres tak przybrał na miarze, że i tabletki nie mogły mi pomóc i podupadłem na nastroju. Żałuję, że tak zmarnowałem ostatnie miesiące i nie starczyło mi determinacji. Miałem zapisać się na terapię i zacząć porządkować swoje życie, a wyszło jak zwykle ... Wiadomo - same leki nic nie mogą zmienić w szerszej perspektywie.
Ale nie o tym chciałem napisać. Z powodu wstydu odkładałem wizytę u psychiatry na później, a może podświadomie od początku nie miałem zamiaru jej odwiedzić? W każdym razie kilka dni temu skończyły mi się zapasy Setaloftu i rozpoczął się mój przymusowy "odwyk". Wiedziałem, że bezpiecznie będzie założyć, że przez najbliższe dwa tygodnie będę nie do życia, ale trochę nie doceniłem neuroprzekaźników. Od trzech tygodni czuję się źle. Rodzice pytają się, czy wszystko ze mną w porządku, bo wyglądam jak panda. Do tego mam takie dziwne drgawki / spięcia / tiki, dość uciążliwe. Coś jakby ładunki elektryczne przeskakiwały mi po ciele - zwłaszcza w głowie, w gałkach ocznych i klatce piersiowej. Trudno mi przez to skupić wzrok. Wczoraj dostałem zawrotów głowy, gdy pisałem na komputerze. Moja zła higiena snu i złe odżywianie pewnie też dokładają swoje...
Trochę się wystraszyłem. Myślicie, że to wszystko minie, czy może robię sobie nieodwracalną krzywdę? Miał ktoś podobne doświadczenia, mam na myśli te spięcia i zawroty? Raczej myślałem, że odstawianie leków będzie związane z psychicznymi objawami, a nie fizycznymi... Czy powinienem dzwonić do lekarza? A może jak zwykle dramatyzuję?
W połowie stycznia rozpocząłem farmakoterapię. Brałem Setaloft - najpierw 50mg, później 100. (Dla niektórych mogą to być śmieszne dawki, wiem...) Czułem się dobrze. Może bez większych fajerwerków, ale miałem dobry nastój przez prawie cały czas. (Aż za dobry...) Nie spowodowało to totalnej rewolucji, ale myślę, że bez tych leków czułbym się gorzej. Było mi tak trochę stabilniej. Niestety gdy zaczynałem brać leki, byłem w takim dołku, że posypały się wszystkie moje pozytywne nawyki, nad którymi pracowałem przez kilkanaście miesięcy. Od tamtej pory nie mogę się poskładać. Bardzo się rozleniwiłem, za nic nie mogę się wziąć. Pogłębiły się moje problemy ze snem i odżywianiem. Obecnie, o wszystko można mnie oskarżyć, poza zdrowym stylem życia. I tak zaległości się piętrzą, a na horyzoncie wyraźnie zarysowują się czarne chmury. Wiadome okoliczności w których żyjemy od ponad miesiąca o dziwo wszystko tylko pogorszyły. W ostatnich tygodniach stres tak przybrał na miarze, że i tabletki nie mogły mi pomóc i podupadłem na nastroju. Żałuję, że tak zmarnowałem ostatnie miesiące i nie starczyło mi determinacji. Miałem zapisać się na terapię i zacząć porządkować swoje życie, a wyszło jak zwykle ... Wiadomo - same leki nic nie mogą zmienić w szerszej perspektywie.
Ale nie o tym chciałem napisać. Z powodu wstydu odkładałem wizytę u psychiatry na później, a może podświadomie od początku nie miałem zamiaru jej odwiedzić? W każdym razie kilka dni temu skończyły mi się zapasy Setaloftu i rozpoczął się mój przymusowy "odwyk". Wiedziałem, że bezpiecznie będzie założyć, że przez najbliższe dwa tygodnie będę nie do życia, ale trochę nie doceniłem neuroprzekaźników. Od trzech tygodni czuję się źle. Rodzice pytają się, czy wszystko ze mną w porządku, bo wyglądam jak panda. Do tego mam takie dziwne drgawki / spięcia / tiki, dość uciążliwe. Coś jakby ładunki elektryczne przeskakiwały mi po ciele - zwłaszcza w głowie, w gałkach ocznych i klatce piersiowej. Trudno mi przez to skupić wzrok. Wczoraj dostałem zawrotów głowy, gdy pisałem na komputerze. Moja zła higiena snu i złe odżywianie pewnie też dokładają swoje...
Trochę się wystraszyłem. Myślicie, że to wszystko minie, czy może robię sobie nieodwracalną krzywdę? Miał ktoś podobne doświadczenia, mam na myśli te spięcia i zawroty? Raczej myślałem, że odstawianie leków będzie związane z psychicznymi objawami, a nie fizycznymi... Czy powinienem dzwonić do lekarza? A może jak zwykle dramatyzuję?