13 Mar 2014, Czw 21:22, PID: 384168
Tak się zastanawiam... Jestem introwertyczką i nie mam żadnych większych lęków, do każdego mogę zagadać jak muszę, jestem praktyczna i konkretna. Nie znoszę zbiorowisk ludzi, ich gadek o dup*e Marynie, sztucznych śmiechów, tego ze nie potrafią na chwile zamknąć jadaczki. Dotarło do mnie że z wiekiem coraz bardziej nie znoszę ludzi. Zawsze byłam spokojną osobą, stojącą bardziej z boku i zawsze ludzie mnie ignorowali. Najgorzej było w gimnazjum, potem niewiele lepiej. W LO zakumulowałam się z jedną dziewczyną, myślałam że trafiłam na pokrewną duszę, ale nic z tego. Po LO nasze drogi się rozeszły, bo nigdy nie miała dla mnie czasu (nawet 1 w miesiącu się spotkać, mieszkała 6 przystanków dalej ode mnie). Od paru lat dosłownie unikam ludzi. Jak muszę, zagadam, uśmiechnę się, ale nie mam ochoty nikogo poznawać bliżej. Wystarczy mi parę rozmów z daną osobą by wiedzieć że zareaguje jak reszta tzn. jak mnie bliżej pozna stwierdzi że zamulam i nie nadaje się do życia i z czasem nasz kontakt się i tak urwie. Więc z góry zakładam że to nie ma sensu. Z większością ludzi i tak nie mam o czym gadać, nie mam TV, lubię czytać książki, lubię poważniejsze dyskusje o życiu Czuje się jakbym przybyła z innej planety, jakby dookoła mnie były same fałszywe zwierzęta potrafiące jedynie bredzić, a jak rozpoczniesz poważniejszy temat albo powiesz coś szczerego ale w kulturalny sposób to zaraz Cię zignorują. To jak ze mną jest? Mam osobowość unikającą czy jestem aspołeczna z natury i nie przepadam za ludźmi? bo sama nie wiem...