01 Paź 2013, Wto 23:58, PID: 365723
Moim sposobem na radzenie sobie w życiu jest poczucie humoru. Każdą, nawet najtrudniejszą życiową sytuację widzę w krzywym zwierciadle, wyobrażam sobie jak by ją przedstawili komicy na scenie. Znacznie łatwiej jest wtedy zapanować na rzeczywistością, która nagle jawi się jako błahostka, niewinny żart. Jest w tym jeden problem, idąc ulicą często mam napady śmiechu, które niekiedy są nie do opanowania
Co najważniejsze, potrafię śmiać się z siebie - z mojego wyglądu, niezaradności, życiowego niedołęstwa. Dzięki temu zdanie innych nie jest aż tak frustrujące, przestaję się nim interesować bo wszystko co najgorsze we mnie widzę samodzielnie. Wcale nad sobą nie ubolewam lecz wyobrażam sobie Frustrata jako gwiazdę serialu komediowego.
Ponadto stosuję terapie szokowe. Nauczyła mnie tego moja była dziewczyna, psycholog był z niej marny ale kochałem ją na tyle, że przeżyłem jej próby poskromienia mnie - zabieranie na imprezy, rozmowy w grupie itp. Pewnego dnia byliśmy w klubie, który notabene już nie istnieje i oglądaliśmy występy komików. Jak co piątek organizowany był tzw. open mic czyli każdy mógł podejść do mikrofonu i przedstawić swój skecz. Moja ex (wspomagana rzeszą znajomych i moją nietrzeźwością) wypchnęła mnie na scenę. Powiedziałem co moje, zebrałem brawa i opuściłem imprezę czując się niczym wyżęta szmata.
Jak sobie przypomnę uczucie, które mi wtedy towarzyszyło chce mi się wymiotować ale gdy dzisiaj mam sytuację, z którą sobie nie radzę myślę: "stary, wyszedłeś naprzeciw setki ludzi i opowiadałeś dowcipy. Z tym gónwem sobie nie poradzisz?".
Podsumowując: szczypta humoru, kapka pewności siebie i bratnia dusza - to przepis na sukces.
Co najważniejsze, potrafię śmiać się z siebie - z mojego wyglądu, niezaradności, życiowego niedołęstwa. Dzięki temu zdanie innych nie jest aż tak frustrujące, przestaję się nim interesować bo wszystko co najgorsze we mnie widzę samodzielnie. Wcale nad sobą nie ubolewam lecz wyobrażam sobie Frustrata jako gwiazdę serialu komediowego.
Ponadto stosuję terapie szokowe. Nauczyła mnie tego moja była dziewczyna, psycholog był z niej marny ale kochałem ją na tyle, że przeżyłem jej próby poskromienia mnie - zabieranie na imprezy, rozmowy w grupie itp. Pewnego dnia byliśmy w klubie, który notabene już nie istnieje i oglądaliśmy występy komików. Jak co piątek organizowany był tzw. open mic czyli każdy mógł podejść do mikrofonu i przedstawić swój skecz. Moja ex (wspomagana rzeszą znajomych i moją nietrzeźwością) wypchnęła mnie na scenę. Powiedziałem co moje, zebrałem brawa i opuściłem imprezę czując się niczym wyżęta szmata.
Jak sobie przypomnę uczucie, które mi wtedy towarzyszyło chce mi się wymiotować ale gdy dzisiaj mam sytuację, z którą sobie nie radzę myślę: "stary, wyszedłeś naprzeciw setki ludzi i opowiadałeś dowcipy. Z tym gónwem sobie nie poradzisz?".
Podsumowując: szczypta humoru, kapka pewności siebie i bratnia dusza - to przepis na sukces.