08 Lip 2009, Śro 9:14, PID: 162446
Że szkoła jest niepotrzebnym przeżytkiem to się zgodzę, ale że szkoła jest główną przyczyną Fs - już nie.
08 Lip 2009, Śro 9:14, PID: 162446
Że szkoła jest niepotrzebnym przeżytkiem to się zgodzę, ale że szkoła jest główną przyczyną Fs - już nie.
08 Lip 2009, Śro 9:23, PID: 162448
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 08 Lip 2009, Śro 10:02 przez Shamaatae.)
Szkoła nie jest główną przyczyną. Szkoła to pierwsze kontakty z ludźmi na większą skalę, tu pojawia się pewna rywalizacja, nacisk ze strony rówieśników, tworzą się grupy i zależności, człowiek zaczyna oceniać siebie pod kątem innych, porównywać siebie do nich, odnajdywać różnice, a na dodatek cierpieć, jeśli różnice cą zbyt duże, nie do przejścia, pojawia się odtrącenie i ucieczka. To nie szkoła jest przyczyną, tylko tam wychodzą na jaw naturalne predyspozycje jednostki.
08 Lip 2009, Śro 11:17, PID: 162461
Generalnie moja fobia społeczna jest najmocniej nakierunkowana właśnie na pewne zależności zachodzące w grupie. Najbardziej lękam się właśnie bycia aktywnym członkiem pewnej grupy. Zaczęło się to już bardzo dawno temu, ale tkwi we mnie bardzo mocno, mocniej niż jakiekolwiek inne lęki społeczne, czy jakiekolwiek inne lęki w ogóle.
Aczkolwiek u mnie zaczęło się to już w przedszkolu, kiedy nie chciałem rozstawać się z matką i na siłę mnie wciągali do budynku. Nawet w kiblu mnie zamykali żebym nie robił gnoju Głupie ku.wy Za każdym razem, kiedy zmieniałem szkołę potrzebowałem dużo czasu na aklimatyzację. Pamiętam do dzisiaj jak siedziałem w zerówce, w takim przedszkolnym kółku. Siedzieliśmy po turecku na dywanie i katechetka rozmawiała z nami na temat tego, że idziemy do podstawówki. Miałem już wtedy kilku świetnych kolegów w przedszkolu i myśl o tym, że ich mogę stracić i znowu być odludkiem przerażała mnie. Pamiętam ten przeszywający lęk jakby to wczoraj było. Ogólnie okazało się, że pójdę do klasy z dwoma najlepszymi ziomkami, więc byłem szczęśliwy. Niestety, nie dotrzymano obietnicy. 1 września wpadłem w furię. Wychowawczyni z miejsca mnie nienawidziła za moje zachowanie. Nie rozumiała mnie też klasa i nabijali się ze mnie. Chłopakom dawałem w mordę, tak żeby leciała krew celując w nos. Gorzej było z dziewczynami. Dwa pierwsze lata podstawówki zwajchowały moją psychikę do reszty. Byłem sam i zawsze musiałem walczyć z wszystkimi, miałem tylko plecy u Dyrektorki i wicedyrektorki, bo pierwsza lubiła moją matkę, a mąż drugiej pracował wraz z moim. W trzeciej klasie zadawałem się już z wszystkimi chłopakami. W czwartej doszedł jeden przypałowy kumpel i wszystko się zmieniło. W tej klasie było wiele patologicznych dzieci i na przełomie 4-5 klasy staliśmy się bardzo zżyci ze sobą Każdy przed każdym chciał pokazać, że potrafi zrobić większy przypał. Robiliśmy go na każdej praktycznie lekcji. Rzucaliśmy krzesłami, zrzucaliśmy ławki na klatke schodową, używaliśmy gaśnic, robiliśmy wiarze "szafe grającą", raz zamkneliśmy nauczycieli w palarni na kłódkę od torby podróżnej, podarliśmy dziennik uwag, robiliśmy wyprawy do miejsc zamieszkania nauczycieli i rzucaliśmy im w okna jajkami no i oczywiście prowadziliśmy bójki z innymi klasami. W gimnazjum znęcaliśmy się nad nauczycielami bardziej psychicznie, ale mniejsza z tym. W gimnazjum zaczęło się też picie alkoholu i częste blałki. Raz przyszedłem na lekcję do wychowawczyni po 6 piwach (w I kl. Gim.) i powiedziałem jej, że jest mądra I, że na jej miejscu bym się nie marnował z tak głupią klasą(a sam byłem w niej najgłupszy ). W ogóle ta klientka po roku odeszła. Czara goryczy przelała się kiedy nie przyszedłem w sobotę do szkoły i ona zaczęła się cieszyć, że mnie nie ma, a koledzy na złość mnie przyprowadzili Trza było jej wtedy kwiaty kupić, bo się poryczała jak wszedłem do klasy A pózniej było liceum i znowu trochę się aklimatyzowałem, ale tam było nudno, więc nie będę pisał.
08 Lip 2009, Śro 11:40, PID: 162465
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 08 Lip 2009, Śro 12:04 przez Shamaatae.)
Ja zawsze byłem tym na uboczu. Szukałem małego towarzystwa, ale pragnąłem być w dobrej komitywie z każdym. Jednak za pewien brak udziału w życiu klasy i przez to, że byłem raczej słabym fizycznie dzieckiem, bardziej filozoficznie podchodziłem do życia, to grupa mnie nie akceptowała. Miałem kumpla o podobnych poglądach, ale za to był twardy i nie dawał sobą pomiatać, ale też nie potrafił jednoznacznie się za mną wstawić. Ale jakoś było ogólnie w miarę spokojnie. W liceum planowałem brać aktywny udział w życiu klasy, ale nagle zdałem sobie sprawę, że nie potrafię. Zaczęły się wagary, prowadzenie lekko samotnego trybu życia, od czasu do czasu tylko przerywanego na uchlanie się z kumplami, po czym żałowanie z tego powodu, bo nie podobało mi się takie życie. Zero nauki, powtórka drugiej liceum, błądzenie i mrzonki o lepszym życiu. W sumie dopiero od niedawna zacząłem odnajdywać siebie. Przede wszystkim trening fizyczny, to moim zdaniem potrzeba wypływająca z tego, że za dziecka byłem wątły i słaby. Duży wysiłek fizyczny, różna forma tej aktywności jest środkiem dla mnie doskonałym. To jest moim głównym motorem i sprawia, że czuję się silny i wytrzymały zarówno fizycznie, jak i psychicznie.
08 Lip 2009, Śro 11:55, PID: 162473
Shamaatae napisał(a):W sumie dopiero od niedawna zacząłem odnajdywać siebie. Takie jest życie we współczesnym(czyli dotychczas każdym) społeczeństwie. Na każdym etapie procesu socjalizacji otacza Cię jedno wielkie gó..o. I dopiero jak jesteś dorosły to dociera do Ciebie, jak mocno zostałeś zniszczony przez otaczających Cię ludzi i jak niewielki wpływ miałeś żeby temu zapobiec. I teraz trza zmienić coś, czego nie da się już zmienić. A może... Whatever... Fakty są takie, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Uważam, że szkołę trza zlikwidować, a chcący mieć dzieci powinni zdawać specjalne licencje rodzicielskie albo w ogóle oddać funkcję socjalizacyjną jakiejś instytucji, która zrobi to tak, jak trza.
08 Lip 2009, Śro 13:26, PID: 162482
Shamaatae napisał(a):I to jest początek autodestrukcji osoby wybitnej, nas wszystkich, którzy borykamy się przede wszystkim z brakiem swojego miejsca w świecie, bo tak trudno nam je znaleźć, bo tak dużo myślimy i tak bardzo różnimy się od innych, "normalnych" ludzi, i tak bardzo niezadowalające i płytkie jest dla nas to inne, "normalne" życie...Większość "problemów" z jakimi muszę sobie teraz "poradzić", ma źródło w szkołach do których uczęszczałam i w rówieśnikach, z którymi przebywałam. Znam ludzi, którzy wychowują i edukują dzieci w domu; taki system zwłaszcza w Ameryce jest popularny. Nie posłałabym swoich dzieci do publicznych szkół, bo to co, tam się dzieje i cały ten tzw. system edukacyjny, to mentalna eutanazja.
08 Lip 2009, Śro 14:01, PID: 162484
Cytat:Znam ludzi, którzy wychowują i edukują dzieci w domu; taki system zwłaszcza w Ameryce jest popularny.Znaczy, jak to jest? Nauczyciele przychodzą do domu, tak? No, całkiem fajnie Nic dziwnego, że tak mało ludzi chce być nauczycielami, skoro muszą się zajmować takimi, hm, dziećmi jakim był Hektor. Hektor, przykro mi to mówić, ale to smutne, że takie dzieciaki naprawdę istnieją Ja nie znosiłam szkoły, czułam się jak odludek, bałam się odezwać i miałam tylko kilka koleżanek, z którymi od czasu do czasu wymieniłam parę słów. Ale z perspektywy czasu uważam, że chodzenie do szkoły jest znacznie lepsze niż nauka w domu.
08 Lip 2009, Śro 15:05, PID: 162489
Bo z drugiej strony człowiek, a zwłaszcza w wieku szkolnym, potrzebuje towarzystwa, musi przebywać wśród rówieśników. Dziecko nie posłane do szkoły popadłoby w rozpacz. "Wszyscy chodzą do szkoły, klasy pełne kolegów i koleżanek, muszę być wśród nich". Dopiero później się przekonuje, jak to wygląda w istocie. Przeciętne dziecko będzie czuło się tam dobrze i nie spotkają go żadne większe problemy. To ludzie wrażliwi mają problemy, bo oczekują o wiele więcej od innych i łatwiej przychodzi im cierpieć.
Należy też mieć na uwadze fakt, że ten system istnieje od pokoleń, i dziecko jest od najmłodszych lat wychowywane w takich realiach i przeświadczeniu nie tylko o konieczności nauki w szkole, ale też o tym, że właśnie to jest normalne i każdemu jest tam dobrze.
08 Lip 2009, Śro 16:29, PID: 162494
Luna, czy rodzice sami uczą, czy korzystają z pomocy nauczycieli - to ich indywidualna decyzja.
Znajomi uczą sami, ale spotykają się z innymi rodzinami i pomagają sobie. http://www.edukacjadomowa.pl/ http://www.edukacjadomowa.piasta.pl/ http://www.edukacja.domowa.pl/ Zgadzam się z Hektorem - nie skłaniałabym się jednak ku totalitaryzmowi i zniewoleniu, ale wolności i edukacji od podstaw, odpowiednim rygorystycznym doborze nauczycieli, odpowiednim programie i systemie edukacyjnym... Świadomość odpowiedzialności, jaką jest wychowanie człowieka jest ogromna i... przerażająca. Potencjał jakim jest dziecko, a jaki znajduje się "w dłoniach rodziców" jest niewyobrażalny - wychowując człowieka można zdobyć lub zniszczyć cały świat. Shamaatae napisał(a):Bo z drugiej strony człowiek, a zwłaszcza w wieku szkolnym, potrzebuje towarzystwa, musi przebywać wśród rówieśników. Dziecko nie posłane do szkoły popadłoby w rozpacz.Oczywiście, socjalizacja jest niezbędna - ale do tego służy rodzina, krąg przyjaciół i znajomych. Tu wszystko zależy od mądrości rodziców. Niektóre dzieci popadają w rozpacz, gdy muszą przebywać w środowisku rówieśników, z którymi tak naprawdę często nic je nie łączy. Shamaatae napisał(a):Należy też mieć na uwadze fakt, że ten system istnieje od pokoleń, i dziecko jest od najmłodszych lat wychowywane w takich realiachJeśli się przyjrzeć historii, to ten "system" to efekt rewolucji, która wywróciła świat do góry nogami. Od najmłodszych lat wtłaczani jesteśmy w trybiki "systemu", który zamiast prawdziwego życia oferuje nam jego plastikowe i wirtualne substytuty. „Wychowanie dziecka należy rozpocząć na 20 lat przed narodzeniem; od wychowania jego ojca i matki” Napoleon
08 Lip 2009, Śro 17:25, PID: 162499
Luna napisał(a):Nic dziwnego, że tak mało ludzi chce być nauczycielami, skoro muszą się zajmować takimi, hm, dziećmi jakim był Hektor. Co tyczy się nauczycieli - to życiowi frustraci. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zostaje nauczycielem. Są to osoby emocjonalnie zniszczone w równym, bądź większym stopniu jak dzieci, które mają wychowywać. Luna napisał(a):Hektor, przykro mi to mówić, ale to smutne, że takie dzieciaki naprawdę istnieją Istnieją to chyba nie najlepsze słowo. Miałem kumpla, którego lali w domu metalowym prętem, był największym zabijaką w szkole, nikt nie był w stanie wygrać z nim sparingu, a i w trzech trudno było dać mu radę. Istniał? Czy ktoś Go takim stworzył? Inny znajomy, notabene dwa lata starszy ode mnie był gnębiony przez wszystkich(dosłownie) przez rodzinę, przez starszych, przez młodszych, przez rówieśników, przez nauczycieli, przez policję itd. W jaki sposób? - Zamykanie w kontenerze na śmieci, przymusowe kradzieże, chodzenie mu po plecach, wyrzucanie butów przez okno. Koleś jak przeszedł korytarzem szkolnym to miał z 10 mel na ubraniu. W końcu sam też przestał być ofiarą. Dzisiaj siedzi w więzieniu, znając życie - za darmo. On też istniał? Czy może jednak ktoś Go takim stworzył??? Clarissa napisał(a):nie skłaniałabym się jednak ku totalitaryzmowi i zniewoleniu To co Ty określasz w tak pejoratywny sposób, ja nazwałbym wolnością absolutną - prawem do prawidłowej socjalizacji, prawem do bycia prawdziwym sobą. Natomiast jeżeli ktoś rozpatruje wolność do wychowywania swoich dzieci jako wielką wartość, to pozwolę sobie tylko przypomnieć, że "wolność jednego człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego". Rodzina zbyt często zawodzi żeby można było dalej akceptować jej wychowawczą omnipotencję. W końcu ofiarami są dzieci, czyli przyszli rodzice. I tak koło się zamyka. Skądinąd - fobia też ma tu swe źródła... Clarissa napisał(a):Świadomość odpowiedzialności, jaką jest wychowanie człowieka jest ogromna i... przerażająca. Potencjał jakim jest dziecko, a jaki znajduje się "w dłoniach rodziców" jest niewyobrażalny - wychowując człowieka można zdobyć lub zniszczyć cały świat. Tak.
08 Lip 2009, Śro 17:59, PID: 162504
Hektor napisał(a):Rodzina zbyt często zawodzi żeby można było dalej akceptować jej wychowawczą omnipotencję. W końcu ofiarami są dzieci, czyli przyszli rodzice. I tak koło się zamyka. Skądinąd - fobia też ma tu swe źródła......niestety, dlatego tak ważna wydaje mi się edukacja ludzi, którzy zechcą założyć rodzinę... Hektor, ja się po prostu obawiam, że przy obecnym stopniu świadomości, ograniczanie się do licencji i specjalistycznych placówek skończyłoby się albo na kompletnej elitarności lub na tworzeniu "produktów systemu". Myślę o tych, którzy mimo chęci, z braku możliwości kształcenia, nie mieli by szans na lepsze życie... W tym kontekście wolność mogłaby stać się niewolą. "Wolność jest trudna, trzeba się jej uczyć, trzeba się uczyć być prawdziwie wolnym, trzeba się uczyć być wolnym tak, ażeby nasza wolność nie stawała się naszą własną niewolą, zniewoleniem wewnętrznym, ani też nie stawała się przyczyną zniewolenia innych."
08 Lip 2009, Śro 19:11, PID: 162520
Hektor napisał(a):Co tyczy się nauczycieli - to życiowi frustraci. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zostaje nauczycielem. Są to osoby emocjonalnie zniszczone w równym, bądź większym stopniu jak dzieci, które mają wychowywać.Tu się nie zgodzę. Spotkałem wielu dobrych nauczycieli, nawet tacy z prawdziwym powołaniem się zdarzali. Pewnie wielu z nich jest sfrustrowanych przez swoje zarobki, ale większość tych, z którymi miałem styczność wykonywała swoją pracę bardzo rzetelnie. Oczywiście natknąłem się też na kilku, którzy pod żadnym pozorem nie powinni uczyć, bo nie byli w stanie zaprowadzić porządku i pewnie w pracy przeżywali horror Hektor napisał(a):Rodzina zbyt często zawodzi żeby można było dalej akceptować jej wychowawczą omnipotencję. W końcu ofiarami są dzieci, czyli przyszli rodzice. I tak koło się zamyka. Skądinąd - fobia też ma tu swe źródła...Tam, gdzie zawodzi rodzina, instytucje państwowe zawodzą jeszcze bardziej i nie ma sposobu, żeby to zmienić. Nie bez przyczyny tradycyjne domy dziecka odchodzą do lamusa.
08 Lip 2009, Śro 22:19, PID: 162574
Clarissa napisał(a):Hektor, ja się po prostu obawiam, że przy obecnym stopniu świadomości, ograniczanie się do licencji i specjalistycznych placówek skończyłoby się albo na kompletnej elitarności lub na tworzeniu "produktów systemu". Dzisiejsze państwo nie potrafi wypełnić obowiązków już istniejących, a co dopiero tak ambitnych. Oczywiście, potrzeba czasu, pieniędzy i doświadczenia. Nie od razu wszystko będzie si. Myślę jednak, że im prędzej zaczniemy iść w tą stronę, tym lepiej.
08 Lip 2009, Śro 22:30, PID: 162576
Hektor napisał(a):Dzisiejsze państwo nie potrafi wypełnić obowiązków już istniejących, a co dopiero tak ambitnych....to chyba efekt, jaki otrzymaliśmy w spadku po poprzednich pokoleniach wykarmionych przez państwo opiekuńcze, i zupełnie niezdolnych do samodzielnego myślenia i działania. Czy nie lepiej nie czekać na państwo, a zacząć "od dołu" - a wtedy potrzeba Hektor napisał(a):czasu, pieniędzy i doświadczenia. Nie od razu wszystko będzie si. Myślę jednak, że im prędzej zaczniemy iść w tą stronę, tym lepiej. 8)
01 Sie 2009, Sob 1:32, PID: 166985
Mi się zechciało. Nigdy nie wiem co pisać w takich sytuacjach, każde słowa wydają się albo banalne, albo patetyczne, ale litościwe. A tego chyba nikt nie lubi. Więc napiszę tylko, że życzę Ci dużo dużo szczęścia w wychodzeniu z tego .
01 Sie 2009, Sob 8:30, PID: 166994
Eh arr16, przecież nie wydarzyło się nic zaskakującego.
Po prostu ponosisz konsekwencje swoich wcześniejszych zaniedbań i zaniechań. Chyba nie liczyłeś na to, że wagarując, pijąc i robiąc 'takie tam' poprawisz swoją sytuacje w szkole i relacje z własną matką. Ja rozumiem, że "zachłysnąłeś się" faktem zniknięcia swoich leków i fobii, ale ponieważ stało się to dopiero po "zaprawianiu się" alkoholem i (być może) innymi specyfikami, kwestią czasu był nawrót tego wszystkiego, przed czym uciekałeś. Powtarzanie klasy to nic takiego, ale jeśli nie jesteś w stanie wrócić do szkoły z powodu leków, skup się na terapii, edukacje odłóż na później.
01 Sie 2009, Sob 12:30, PID: 167013
arr16, nie idź do zawodówki. powinnieneś porozmawiac z jakimś psychologiem.
zacznij od nowa, nauczanie indywidualne to dobry pomysł, może będzie Ci lżej. może zmień też szkołę, np na jakieś liceum. porozmawiaj o tym z mamą, ona myśli, że skoro reagujesz agresją to nie obchodzi Cię co z Tobą będzie. wiesz, że tak nie jest. wyjaśnij jej jaka jest sytuacja, powinna to zrozumiec.
03 Sie 2009, Pon 22:22, PID: 167587
Dzisiaj rozpoczalem kolejne szkolenie, na poczatku sie troche denerwowalem. Myslalem ze wrocily dawne czasy, kiedy uczestniczenie w zajeciach bylo koszmarem. Ale poszlo gladko (nawet powiedzialem jestem), troche sie udzielalem, nie ma to jak dobre nastawienie. .
06 Sie 2009, Czw 18:41, PID: 168379
Czy mial ktos z was do czynienia z Instytutem Psychologii Stosowanej(psychologia.org). Jak myslicie czy uczestrzanie do takiej szkoly(najbardziej chodzi mi o kierunek psychoterapia) moze w jakis sposob pomoc w walce z fobia spoleczna? Ja chcialbym sprobowac poniewaz moglbym pomoc sobie a w przyszlosci pomagac innym.
06 Sie 2009, Czw 18:50, PID: 168384
studia to studia, a nie terapia. nie lepiej iść do psychologa?
06 Sie 2009, Czw 21:36, PID: 168455
Ja uważam, że lepiej sobie najpierw samemu pomóc, a później studia. Też chcę studiować psychologię, ale nie wiem w jaki sposób miałoby mi to pomóc w moich kłopotach. Tak jak mówi shade, do psychologa idź.
07 Sie 2009, Pią 11:24, PID: 168565
Chodzi mi oto, ze gdybym wiedzial jak pomagac innym to moze moglbym pomoc takze sam sobie.
07 Sie 2009, Pią 14:06, PID: 168595
Ja myślę, że to powinno być na odwrót. Kiedy pomożesz sobie, i będzie z Tobą w porządku wszystko, to wtedy człowiek nie potrzebuje nawet studiów psychologicznych, żeby móc pomóc innym. Dla mnie większość psychologów sama jest na tyle pokręcona, że nie potrafią pomóc innym. Mają jedynie teorie, ale bez wewnętrznego ciepła i mądrości to na niewiele się zdaje.
13 Sie 2009, Czw 19:11, PID: 170021
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 13 Sie 2009, Czw 19:12 przez stap!inesekend.)
to ze mną nie bylo tak zle. dostalem sie na wymarzone studia, nie liczac jednego feralnego roku to zawsze mialem przynajmniej 4.7. jak cos to umialem sie zazwyczaj zmobilizowac. dlatego poki co sie nie boje o nauke na studiach. mam nadzieje, ze nie bedzie znow stresu jak w dawnych latach...
|
|