28 Kwi 2014, Pon 16:52, PID: 391146
Ja niestety dużych sukcesów w walce z fobią nie mam. Ostatnio wydarza mi się dużo załamań, niemiłych sytuacji. Ale chcę wam powiedzieć o jednym przypadku w którym CAŁKOWICIE, powtarzam CAŁKOWICIE, doraźnie, wyzbyłem się lęku i przebrnąłem z uśmiechem na twarzy przez pewną sytuację.
Otóż, u mnie w kościele jest dziwny system rozdawania komunii. To znaczy, nie jest tak, że są dwa rzędy stoi się w kolejce, otrzymuje komunię i wraca. Tylko jak są te kratki przy ołtarzu to podchodzi się do nich, klęka i czeka aż ksiądz podejdzie, bo on tak chodzi od lewej do prawej i po kolei udziela. I trudność polega na tym, że trzeba uklęknąć i czekać, czasem dość długo, nie muszę mówić, że to okropne uczucie dla fobika, jak wszyscy na Ciebie patrzą, ministranci jak zwykle robią jakieś podśmiechujki, wiem, że nie musi i pewnie nie jest to ze mnie, ale powiedzcie to mojej fobi, osoby które czytają też siedzą i wszyscy patrzą. No i z powrotem tyle ludzi i każdy na Ciebie patrzy, zawsze spuszczałem głowę i szybko szedłem na moje miejsce.
Ale właśnie pewnego razu, zaczęła się pieśń przed komunią, i oczywiście poczułem drobny lęk, że muszę iść. I pomyślałem sobie tak. Okej. Stresuje się. Jestem lekko zdenerwowany. Akceptuję, to, że czuję się lekko zestresowany. Co z tego, że lekko się denerwuję, kogo to obchodzi. I w tym momencie poczułem w głowie taką ulgę, nie wiem jak wam to powiedzieć, po prostu takie zupełne wyluzowanie, jak się czuję w domu, zero zagrożenia. I poszedłem do komunii, uklęknąłem, wygrałem pojedynek spojrzeń z ministrantem, który spuścił głowę po kilku sekundach patrzenia na mnie, mało tego, wracając, szedłem wolno, spokojnie, patrzyłem się ludziom w oczu z uśmiechem na twarzy. Na sam koniec jeszcze jakaś ładna dziewczyna uśmiechnęła się do mnie nieśmiało, odwzajemniłem uśmiech. I z jednej strony byłem niesamowicie szczęśliwy, że tak dobrze sobie poradziłem. Jeszcze ta dziewczyna która była bardzo ładna, uśmiechnęła się z nieśmiałością, poczułem się wtedy super pewny siebie. Zdziwiłaby się gdyby tylko wiedziała jaki jestem naprawdę..A z drugiej strony jak sobie wyobraziłem jakie życie mają ludzie zdrowi, bez fobii, to strasznie mnie przygnębiło. Życie jest wtedy takie piękne, żadnych ograniczeń.
Wiem, że moja historia może dla Was brzmieć dziwnie. Jak w ogóle można odczuwać lęk przed pójściem do komunii. No niestety tak mam. Ta historia pokazuje, że to wszystko siedzi w naszych głowach, tylko dlaczego jest tak ciężko się pozbyć tego negatywizmu.
Nie miałem okazji spróbować tego ponownie, ale gdyby ktoś chciał i był w podobnej sytuacji. To zaakceptujcie w momencie w którym spodziewacie się lęku, że się denerwujecie, że nikogo to nie obchodzi co myślicie, nie ma to różnicy czy się stresujecie czy nie. Po prostu odpuśćcie walkę z tymi myślami. "Tak, stresuje się, czuje lęk, i co z tego?" I mózg w tym momencie nie ma jak zareagować, i w moim przypadku odpuścił. To było takie uczucie jakby coś ściskało mnie za głowę i nagle puściło.
Ok kończę moją niespodziewałemsiężeażtak długą opowieść. Pozdrawiam wszystkich forumowiczów, i życzę odwagi!
Otóż, u mnie w kościele jest dziwny system rozdawania komunii. To znaczy, nie jest tak, że są dwa rzędy stoi się w kolejce, otrzymuje komunię i wraca. Tylko jak są te kratki przy ołtarzu to podchodzi się do nich, klęka i czeka aż ksiądz podejdzie, bo on tak chodzi od lewej do prawej i po kolei udziela. I trudność polega na tym, że trzeba uklęknąć i czekać, czasem dość długo, nie muszę mówić, że to okropne uczucie dla fobika, jak wszyscy na Ciebie patrzą, ministranci jak zwykle robią jakieś podśmiechujki, wiem, że nie musi i pewnie nie jest to ze mnie, ale powiedzcie to mojej fobi, osoby które czytają też siedzą i wszyscy patrzą. No i z powrotem tyle ludzi i każdy na Ciebie patrzy, zawsze spuszczałem głowę i szybko szedłem na moje miejsce.
Ale właśnie pewnego razu, zaczęła się pieśń przed komunią, i oczywiście poczułem drobny lęk, że muszę iść. I pomyślałem sobie tak. Okej. Stresuje się. Jestem lekko zdenerwowany. Akceptuję, to, że czuję się lekko zestresowany. Co z tego, że lekko się denerwuję, kogo to obchodzi. I w tym momencie poczułem w głowie taką ulgę, nie wiem jak wam to powiedzieć, po prostu takie zupełne wyluzowanie, jak się czuję w domu, zero zagrożenia. I poszedłem do komunii, uklęknąłem, wygrałem pojedynek spojrzeń z ministrantem, który spuścił głowę po kilku sekundach patrzenia na mnie, mało tego, wracając, szedłem wolno, spokojnie, patrzyłem się ludziom w oczu z uśmiechem na twarzy. Na sam koniec jeszcze jakaś ładna dziewczyna uśmiechnęła się do mnie nieśmiało, odwzajemniłem uśmiech. I z jednej strony byłem niesamowicie szczęśliwy, że tak dobrze sobie poradziłem. Jeszcze ta dziewczyna która była bardzo ładna, uśmiechnęła się z nieśmiałością, poczułem się wtedy super pewny siebie. Zdziwiłaby się gdyby tylko wiedziała jaki jestem naprawdę..A z drugiej strony jak sobie wyobraziłem jakie życie mają ludzie zdrowi, bez fobii, to strasznie mnie przygnębiło. Życie jest wtedy takie piękne, żadnych ograniczeń.
Wiem, że moja historia może dla Was brzmieć dziwnie. Jak w ogóle można odczuwać lęk przed pójściem do komunii. No niestety tak mam. Ta historia pokazuje, że to wszystko siedzi w naszych głowach, tylko dlaczego jest tak ciężko się pozbyć tego negatywizmu.
Nie miałem okazji spróbować tego ponownie, ale gdyby ktoś chciał i był w podobnej sytuacji. To zaakceptujcie w momencie w którym spodziewacie się lęku, że się denerwujecie, że nikogo to nie obchodzi co myślicie, nie ma to różnicy czy się stresujecie czy nie. Po prostu odpuśćcie walkę z tymi myślami. "Tak, stresuje się, czuje lęk, i co z tego?" I mózg w tym momencie nie ma jak zareagować, i w moim przypadku odpuścił. To było takie uczucie jakby coś ściskało mnie za głowę i nagle puściło.
Ok kończę moją niespodziewałemsiężeażtak długą opowieść. Pozdrawiam wszystkich forumowiczów, i życzę odwagi!