20 Paź 2012, Sob 1:22, PID: 321595
Kejt, to jakaś masakra Póki co brzmi jak brednie, ale faktycznie pędzący na oślep rozwój i postępujący relatywizm wartości powoduje, że zjadamy własny ogon.
Mówcie co chcecie, ale ja się cieszę z obowiązujących jeszcze reguł i norm etycznych.
Zgodnie z tym, co powiedział pewien pan, "kultura jest czymś w rodzaju policji, która chroni nas przed nami samymi". W prawdzie hamując nasze agresywne popędy (w tym również seksualny), staje się też źródłem cierpień. No ale coś za coś. Dzięki niej przestajemy być zwierzętami, nie zagryzamy się nawzajem, potrafimy kontrolować wzajemne relacje, a życie podług wartości i wzorców, które przekazują nam zwłaszcza rodzice, uczy nas budowania więzi i empatii wspomnianej przez Blanka.
Być może zaraz podniesie się larum, ale ja zaczątki problemu dostrzegam w okolicach wybuchu rewolucji seksualnej (zresztą na wspomniane hasło Freudowskie: "Kultura jako źródło cierpień"), która przeorała obyczajowość, sprzeciwiła się dotychczasowej kulturze i poza pewnymi niewątpliwymi korzyściami przyniosła też skutki uboczne w postaci: samolubstwa, braku odpowiedzialności, kultu ciała i młodości oraz niepohamowanego konsumpcjonizmu, wspomaganego przez machinę postępu. Do tego dodajmy jeszcze modę na wychowanie bezstresowe i permisywizm (też Freud maczał w tym palce, twierdząc że urazy z dzieciństwa determinują nasze życie).
I efekty są, jakie są. Co najgorsze, ten proces nadal trwa i nie widzę szansy na zatrzymanie. Może wkrótce i promiskuityzm stanie się powszechną normą. W obliczu komun dzielących obowiązki rodzicielskie i inne, byłoby to całkiem wygodne. Dobrze, że to już raczej nie za moich czasów. Ale jak tu się nie martwić o swoje dziecko...
Mówcie co chcecie, ale ja się cieszę z obowiązujących jeszcze reguł i norm etycznych.
Zgodnie z tym, co powiedział pewien pan, "kultura jest czymś w rodzaju policji, która chroni nas przed nami samymi". W prawdzie hamując nasze agresywne popędy (w tym również seksualny), staje się też źródłem cierpień. No ale coś za coś. Dzięki niej przestajemy być zwierzętami, nie zagryzamy się nawzajem, potrafimy kontrolować wzajemne relacje, a życie podług wartości i wzorców, które przekazują nam zwłaszcza rodzice, uczy nas budowania więzi i empatii wspomnianej przez Blanka.
Być może zaraz podniesie się larum, ale ja zaczątki problemu dostrzegam w okolicach wybuchu rewolucji seksualnej (zresztą na wspomniane hasło Freudowskie: "Kultura jako źródło cierpień"), która przeorała obyczajowość, sprzeciwiła się dotychczasowej kulturze i poza pewnymi niewątpliwymi korzyściami przyniosła też skutki uboczne w postaci: samolubstwa, braku odpowiedzialności, kultu ciała i młodości oraz niepohamowanego konsumpcjonizmu, wspomaganego przez machinę postępu. Do tego dodajmy jeszcze modę na wychowanie bezstresowe i permisywizm (też Freud maczał w tym palce, twierdząc że urazy z dzieciństwa determinują nasze życie).
I efekty są, jakie są. Co najgorsze, ten proces nadal trwa i nie widzę szansy na zatrzymanie. Może wkrótce i promiskuityzm stanie się powszechną normą. W obliczu komun dzielących obowiązki rodzicielskie i inne, byłoby to całkiem wygodne. Dobrze, że to już raczej nie za moich czasów. Ale jak tu się nie martwić o swoje dziecko...