02 Wrz 2009, Śro 15:41, PID: 173402
Pierwszy dzień poza wf'em nie był taki zły na jaki się zapowiadał, chociaz juz zaczęło się gadanie o studniówce... juz sobie wyobrażam tą falę pytań gdy powiem, że nie idę
02 Wrz 2009, Śro 15:41, PID: 173402
Pierwszy dzień poza wf'em nie był taki zły na jaki się zapowiadał, chociaz juz zaczęło się gadanie o studniówce... juz sobie wyobrażam tą falę pytań gdy powiem, że nie idę
02 Wrz 2009, Śro 18:51, PID: 173424
ja już czekam na to, co będzie na uniwerku... a teraz muszę się zastanowić nad mieszkaniem w Krakowie. i mam dylemat: czy wybrać to z gorszym dojazdem i dwoma przesiadkami, ale spokojne, czy to z krótkim, ale z piątką ludzi, przy czym dwójka to dzieci przyjaciółki mojej mamy... i nie dość, że będzie jakaś kontrola, to będzie gwar. no i lubią sobie popić...
03 Wrz 2009, Czw 17:43, PID: 173604
Spokojne miejsce będzie lepsze. Tak sądzę.
03 Wrz 2009, Czw 17:54, PID: 173606
I ja też.
Tylko szkoda, że nie jest bliżej...
05 Paź 2009, Pon 13:46, PID: 179551
witam
chciałem sie dowiedziec jak sobie radzicie na studiach. Dla mnie to chyba za duzo,bo zawsze kiedy mam wyjsc czuje paniczny lęk (serce wali niemiłosiernie, szumi mi w głowie, poce sie, dusze sie mam biegunki, trzęse sie ,nazywam to u siebie 'małą śmiercia' bo czuje jakbym miał zejsc ). Przez to poprzedni rok juz zawaliłem, a wytrzymałem tylko 3 tyg. Teraz postanowiłem ze dam rade ale jest tak samo. Organizacja stud+FS strasznie mnie wykancza, nie mam co robic na okienkach pomiedzy zajeciami, nie wytrzymuje psychicznie w aulach na wykładach (ok 200 osób), mam rozstrój żołądka przez co nie jem cały dzien. W liceum jakos dawałem rade ale było inaczej-> niewiele ludzi, mozliwosc wielu nieobecnosci itp. Psychiatra zdiagnozował dodatkowo depresje. Brałem Asentre, seroxat, xetanor, velafax i nic. Teraz jade dorażnie na xanaxie i clorazepanie, ale nie chce przesadzic bo silnie uzalezniają, a ja dodatk. łączylem je z alko zeby wzmocnic działanie, przez to wyniszcza sie organizm Dlatego wracam do pytania: jak sobie radzicie/radziliscie na studiach?
06 Paź 2009, Wto 11:09, PID: 179646
Escaper, zajrzyj do tego tematu http://phobiasocialis.pl/forapl_redirect...,3717.html
Tam parę osób wypowiedziało się o studiach
06 Paź 2009, Wto 12:48, PID: 179652
Escaper, mam dokładnie ten sam problem. Też z+ jeden rok przez to, że bałem się jeździć na jakieś ćwiczenia. W zeszłym roku załatwiłem sobie zwolnienie z ćwiczeń od psychola, żeby uzupełnić brakujące punkty wziąłem dodatkowy przedmiot(egzamin). Zważywszy, że studiuje zaocznie i wykłady nie są obowiązkowe, to było mnie tyle na tych studiach co nic, ale śledziłem co się dzieje na forum kierunku, czytałem podręczniki, opracowania z neta i dałem rade De facto to jestem studentem eksternistycznym
Natomiast zdaje sobie sprawę z tego, że możesz mieć studia dzienne, na których nie tak łatwo uniknąć zajęć. Wtedy poszukałbym jakiegoś dobrego leku, widzę, że Ty raczej zawiodłeś się na sertralinie, więc spróbuj może czegoś innego, może paroksetyna, fluoksetyna, moklobemid... Co do benzo i łączenia go z alkoholem to też to robiłem. Radziłbym uważać, bo to są nieprzewidywalne mieszanki, poza tym strasznie mulą, więc trudno na tym się uczyć. Ogólnie sam musisz ocenić swoje możliwości. Ja teraz np. mam już dużo lepiej niż kiedyś. Na studiach same wykłady, na które i tak nie chodzę, ucze się w domu, no i wiem jakie leki mi podchodzą. Mój najlepszy antydepresant to właśnie sertralina, ale w formie asertinu, a benzo - lorafen, ale jak sam wiesz - nie można tego brać zbyt często. Pozdro!
06 Paź 2009, Wto 14:26, PID: 179666
no ja na szczescie poki co wlasnie chce chodzic na zajecia
08 Paź 2009, Czw 18:47, PID: 179908
nie szuka ktoś czasem fobicznej współlokatorki lol ............ ?
mam tremę mieszkać z kimś całkiem obcym
27 Paź 2009, Wto 15:20, PID: 183190
poprawię wam humor i napiszę coś o mojej edukacji u mnie fobia pokazała się gdy musiałem po gimnazjum zmienić szkołę i iść do LO.. wyrzucono mnie z niego po miesiącu xD za nieobecności bo wolałem iść sobie pochodzić w samotności po lasach niż męczyć się w szkole następnie poszedłem do zawodówki z myślą że tam nie wyrzucą mnie za nieobecności i będzie lepiej myliłem się wyrzucono mnie po pierwszym półroczu za nie chodzenie na praktyke od września kolejna próba z zawodówka tym razem stolarz xD efekt? dotrwałem do końca roku ALE nie zdałem bo nie miałem notatek ani wiedzy (nieobecności, las itp) załamałem się i zabarykadowałem się w domu na 3 lata i znowu szkoła tym razem dla dorosłych... z jednej usunąłem się sam bo stwardniała ekipa klasowa mi nie odpowiadała efekt? =>las... po roku przerwy kolejna próba z LO dla dorosłych tym razem udało mi się ukończyć 1 klasę ( dzięki mojej dziewczynie która ze mną się bardziej męczy niż ja ze sobą ) teraz nadeszła pora na 2 klasę... już mnie tam więcej nie było niż byłem... dodam że zajęcia były co weekend i to było dla mnie za dużo... teraz mają być co 2 weekend i okłamuję siebie samego ze teraz dam rade jednak wszyscy którzy doczytali do tego momentu wiedzą jaki będzie efekt... tak że powiem krótko zazdroszczę co poniektórym tak silnej psychiki że potrafią się przełamać i się pomęczyć trochę niż uciekać od wsyztskich problemów tak jak ja
07 Lis 2009, Sob 23:14, PID: 184851
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 08 Lis 2009, Nie 1:29 przez Duch.)
Witam Was wszystkich
Może ja napisze teraz coś o swoim żałosnym przypadku. Od zawsze bylem osobą nieco skrytą poruszającą się tylko w gronie kilku osób których nigdy nie nazywałem przyjaciółmi. Moje kontakty z ludźmi ograniczałem do minimum. Moje życie towarzyskie ograniczało się do szkoły w której też bylem po części odludkiem. Po szkole zawsze zostawałem sam - mój świat ograniczał się do komputera - dopiero niedawno zacząłem z tym walczyć i chodzić na basen oraz jeździć na rowerze. Oczywiście sam. Dopóki chodziłem do gimnazjum jako tako to wszystko się układało - bylem wśród znajomych i czułem się dosyć swobodnie. Problem zaczął się w liceum. Nowi ludzie nowa szkoła. Byłem przerażony. Nie mogłem się zaaklimatyzować. Uśpione objawi fobii zaczęły dawać znać - bez przerwy myślałem iż wszyscy mówią o mnie, zacząłem wagarować, totalnie olewać szkolę - moim jedynym celem było przyjście do domu by zostać sam ze sobą. Zawaliłem cały rok. Postanowiłem przepisać się do innej szkoły. Tym razem udało się. Większość klasy to były dziewczyny - czułem się nieco swobodniej, nie było "zadymiarzy". Rok zaliczyłem całkiem nieźle z czego jestem zadowolony. Niestety ale życie towarzyskie zostało bez zmian. Nie mam przyjaciół, nie chodżę na imprezy,"18-stki" oraz dyskoteki. Prawdę mówiąc nie żałuje tego. Uwielbiam ciszę i spokój, gdy nikt mi nie przeszkadza. Podejrzewam ,ze częściowo opanowałem Fobię. Przestałem być dzikusem w kontaktach międzyludzkich, potrafię normalnie rozmawiać ze znajomymi z klasy. Nienawidzę szkoły - nie ze względu na nauczycieli bądź uczniów lecz ze względu na moją rodzinę. Bez względu na to jak byłem chory musiałem do niej iść( raz nabawiłem się przez to powikłań pogrypowych). Jeżeli byłem chory oczywiście wg. nich symulowałem i zaczynała się awantura jak wiele stracę z lekcji. Ich przerost ambicji był ogromny - chcieli zrobić ze mnie człowieka którym nigdy nie chciałem być. Trochę się rozpisałem ale musiałem w końcu się wyżalić.
08 Lis 2009, Nie 22:46, PID: 185055
@Duch - jakbym czytał o sobie normalnie
Z tym przerostem ambicji u rodziców też mam identycznie, nawet w 2 klasie podstawówki skończyło się to zapaleniem płuc i 2tyg w szpitalu - wtedy troche przystopowali ale na jakiś rok/dwa lata, potem znów to samo. W liceum też mialem bardzo podobnie, teraz jestem w 3 klasie, ale mój kontakt ogranicza się do kilku osób z klasy. Rodzicie teraz wypychają mnie na siłę na studia, nawet licencjat. Kolejne piekło 3 lata. Ale ja zamierzam zrobić prawko na B i C, zatrudnić się na kierowcę ciężarówki, zdobyć stały dochód, wynająć mieszkanie na kredyt i czmychnąć starym sprzed nosa. Nawet nie będą wiedzieli gdzie mieszkam. Za tą ich bezwzględność nie chcę ich więcej znać. Kiedy prosiłem o zwolnienie z lekcji bo nie dawałem sobie rady to oni się na mnie wręcz wyżywali, chcieli leczyć swoje kompleksy moją osobą. Ale koniec już blisko... A kiedy bede miał 21 lat przesiądę się na kierowcę TIRa, 3000zł/miech, praca w samotności którą uwielbiam i brak starych nad głową - po tym wszystkim co przeszedłem wydaje się to rajem na ziemi.
08 Lis 2009, Nie 23:16, PID: 185061
eric napisał(a):@Duch - jakbym czytał o sobie normalnie Mam podobne zamiary. chce jak najszybciej uciec od swojej "rodziny" która nie dość ,ze mnie nie rozumiem to wymaga nie wiadomo czego nie licząc się zupełnie z moim zdaniem. Dla nich jestem wizytówką na pokaz by mogli się pochwalić przed znajomymi. Matka ( rodzice są rozwiedzeni) potrafi zrobić awanturę a takie rzeczy jak zwolnienie z wf gdy jestem chory. Nie wspomnę już o tym iż mają poważnie coś nie tak z psychiką. Przy nich moją fobii ich choroba to jak przeziębienie przy Dżumie! Bo jak inaczej można nazwać fakt iż dla nich wyznacznikiem poziomu osoby jest jedynie wykształcenie? Wg. nich osoba która nie ma wyższego wykształcenia jest nic nie wartym śmieciem, robalem bez przyszłości. Nie zgadzam się z tym. Nie chce mieć z nimi nic wspólnego, nie chce by w żaden sposób mnie z nimi kojarzyli. Nigdy w życiu nie zostałem za nic pochwalony, nigdy nie mogłem normalnie porozmawiać. Dla nich liczyła się tylko szkoła i nic ponadto. Sam przez nich straciłem resztki moich kontaktów, gdyż kontrolowali mnie w każdym momencie. @eric Gratuluje podejścia Moim zdaniem jeśli rodzina zawsze miała w dup*e swoje dziecko to będzie najlepsza rzecz by całkowicie zerwać z nimi kontakt. Sam kiedyś chciałem zostać Tirowcem jednak wolałbym pracę bardziej stateczną i spokojną.
09 Lis 2009, Pon 0:39, PID: 185070
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 09 Lis 2009, Pon 0:40 przez eric.)
Ja też może i wolałbym pracę w jednym miejscu, ale nie mogę znaleść takiej pracy w której bym się "widział". Jako kierowca jak najbardziej bym się widział. To byłaby dla mnie z dzisiejszego punktu widzenia praca prawie że bezstresowa, w taką pracę mógłbym się zaangażować i włożyć trochę serca. Do jeden z moich 2 kumpli (hehe ) ma ojca który prowadzi firmę tirową, zawsze jakiś bonus na start pomimo tego że w moim życiu przeważa pech (zatrudnienie po dobrej znajomości). A może skoro tutaj widzę jakiegoś "farta na start(a)" to właśnie jest jakaś wskazówka dla mnie jaką drogę powinienem w życiu obrać. Nie ukrywam, że bardzo bym chciał
14 Lis 2009, Sob 0:00, PID: 185593
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 14 Lis 2009, Sob 0:04 przez koczkodan.)
witam
studia to rzecz ktora mnei najbardziej w+, wrecz doprowadza do szalu jestem na 2 roku (zaoczne) na kierunku ktory mnie kompletnie nie interesuje wsrod ludzi ktorych nie lubie. jakims cudem mam niezla prace (jestem po technikum teleinformatycznym i pracuje w zawodzie juz 3 rok) w ktorej sie bardzo dobrze czuje, pracuje z super ludzmi, za+ sie z nimi dogaduje, moge na nich liczyc nawet poza praca. zarabiam ponad 2 kola co mnie w zupelnosci satysfakcjonuje, ale jak przychodzi weekend i mam jechac na ta posrana uczelnie to mnie skreca. mam tego dosyc, nie daje rady i najchetniej bym to rzucil w , poradze sobie w zyciu bez studiow. jest jedna rzecz ktora mnie przed tym powstrzymuje, i przez ktora totalnie po+ mi sie w glowie. w zeszlym roku moj tato zmarl na raka, zaraz po tym jak zachorowal prosil mnie placzac przy tym zebym skonczyl studia. pamietam to jak dzis i caly czas mam ten moment przed oczami .!!!!! nie wiem co mam zrobic, z jednej strony nie moge juz chodzic na te zajecia, po prostu nie wytrzmuje nerwowo, a z drugiej......totalny rozstroj psychiczny. jeszcze ten lek przed ludzmi. przepraszam za bluzgi, ale jestem bardzo bardzo rozgoryczony
14 Lis 2009, Sob 6:51, PID: 185605
Czy Twój Ojciec miał na myśli konkretne studia (kierunek, uczelnię)? Na jaki kierunek Ty chodzisz?
14 Lis 2009, Sob 10:04, PID: 185618
Elektrotechnika na PWr
Wiem, ze moge zmienic kierunek/uczelnie ale nie mam pomyslu
14 Lis 2009, Sob 11:11, PID: 185621
Wiesz, a może do sprawy podejść tak, że przecież Ojciec Ci nie powiedział, kiedy masz skończyć. Zawsze możesz to odłożyć na później.
Poza tym można to też przeformułować. Ojciec na pewno nie chciał, żebyś się męczył. Nie to zawarł w swoim życzeniu. Raczej chciał o Ciebie zadbać, żebyś miał "mocno fach w ręku". Więc tym bardziej mógłbyś to odłożyć, skoro na obecny czas nie dajesz rady, bo przynosi Ci za dużo zmartwień.
14 Lis 2009, Sob 12:34, PID: 185629
odkladanie na pozniej w moim przypadku niestety nigdy sie nie sprawdza zawsze znajde wytlumaczenie zeby to olac
15 Lis 2009, Nie 13:27, PID: 185769
Jeśli odłożysz te studia, to już do nich nie powrócisz. Na Twoim miejscu jakoś dotrwałabym do końca.
A są to 3 czy 5-letnie studia?
29 Sie 2010, Nie 13:55, PID: 220500
Co do szkoły, to mnie przygnębiają dwie rzeczy.
Ludzie, których nie lubię, a muszę z nimi przebywać. Są puści i bezwartościowi. Ale tak to jest, że głupcy nie mają takich problemów jak my. Druga to masa obszczanych pytań. Dlaczego tam gdzieś nie idę, dlaczego nie jadę na wycieczkę - kuźwa, moja sprawa! Nie jadę, bo nie chcę. To zaraz zaczyna się głupie gadanie, patrzenie... Nie martwie się zbliżającym rokiem, bo to nic nie da. Jest lekkie zwątpienie i przygnębienie, ale mnie to nie wciągnie. Zapowiada się bite 10 miesięcy tortur i cierpienia. Ech.
30 Sie 2010, Pon 1:32, PID: 220579
Podstawówki nie wspominam miło. Czemu? Bo zawsze byłem tym ostatnim, najgorszym i najsłabszym. Wszyscy patrzyli na mnie krzywo itd. To właśnie po tym okresie zaczęło się u mnie myślenie, że jestem gorszy od innych, nie zasługuje na to, aby mieć kolegów przyjaciół itd. Ale po sześciu latach uwolniłem się od tego towarzystwa.
Przyszło gimnazjum. Miałem niezłego stresa przed 1 dniem w nowej szkole (efekt traktowania w podstawówce). Jednak miło się zaskoczyłem. Bardzo szybko poznałem dwóch kolegów, którzy jak się okazało znają innych kolegów. I tak wszyscy tworzyli zgraną paczkę. Już nie stałem na uboczu. Wreszcie było normalnie. Tak jak być powinno. Do każdego można było się odezwać, z każdym porozmawiać, pożartować. Wszyscy byli wobec siebie życzliwi, uprzejmi i pomocni. Nie było jakieś chorej rywalizacji, szukania zaczepek i problemów. W weekendy często spotykaliśmy się ze sobą. Wakacje też spędzaliśmy razem, może w nieco okrojonym składzie. Mogę śmiało powiedzieć, że do szkoły szedłem wtedy z przyjemnością, bez stresu. Cieszyłem się, że znowu spędzę pół dnia wśród życzliwych osób. Wreszcie przyszedł ogólniak. Okres gimnazjum bardzo podbudował mnie psychicznie. Poczułem, że jestem coś wart i zasługuje na to, aby być lubianym. Pod koniec wakacji myślałem, że ten epizod z podstawówką to był przypadek, że po prostu trafiłem na grupę nieodpowiednich ludzi. Zwyczajny pech. Także przed rozpoczęciem roku szkolnego cieszyłem się, że poznam nowych ludzi, nawiążę trwalsze i dojrzalsze relacje itd. Jakież było moje zdziwienie pierwszego dnia…. Okazało się, że 95% klasy już się bardzo dobrze zna. Umawiali się przez Internet na spotkania integracyjne. Tak więc od początku każdy wiedział z kim ma siedzieć itd. Jak to się mówi wszystko zostało już dawno ustawione, a role podzielone. (Zapytacie czemu się z nimi nie spotkałem wcześniej? Po prostu i zwyczajnie o tym nie pomyślałem. Nie poszukałem w Internecie forum klasy itd.) Każda próba nawiązania z nimi jakiegoś kontaktu kończyła się nie powodzeniem. Wszyscy patrzyli na mnie jak na idiotę, który „nie chciał” poznać ich w wakacje i nie zasługuje na ich uwagę. Taka kara. Oczywiście można było z nimi porozmawiać, ale nigdy nie podjęli sami rozmowy, zawsze temat się urywał jeżeli ja go nie podtrzymywałem. Wszystko było bardzo sztuczne, beznadziejne! Oficjalnie nikt nic do mnie nie miał, ale w praktyce dawano mi do zrozumienia, że skoro ja ich olałem to oni teraz oleją mnie. Nie potrafiłem tak funkcjonować. Po miesiącu odpuściłem… Gwoździem do trumny było zapoznanie przezemnie trzech przypałowych kolegów (oni też nie integrowali się w wakacje). Oczywiście na początku nie wiedziałem, że byli aż tak przypałowi. Znalazłem się między młotem, a kowadłem. Miałem do wyboru: albo siedzenie z nimi, albo kompletnie samemu. Czasem siedziałem z nimi, czasem zupełnie sam. Z dala od klasy. Na drugim końcu szkoły. Wtrącę może na czym polegała przypalowość kolegów: ubierali się jakby mieli z 50 lat, na przerwie potrafili rozmawiać tylko o nauce, wszystkich pouczali i wywyższali się swoimi świetnymi wynikami, zawsze stawali okoniem wobec reszty klasy. Powiem szczerze byłem tym załamany. Z jednej strony czułem do nich wstręt, a z drugiej każdy dzień siedzenia samemu i błąkania się po korytarzach bardzo mnie dobijał. Największe załamanie psychiczne przechodziłem w połowie pierwszej klasy liceum. Do szkoły chodziłem bardzo niechętnie. Jak szedłem do liceum to marzyłem tylko o tym, aby była już 14 i abym szedł w drugą stronę do domu. Rano zawsze miałem bóle brzucha, a w nocy koszmary. Chyba do końca życia nie zapomnę tego paskudnego uczucia, po przebudzeniu się w poniedziałek rano. Wstyd się przyznać, ale chciałem ze sobą skończyć. Nie widziałem sensu w życiu. Każdy dzień samotności doprowadzał mnie do coraz większej furii i frustracji. Czułem, że trafiłem na jakąś ścianę od której się odbijałem i nie mogłem jej przejść choćbym nie wiem jak się starał. Ale to nie wszystko. Drugim problemem byli rodzice. Wymagali odemnie, abym się tylko uczył. Nie obchodziło ich to, że źle się czułem w swojej szkole. Ciągle słuchałem wykładów, że poszedłem do dobrego liceum, muszę je skończyć zdać maturę itd. A klasą nie trzeba się przejmować. Ciągle patrzyli tylko na oceny i wymagali, aby były jak najlepsze. Oprócz tego bardzo mnie ograniczali w tym okresie (chyba najważniejszym dla dorastającego nastolatka). Ciągle pilnowali, kazali wcześnie wracać do domu itd. To było straszne! Nawet nie miałem siły się im buntować, czułem się tak bardzo wymęczony psychiczne, że ostatnią rzeczą jaką bym chciał to awantura w domu. Powiedziałem sobie „wytrzymaj te trzy lata. Może faktycznie najważniejsze, aby skończyć teraz szkołę zdać maturę dostać się na studia itd. Nie masz znajomych to chociaż ucz się szybciej ci czas zleci”. I wiecie co? Faktycznie czas leciał mi błyskawicznie. Dzień za dniem, tydzień za tygodniem, rok za rokiem! Jesień, zima, śnieg, ferie, Wielkanoc, wakacje i tak trzy razy. Wreszcie przyszedł maj i matury. Poczułem, że to wreszcie koniec tego piekła. Matury się bałem, ale wiedziałem, że ten brak znajomych przełożył się na dobre przygotowanie (przerażająco brzmi ten pierwszy człon zdania ). Maturę zdałem dobrze, dostałem się na studia, zdałem prawo jazdy, znalazłem sobie pracę. Mam pieniądze na „utrzymanie siebie”. Rodzice też bardzo zmądrzeli, skończyło się to ograniczanie i wieczne kontrole. Wręcz wypychają mnie z domu, żebym gdzieś poszedł, zabawił się itd. Człowiek się uniezależnił. Wydawało by się wszystko okej. Ale wiecie co? Ja poza kilkoma kumplami z gimnazjum z którymi utrzymuje kontakt na prawdę nie mam znajomych. O dziewczynie nie wspomnę. Nie znam ani jednej… Chociaż bardzo brakuje mi bliskiej osoby. Nie wiem co to są imprezy w liceum, „18nastki” itd. Wszyscy nabyli znajomości w liceum, które teraz mogą wykorzystywać, a ja zostałem sam. Dzień za dniem ucieka, a ja czuje się strasznie przybity i samotny. Wiem, że przez moje nieogarnięcie się trzy lata temu straciłem bardzo wiele, a konsekwencje tego czuje do dziś. Mogę śmiało powiedzieć, że szkoła i ludzie się w niej znajdujący wyniszczyli mnie psychicznie. Znowu nękają mnie myśli o niskiej samoocenie, że do niczego się już nie nadaję itd. Co na to powiecie? Fobia społeczna, a może życiowy pech?
30 Sie 2010, Pon 10:17, PID: 220586
Pocieszę Cię: po liceum nie jest jeszcze za późno na (pozytywnie!) zakręcone życie
Sprawdzone w praktyce
30 Sie 2010, Pon 10:57, PID: 220591
ja przez fobię nie zrobiłam ,matury ,odpadłam w pierwszym roku technikum.Dziś moi rówieśnicy są na studiach ,większość na 2 czy 3 roku ,a ja ?nadal bez matury ,jest mi wstyd .2 razy próbowałam zacząć naukę w trybie zaocznym ,za pierwszym razem byłam na kilku zjazdach ,za drugim razem tylko na 3 lekcjach 4 miała być matematyka,bałam się ,że zostanę wywołana do tablicy ,odpuściłam.
30 Sie 2010, Pon 11:50, PID: 220596
U mnie w podstawówce było podobnie jak u Użytkownika, nie miałem zbyt zgranej klasy, w klasach 4-6 potworzyły się już grupki znajomych, ja oczywiście do żadnej nie należałem, trzymałem się na uboczu, nie dokuczali mi, ale jednak czułem się w tej klasie źle.
Później przyszła kolej na gimnazjum, mogę powiedzieć że były to 3 najlepsze lata mojego życia, jak dotąd. Miałem bardzo zgraną klasę, dobrze się tam czułem, miałem kilku kolegów bliższych i ogólnie cała klasa się ze sobą kolegowała, każdy z każdym rozmawiał jak równy z równym, myślę że coś takiego już się nie powtórzy. Teraz jestem w technikum, nie jest źle, ale to już "nie to", mam dwóch kolegów i to tyle, ale i tak najważniejsze, że nie ma jakiegoś gnębienia, czy innych takich rzeczy, bo wydaje mi się, że nie ominęło by to mnie, bo jestem raczej dobrym uczniem, trzymamy się z kolegami w trzyosobowej grupie na uboczu i jak na razie nie narzekam, ale czuję się w tej klasie tak "średnio", zobaczę jak to będzie na studiach. |
|