16 Maj 2014, Pią 10:00, PID: 392982
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 16 Maj 2014, Pią 10:00 przez nikaragua.)
Dzisiaj wydarzyło się coś co zaważyło o tym, że chce się znowu zacząć leczyć. Zarejestrowałam się na tym forum cztery lata temu. Szukałam pomocy bo wpadłam w panikę w związku z tym, że musiałam iść na studia i zacząć przebywać wśród większej ilości ludzi. Jakoś przyzwyczaiłam się do podróży pociągiem chociaż do dziś czuję się nieswojo wśród tłumku ludzi na dworcu bo mam wrażenie, że co druga osoba mnie obserwuje i myśli, że jestem dziwna. Nadal się stresuje kiedy ktoś siedzi na przeciwko mnie w przedziale i się kieruje na mnie wzrok. Na początku na uczelni chowałam się po kątach bo mnie stresowała duża ilość osób pod salą. Znalazłam koleżanki i jak to określiła kiedyś moja psycholog są moimi protezami. Bo dzięki nim nie stresuje się wśród ludzi i w razie czego one coś załatwiają za mnie bo mi towarzyszą gdzieś tam. Jest niestety w tym haczyk. Uważają mnie za nierozgarniętą i leniwą. Wolę to niż żeby wiedziały, że mam fobię. Z biegiem lat obniża mnie się coraz bardziej poczucie wartości. Łatwo mnie urazić i ciągle czuję, że nie jestem przez nikogo szanowana i traktowana poważnie. Rodzice mnie wyręczają ale wiem, że mnie mają za nieudacznika i niemotę. Mama niby mi pomaga ale często mówi, że udaję ciotę. Nie udaję właśnie ale nie jestem ciotą i nie chcę żeby tak o mnie ktoś mówił....
Ech, znowu mam problem żeby mówić do rzeczy... Chodzi o to, że niedługo skończę studia a musze iść na praktyki. Odkładam to ciągle bo się boję. Boję się, że mnie ktoś ochrzani, wydrze się a wtedy się rozpłaczę. Bo ja zawsze beczę po niepowodzeniach. Nie radze sobie z tym. Boję się, że zrobię coś głupiego. Kiedy się denerwuje to trzęsą mi się ręce, wykonuje tak chaotyczne ruchy, że wszystko dookoła spada ze stołu, nie myślę wtedy logicznie. Pamiętam jak w sklepie strasznie wielką trudnością było dla mnie prowadzenie wózka i omijanie ludzi a potem wkładanie rzeczy. Taka byłam spięta i zestresowana bo miałam wrażenie, że to po mnie widać i że ktoś spojrzy na mnie jak na wariatkę. Może jestem wariatką... Dzisiaj też nie zachowywałam się racjonalnie. Umówiłam się z ordynator szpitala, że przyjdę i przebadam pacjentów z depresją bo potrzebuje takich badań do pracy magisterskiej bo studiuję tą cholerną psychologię. Skończyło się tak, że usiadłam na korytarzu i tak siedziałam pół godziny bez sensu. Miałam wrażenie, że chłopak który tam siedział ciągle sie na mnie patrzył. Przyszła taka babka, która mówiła głośno i dużo pyskowała a że była do ordynator z wizytą to się wstrzymałam i nie wychylałam się. Siedziałam tak sobie i wysyłałam smsy do mamy, że wariuje. Pisała mi, że będzie dobrze ale ona chyba nie rozumie, że ja nie umiem myśleć w taki sposób. Ja po prostu mam natłok mysli i się trzęse. W końcu się zmusiłam i podeszłam do ordynator kiedy szła korytarzem ale zapytałam tylko czy ma czas a ona powiedziała, że jest zajęta. Nie pamiętała mnie a ja jej nawet nie przypomniałam. Tak załatwiłam swoje sprawy... :-( A ojciec potem powiedział, że jestem sierota i nie umiem załatwić prostej sprawy. Potem zaczął gadać, że to wina mamy bo mnie zaraziła pesymizmem i dlatego taka jestem. Naprawdę nie wiem jak to będzie na praktykach a co dopiero w pracy. Jak wy sobie z tym radzicie psychicznie?
Ech, znowu mam problem żeby mówić do rzeczy... Chodzi o to, że niedługo skończę studia a musze iść na praktyki. Odkładam to ciągle bo się boję. Boję się, że mnie ktoś ochrzani, wydrze się a wtedy się rozpłaczę. Bo ja zawsze beczę po niepowodzeniach. Nie radze sobie z tym. Boję się, że zrobię coś głupiego. Kiedy się denerwuje to trzęsą mi się ręce, wykonuje tak chaotyczne ruchy, że wszystko dookoła spada ze stołu, nie myślę wtedy logicznie. Pamiętam jak w sklepie strasznie wielką trudnością było dla mnie prowadzenie wózka i omijanie ludzi a potem wkładanie rzeczy. Taka byłam spięta i zestresowana bo miałam wrażenie, że to po mnie widać i że ktoś spojrzy na mnie jak na wariatkę. Może jestem wariatką... Dzisiaj też nie zachowywałam się racjonalnie. Umówiłam się z ordynator szpitala, że przyjdę i przebadam pacjentów z depresją bo potrzebuje takich badań do pracy magisterskiej bo studiuję tą cholerną psychologię. Skończyło się tak, że usiadłam na korytarzu i tak siedziałam pół godziny bez sensu. Miałam wrażenie, że chłopak który tam siedział ciągle sie na mnie patrzył. Przyszła taka babka, która mówiła głośno i dużo pyskowała a że była do ordynator z wizytą to się wstrzymałam i nie wychylałam się. Siedziałam tak sobie i wysyłałam smsy do mamy, że wariuje. Pisała mi, że będzie dobrze ale ona chyba nie rozumie, że ja nie umiem myśleć w taki sposób. Ja po prostu mam natłok mysli i się trzęse. W końcu się zmusiłam i podeszłam do ordynator kiedy szła korytarzem ale zapytałam tylko czy ma czas a ona powiedziała, że jest zajęta. Nie pamiętała mnie a ja jej nawet nie przypomniałam. Tak załatwiłam swoje sprawy... :-( A ojciec potem powiedział, że jestem sierota i nie umiem załatwić prostej sprawy. Potem zaczął gadać, że to wina mamy bo mnie zaraziła pesymizmem i dlatego taka jestem. Naprawdę nie wiem jak to będzie na praktykach a co dopiero w pracy. Jak wy sobie z tym radzicie psychicznie?