12 Maj 2012, Sob 8:45, PID: 301373
Kiedy się tak zastanawiam, to może na obecną 1,2 osoby w całym moim życiu nazwałabym przyjaciółmi. Pierwszą z nich poznałam już w przedszkolu. Ale kiedy się wyprowadziłam, to jakby wszystko się powoli zaczęło rozpadać. Byłyśmy jak ogień i woda, zupełnie inne charaktery - ja ją hamowałam, kiedy trzeba było, ona mnie ciągnęła do zabawy xD no, ale że ona w mieście, a ja na wsi, nasze żywoty toczą się zupełnie inaczej. Choć chciałabym się z nią spotkać. Łączyła nas podoba historia rodzinna, pewnie dlatego się tak dobrze rozumiałyśmy i wiedziałyśmy, co czujemy bez słow. I to chyba jedyna taka osoba w moim życiu.
Od kiedy mieszkam tu, gdzie mieszkam, to...no właśnie nie wiem, czy te moje głębsze znajomości tutaj są naprawdę przyjaźniami. Niby są osoby, które znam od lat i wiedzą o mnie (niby)wszystko, ale jednak...wszystko odnosi się do takich codziennych spraw. Nikomu się nie zwierzam, ze swoich problemów czy przemyśleń, bo kiedyś właśnie w grupce "przyjaciół" zostały one użyte przeciwko mnie, a chciałam, żeby tylko jedna osoba o tym wiedziała. Jak już wcześniej jakaś osoba pisała - nie wiem, czy rzuciłabym się za kimś obecnie w ogień.
Aktualnie w ogole nie nawiązuję z nikim bliskich kontaktów. Wszystkie nowe osoby poznane w liceum są na zasadzie "żeby jakoś dzień w szkole przeleciał czy żeby pożyczyć od kogoś zeszyt". Przede wszystkim boję się ufać ludziom od kilku lat, po prostu boję się. Z drugiej strony nie ma obecnie w moim otoczeniu nikogo, z kim pragnęłabym jakiegoś głębszego kontaktu i na kim by mi zależało. Mogę powiedzieć, że nie przywiązuję się do ludzi, ale to jest pewnie związane z tym, ze brak mi głębszych relacji, więc jest to takie błędne koło. No i może jeszcze jeden powód - mam chyba zbyt duży bałagan w głowie, żeby kogoś...hmm...przekonać do siebie.
Pewnie jest to związane z zaufaniem, jakie człowiek doświadcza w rodzinie. U mnie rodzina jest rozbita i właściwie nie ma w niej zaufania. A na osobach, którym kiedyś zaufałam, niestety, zawiodłam się.
Od kiedy mieszkam tu, gdzie mieszkam, to...no właśnie nie wiem, czy te moje głębsze znajomości tutaj są naprawdę przyjaźniami. Niby są osoby, które znam od lat i wiedzą o mnie (niby)wszystko, ale jednak...wszystko odnosi się do takich codziennych spraw. Nikomu się nie zwierzam, ze swoich problemów czy przemyśleń, bo kiedyś właśnie w grupce "przyjaciół" zostały one użyte przeciwko mnie, a chciałam, żeby tylko jedna osoba o tym wiedziała. Jak już wcześniej jakaś osoba pisała - nie wiem, czy rzuciłabym się za kimś obecnie w ogień.
Aktualnie w ogole nie nawiązuję z nikim bliskich kontaktów. Wszystkie nowe osoby poznane w liceum są na zasadzie "żeby jakoś dzień w szkole przeleciał czy żeby pożyczyć od kogoś zeszyt". Przede wszystkim boję się ufać ludziom od kilku lat, po prostu boję się. Z drugiej strony nie ma obecnie w moim otoczeniu nikogo, z kim pragnęłabym jakiegoś głębszego kontaktu i na kim by mi zależało. Mogę powiedzieć, że nie przywiązuję się do ludzi, ale to jest pewnie związane z tym, ze brak mi głębszych relacji, więc jest to takie błędne koło. No i może jeszcze jeden powód - mam chyba zbyt duży bałagan w głowie, żeby kogoś...hmm...przekonać do siebie.
Pewnie jest to związane z zaufaniem, jakie człowiek doświadcza w rodzinie. U mnie rodzina jest rozbita i właściwie nie ma w niej zaufania. A na osobach, którym kiedyś zaufałam, niestety, zawiodłam się.