10 Kwi 2011, Nie 19:50, PID: 247997
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 10 Kwi 2011, Nie 19:53 przez krytyk.)
Tak, jasne, przez neta możemy sobie całkiem śmiało zagadać każdą osobę, tylko że nic więcej z tego nie będzie... Bo kiedy spotkamy się na żywo, to nasza śmiałość jakoś minie i to rozczarowanie rozbieżnością pomiędzy internetową śmiałością a prawdziwą nieśmiałością jeszcze pogorszy sprawę Dlatego chyba jednak te dawne tricki były praktyczniejsze. Ostatnio usłyszałem humorystyczną uwagę, że skoro pochwalam dawne zwyczaje usuwające tremę, to może też pochwalam dawny zwyczaj walenia się w łeb maczugą na dzień dobry? Otóż w pewnym sensie pochwalam. Niewątpliwie w książkach historycznych widać, że uczestnictwo w walkach nie tylko wytwarzało odwagę, która przenosiła się na kontakty towarzyskie, ale też bycie żołnierzem usprawiedliwiało taką towarzyską śmiałość - ba! - wręcz wymagano od żołnierza, aby swoją dzielność udowadniał również przy kobietach. Co jednak zrobić dzisiaj, kiedy większość ludzi nie uczestniczy w wojnach, a nawet jeśli, to toczą się one na jakichś pustyniach, gdzie raczej nie ma okazji do wykorzystania nabytej śmiałości w relacjach towarzyskich? Jedynym rozwiązaniem pozostają chyba zabawy oparte na zasadzie wojny. Ich uczestnicy nie zdobywają wprawdzie glorii bohaterów i patriotów; nie nabierają też desperackiej odwagi wynikającej z faktu, że skoro mogą zginąć, to i rozmowa im niestraszna. Mimo wszystko, rozwalając komuś na łbie pomidora czy poduszkę, tudzież oblewając wodą, niewątpliwie wyzwalają w sobie jakąś bezpośredniość, a bezkrwawa metoda tych walk pozwala włączać w nie również płeć piękną, co upraszcza sprawę przenoszenia nabytej śmiałości, ponieważ walka i relacja towarzyska są tu jednym. W pewnym sensie powstaje więc kazus przyjmowania roli, która usprawiedliwia towarzyską śmiałość. Gdyby zaś i to nie wystarczało, można dołączyć jeszcze maski i nocne ciemności. To już chyba całkiem wystarczy i spowoduje, że kieliszek na odwagę nie będzie potrzebny.