18 Kwi 2019, Czw 23:34, PID: 789454
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 18 Kwi 2019, Czw 23:38 przez Morgotheron.)
Jako dzieciak zachorowałem na astmę. Miałem 4 lata. Kilka razy się karetką przejechałem. Pamiętam jak miałem 6 lat. Pojechałem do szpitala. Siedziałem tam tydzień, rodzice byli zajęci pracą. Dostałem do pokoju dwóch czteroklasistów i jednego pierwszogimnazjalistę. Ludzie ze szpitala mieli w tyłku, że dali mniejszego dzieciaka do starszych. Na początku było ok, ale potem jeden sk@rwiel dla zabawy zaczął podkładać do mojej szafki cudze rzeczy i wszyscy potem nazywali mnie złodziejem, a jeden koleś zaczął we mnie rzucać jakimś plastikowym szajsem chyba to były bierki i nazywać złodziejem. Nie miałem jak udowodnić, że to nie ja. Jakbym spotkał tego śmieszka to bym mu złamał kark, gdyby nie kara więzienia nie wahałbym się ani trochę. Łamałbym mu kość po kości. Wziąłbym nożyczki rozciął skórę, wsadził sól, zaszył i patrzyłbym jak jęczałby z bólu. Myślę, że w bardzo wczesnym dzieciństwie wcale nie byłem introwertyczny, raczej otwarty, potem życie mnie zmieniło i m.in to wydarzenie i choroba. Przez astmę fizycznie byłem trochę gorszy na wfie co potęgowało doła. W podstawówce było spoko jak jednemu koledze wybiłem zęba i nabrałem szacunku. Miałem też nietrzymanie stolca i zdarzyło mi się popuścić - mówię serio, nie wiem czy to moja zryta psychika, czy wynikało to z jakiejś choroby. Nauczycielka w szkole nas prała, miała paznokcie i je trochę wbijała, wystarczyło na chwilę przy czytaniu odrócić wzrok już wbijała pazury i kierowała głowę na książkę. Dziewczyny nigdy nie miałem, choć flirtowałem. Nigdy się nie całowałem, ani nie uprawiałem seksu, choć chyba kilka na mnie leciało. Gimnazjum chyba było najlepsze - ot taki paradoks, dla wielu jest najgorsze, a dla mnie było spoko, choć było kilku zje@ów, którzy uważali się za lepszych. W liceum nabawił się większej fobii społecznej. Przez mały kibel w szkole nie mogłem się odlewać, gdy ktoś czekał w kolejce, w pisuarach też nie. Nie mogłem się skupić i to mi zostało do dziś, choć jest lepiej. Jeden cwel się do mnie przyczepił i się czasem nabijał i jedna pusta ci***a mnie przedrzeźniała i jeden z klasy wyżej też. Wszystkie te trzy osoby chętnie bym zabił. Najchętniej dźgałbym je nożem, potem jak już by leżeli na ziemi, dźgałby je ponownie, tak aby wyglądali jak sito. Chciałbym, żeby policjanci, którzy przyjdą na miejsce zastanawiali się co za psychol im to zrobił. Studia to bardzo dobry okres, bardzo dużo miłych ludzi. Jeszcze co do rodziców to matka i ojciec ok, dają kasę. Choć matka apodyktyczna trochę - zmuszała mnie to chodzenia do szkoły muzycznej i do jakichś konkursów recytatorskich, a jak dostałem 4+ zamiast 5 to był wielki dramat, choć teraz przyznam nieźle się uczę i pnę się w górę. Tak więc jestem trochę zamknięty w sobie. Gdyby nie kilka wydarzeń pewnie by mnie tu nie było, no ale trudno.
Uff trochę mi ulżyło.
Ale to ma być pozytywna historia. No to na studiach poznałem bardzo dużo. Z tego względu, że byli dla mnie mili coraz łatwiej udawało mi nawiązywać kontakty. Obecnie nawiąywanie nowych kontaktów jest banalne. 5 lat życia w akademiku i zajęcia z różnymi osobami spowodowały, że robię to o wiele łatwiej. Praktycznie do każdego da radę zagadać, choć czasem nie ma odzewu, więc wtedy nie cisnę znajomości. Obecnie naprawdę jestem chyba z tych co raczej mają kolegów niż są na uboczu. Przy odpowiednich ludziach naprawdę można rozkwitnąć i starałem się coś zmienić, przełamywać i zagadywać i jest bardzo fajnie. Nawet specjalnie się na ostatnim roku zapisywałem na przedmioty gdzie są konwersatorie i seminaria, żeby sporo zabierać głos przed ludźmi i mi się to udaje. Aha i zapomniałem dodać, że zapisałem się na siłkę i jestem dość duży 184 cm, 95 kg i to mi dało dużo pewności siebie, żaden lamus mi nie podskoczy, jeden próbował to mu zaproponowałem solo i zmiękł, takżę też polecam.
Uff trochę mi ulżyło.
Ale to ma być pozytywna historia. No to na studiach poznałem bardzo dużo. Z tego względu, że byli dla mnie mili coraz łatwiej udawało mi nawiązywać kontakty. Obecnie nawiąywanie nowych kontaktów jest banalne. 5 lat życia w akademiku i zajęcia z różnymi osobami spowodowały, że robię to o wiele łatwiej. Praktycznie do każdego da radę zagadać, choć czasem nie ma odzewu, więc wtedy nie cisnę znajomości. Obecnie naprawdę jestem chyba z tych co raczej mają kolegów niż są na uboczu. Przy odpowiednich ludziach naprawdę można rozkwitnąć i starałem się coś zmienić, przełamywać i zagadywać i jest bardzo fajnie. Nawet specjalnie się na ostatnim roku zapisywałem na przedmioty gdzie są konwersatorie i seminaria, żeby sporo zabierać głos przed ludźmi i mi się to udaje. Aha i zapomniałem dodać, że zapisałem się na siłkę i jestem dość duży 184 cm, 95 kg i to mi dało dużo pewności siebie, żaden lamus mi nie podskoczy, jeden próbował to mu zaproponowałem solo i zmiękł, takżę też polecam.