16 Mar 2014, Nie 2:59, PID: 384486
Jestem tak jakby między młotem a kowadłem. Poważnie zainteresowała mnie wizyta u psychiatry. Problem w tym, że jawi mi się ona bardzo abstrakcyjnie.
Mam daleko za sobą ponad 10 wizyt u różnych specjalistów i każdą z nich wspominam źle, co więcej uważam, że tylko bardziej namieszały mi w głowie, zwłaszcza wtedy, gdy przyszło mi spróbować antydepresantów..
Nie aspiruję do stania się częścią jakiejś społeczności, ale przede wszystkim nie chcę przez resztę życia siedzieć na głowie tym, którzy sami mnie z niej nie zrzucą, chorobliwa duma na to nie pozwoli. Więc, po latach obserwacji siebie i daremnych prób samodzielnego przezwyciężenia moich odchyłów, nie widzę innej szansy poprawy poza wizytą u psychiatry, która byłaby pierwszą wizytą z mojej własnej, nieprzymuszonej woli. Jest tylko wspomniany problem. Nie wiem, czy rzeczowa przedstawienie problemu leży w moich możliwościach, a jeśli nie leży i ku temu ja się skłaniam, to pojawia się pytanie o ewentualne drogi przygotowania, czy takie drogi w ogóle są i czy ich realizacja też leży w moich fobicznych możliwościach.
Jeżeli uda mi się przemóc i przedstawię, jak się rzeczy mają, to spłonę ze wstydu, zażenowania i wszystkiego, co natura da, a wtedy koniec "leczenia".
Mam daleko za sobą ponad 10 wizyt u różnych specjalistów i każdą z nich wspominam źle, co więcej uważam, że tylko bardziej namieszały mi w głowie, zwłaszcza wtedy, gdy przyszło mi spróbować antydepresantów..
Nie aspiruję do stania się częścią jakiejś społeczności, ale przede wszystkim nie chcę przez resztę życia siedzieć na głowie tym, którzy sami mnie z niej nie zrzucą, chorobliwa duma na to nie pozwoli. Więc, po latach obserwacji siebie i daremnych prób samodzielnego przezwyciężenia moich odchyłów, nie widzę innej szansy poprawy poza wizytą u psychiatry, która byłaby pierwszą wizytą z mojej własnej, nieprzymuszonej woli. Jest tylko wspomniany problem. Nie wiem, czy rzeczowa przedstawienie problemu leży w moich możliwościach, a jeśli nie leży i ku temu ja się skłaniam, to pojawia się pytanie o ewentualne drogi przygotowania, czy takie drogi w ogóle są i czy ich realizacja też leży w moich fobicznych możliwościach.
Jeżeli uda mi się przemóc i przedstawię, jak się rzeczy mają, to spłonę ze wstydu, zażenowania i wszystkiego, co natura da, a wtedy koniec "leczenia".