Cytat:dobrze jest jeszcze nauczyć się walczyć i zapisać się np na tajski boks czy bjj czy coś innego, zawsze to będzie większa samoocena i większe morale Wink
Smart powiem ci szczerze że co do sztuk walki to masz racje ale też można się zapisać na siłownie. Ćwicząc można zwiększyć masę mieśniową oraz poprawić kondycję wtedy morale mogą też wzrosnąć
Cytat:dobrze jest jeszcze nauczyć się walczyć i zapisać się np na tajski boks czy bjj czy coś innego, zawsze to będzie większa samoocena i większe morale Wink
Smart powiem ci szczerze że co do sztuk walki to masz racje ale też można się zapisać na siłownie. Ćwicząc można zwiększyć masę mieśniową oraz poprawić kondycję wtedy morale mogą też wzrosnąć
Maximan powiem ci jeszcze szczerzej, że warto zapiać się na sztuki walki i siłownię,
ale zamiast siłowni lepiej wyjdzie trening siłowy w terenie no i tanie i siłą szybciej wzrośnie hehe polecam
ghetto workout bądź street workout - w yt wpiszcie :-D to będziecie wiedzieć co tutaj napisałem :-P
Smart napisał(a):u mnie fobia społeczna chyba była genetycznie uwarunkowana,
pamiętam jak już w przedszkolu na boku/w koncie stałem i nie umiałem się z nikim bawić, a nie szalałem, nikogo nie biłem itp...
nawet poprosić o coś wychowawcę nie umiałem/bałem się
No ja też miałem coś takiego. Nie potrafiłem się dostosować do ogółu społeczeństwa, nie rozumiałem, jak to być normalnym). Teraz wielu ludzi dalej nie rozumiem ale z wieloma także lubie przebywać, czerpie z tego przyjemność.
ŻADNA fobia nie jest kształtowana genetycznie, nie wierzę w to. Czy myślisz, ze jakikolwiek 5-miesięczny niemowlak odczuwa stres, strach, smutek, wstyd, lęk itp.? Nie. Wszystko kształtuję się później. Jako ludzie nie jesteśmy odporni, więc dajemy sobie WMÓWIĆ, że mamy czuć się źle bo... bać się bo..... A to wszystko idzie z wpływu innych. Mamy swój rozum, więc j******** wszystkie lęki i opinie innych. Nie dajmy się ogłupieć. Wiem, że może pisze w sposób agresywny, ale robię to z dobroci. Łatwiej sobie pewne rzeczy uświadomić. Pzdr!
u mnie dużo czynników przyczyniło sie do powstania fobii, pierwsze to to ze w domu nie miałam za ciekawie... pierwsze to jak miałam 6lat to sie przeprowadzilismy, matka zaczęła pic, zaczęły sie awantury, ponizala ojca non stop wmawiala mu ze jest beznadziejny, najgorszy i ze ja zdradza... bylo tak codziennie, całe noce nie przespane, strach który przeszywal całe moje ciało, gdy tylko mama robiła sobie drinka to wiedziałam ze znów nocy nie przespie, do dzis dnia gdy tylko rodzice zaczynają rozmawiać głośniej to wpadam w panikę serce mi tak wali jakby miało zaraz wyskoczyć.. mimo ze juz tyle lat minęło... matce po jakimś czasie znudziło sie ponizanie ojca wiec przezucila sie na mnie...miałam byc idealna bo jeżeli tylko coś mi nie wyszło to bylam wyzywana od najgorszych mówiła ze jjestem zerem, wciąż mi uswiadamiala ze moi bracia wyjdą na ludzi a ia nie. Mówiła mi ze inne dzieciaki sa madrzejsze a co najgorsze to potrafiła patrzec mi sie w oczy i mówić ze bede dziwka bo nic więcej nie uda mi sie osiągnąć.. miałam wtedy moze z 10 lat. dopisze resztę potem bo jade pociągiem i ludzie sie dziwnie patrzą bo sie rozklejam..
To, co "dobre" w twojej historii to jasny obraz sytuacji. Pewnie nie do końca, ale jest się czego złapać, tzn. twojej matki. W jasny sposób Cię krzywdziła, i nikt temu nie zaprzeczy. Gorzej, jeśli twoi rodzice są ogólnie szanowani, i nikt nie widzi, że jest z nimi coś nie tak. I są w stosunku do Ciebie pozornie troskliwi i oddani. Wolałbym mieć rodziców, którzy krzywdzili mnie w sposób jawny.
Hachi napisał(a):, zaczęły sie awantury, ponizala ojca non stop wmawiala mu ze jest beznadziejny, najgorszy i ze ja zdradza... bylo tak codziennie, całe noce nie przespane,
skad ja to znam...
na szczescie moja dziewczyna nie pije....
z drugiej strony bylo u mnie w domu tak zawsze ze ojciec z siostra na mnie jechali, (ale moze takie jest moje przeznaczenie?) jedynie matka traktowala mnie wzglednie normalnie aczkolwiek popelnila niemalo bledow...
Przyczyną mojej fobii na pewno jest dzieciństwo, które wspominam nie najlepiej, niska samoocena, brak poczucia własnej wartości, depresja, nerwica lękowa, zaburzenia adaptacyjne. Te czynniki przede wszystkim wpłynęły na moje zachowanie wobec siebie i innych.
Przyczyny? Myślę ze dlatego że zbyt wiele oczekiwałam od ludzi, chciałam być wobec nich taką jaką chcieli nie zwracając uwagi na własne potrzeby, w pewnym momencie byłam tak słaba i uległa że zamiast powiedziec nie po prostu unikałam ludzi, bo się bałam choćby wyjść na miasto i "tak mi zostało".
Ja byłam nieśmiałym, wrażliwym, lękliwym społecznie dzieckiem. W domu grzecznie wykonywałam swoje obowiązki, bałam się strasznie impulsywnych rodziców, bo oni tacy wymagający i surowi, zawsze widziałam ludzi jako stawiających olbrzymie wymagania i dlatego się ich bałam. Jeden błąd, który popełniłam a oni już na mnie krzyczeli np. zbiłam kryształowe naczynie i oni byli na mnie źli, bo dla nich rzeczy materialne są więcej warte ode mnie... Są też takimi hipokrytami, że robią wszystko na pokaz, żeby się podlizać innym ludziom. Zawsze dawali za przykład innych ludzi, prawie nigdy nie stanęli w mojej obronie. Mi za to matka mówiła, że powinnam się wstydzić mt042 Dobre sobie, wstydzić, ciekawe bo ja niczego takiego nie zrobiłam żebym miała się tego wstydzić, moi rówieśnicy robili gorsze rzeczy i mają to w dup*e mt001 W szkole po prostu mi zazdrościli inteligencji, mądrości i tego, że się szanuję, nikt nie zniesie jak ktoś jest lepszy od nich, dlatego chłopacy - kretyni ruszali moim krzesłem. Ja jakoś nigdy nie dokuczałam nikomu, mam klasę i nie zachowuję się niegrzecznie, niekulturalnie, ale co się dziwić jak panuje wszechobecne dziwkarstwo i brak zasad moralnych.
To pewnie przez to, że tym spokojniejszym, potulniejszym i grzeczniejszym osobom ze środowiska często ludzie przyklejają łatkę "nudziary" (serio słyszałam takie określenie), nie dając im szansy się wykazać, lepiej poznać. Lubią po prostu ludzi, którzy robią z siebie błaznów w szkole, ponieważ to urozmaica ich nudne szkolne życie (jakby nie mieli innych zainteresowań niż gapienie się na błazna lub dokuczanie kozłowi).Tak samo się dziwię, że ci prześladowcy, skoro uważają nas za gorszą podrasę, to wgl zawracają sobie nami dupę, zamiast sobie znaleźć inną lepszą rzecz do roboty, jakąś pasję, zainteresowanie, żeby przejęli myślenie typu "nie ma co się interesować jakimś śmieciem" a skoro nam koniecznie uprzykrzają życie, to świadczy tylko o ich peoblemach psychicznych i brakiem inteligencji, interesowania się światem...
U mnie w domu też potrafili krzyczeć za drobne przewinienia, dlatego się czułam coraz mniej pewna siebie. Wkurza mnie to, że ludzie się przejmują przykrymi rzeczami, często na zapas, i często je wypominają, a o tych przyjemniejszych zdarzeniach się już nie mówi. Wiadomo że trzeba się uczyć na błędach, ale to wystarczy tylko że rodzic zwróci uwagę, nie musi od razu robić z rozlanego mleka czegoś wielkiego. Szkoda nerwów na takie przejmowanie się drobnostkami. Mój starszy brat też zawsze uważał mnie za inną i dziwną, niekiedy również mi dopiekał, zamiast pomagać - a wśród moich koleżanek, oraz na filmach, widziałam ideał brata, który broni młodszą siostrę - i to się przyczyniło też do braku pewności siebie i poczucia niskiej wartości, które rozwijało się w podst i gim, a eksplodowało w LO. Na studiach z pewnością siebie jest już u mnie dużo lepiej, ale problemy w relacjach z najbliższą rodziną niestety zostały. Co prawda inaczej się już one przejawiają niż kiedyś, ale i tak uważam, że jest coś nie w porządku. Wgl zresztą ponoć w wielu polskich "dobrych domach" nie jest w porządku, bo rodzice nie rozwijają więzi ze swoimi dziećmi.
Jeżeli miałabym się zastanowić, to też mogę powiedzieć, że byłam dość nieśmiałym dzieckiem, ktore poza grupą najbliższych koleżanek nie potrafiło wydusić z siebie słowa, a wszelki kontakt z obcymi powodował skrępowanie i "buraka" na twarzy. Urodziny u koleżanek oraz związane z nimi pojawianie się tam osób, ktorych nie znam, spowodowało, że z czasem ze strachu przestałam do nich chodzic. Na wszelkich imprezach wstydziłam się tańczyć, bawić, no i bardzo niezabawowa jestem do dzisiaj. Więc, jakby na to nie patrzeć, sama się odcinałam przez swoje skrępowanie. Oczywiście mogę dodać do tego moją fajtłapowatość na wf, problemy z cerą od wczesnych lat, a wiadomo, środowisko bywa okrutne, więc nie raz usłyszałam "schowaj ten swój usyfiony ryj" itd. Teraz jakby mi tak ktoś powiedział to olałabym go oczywiscie, ale 8-letnia dziewczynka potrafi się czymś takim mocno przejąc. Przeprowadzka-całkowicie nowe środowisko, wielu nowych ludzi, też dużo straconych szans na nowe kontakty, no i komputer. Szybko moje towarzystwo zmniejszyło się się do 3 koleżanek do pogadania w szkole + od czasu do czasu spotkania u kogos, ale jednak wiekszosc wolnego czasu, weekendy i wakacje spedzalam grając w simsy i fantazjując. W gimnazjum nie było wcale lepiej, jedna bliżej poznana osoba i wiele sporów, żalu i kompletna strata zaufania do ludzi, ukrywanie swoich prawdziwych uczuć, bo to nie wypada, bo co ludzie powiedzą...małomowność, skrępowanie, niskie poczucie własnej wartości, niezrozumienie. W gimnazjum rozpoczął się moj problem z niemożnością wyrażania uczuć, jednak jej przyczyny do dzisiaj nie odgadłam. Idealizowanie własnej osoby oraz rzeczywistości, myślałam, ze w liceum zrobi się ze mnie nie wiadomo jaka towarzyska dusza, a stało się wręcz odwrotnie. Pierwsze pół roku liceum zniszczyło mnie całkowicie, a właściwie ja siebie niszczyłam, bo ze wszystkim się kryłam, myślałam, że sama sobie tam ze wszystkim radę. Nie marnowałam szans, bo nawet nie pojawiały.Tu się zaczeły lęki, unikanie, nerwy, depresja, każdy tu wie o co chodzi...
WYCHOWANIE Czasami wydaje mi się to śmieszne, a czasami tragiczne. Wraz z bratem mieliśmy wpojony przesadny szacunek dla osób starszych. Nie mogliśmy zwrócić się do rodziców per mamo/tato zrób to/pomóż mi, bo niczym w szeregach partii komunistycznej - zasada była prosta: Tak nie wypada Obywatelu! Poprawna forma wypowiedzi to: Obywatelu czy mógłby mi Obywatel pomóc (w czymś tam). Niby prosta rzecz, ale gdy nie możesz zwrócić się bezpośrednio do osoby Ci najbliższej... tworzy się między wami przepaść. Jak miedzy szeregowym a generałem Druga zasada mojego dzieciństwa/ życia "Dzieci i ryby głosu nie mają." To co masz do powiedzenia nie jest ważne, bo tu dorośli rozmawiają. Do tego brak pozwolenia na jakiekolwiek kontakty pozaszkolne z rówieśnikami i kwitowanie tego: "Nic ci z tego nie przyjdzie, wszyscy przyjaciele i tak w końcu odwrócą się od ciebie i cię zdradzą". Bliżej mi 30 niż 20, a nadal łapię się na tym, że w gronie ludzi [nawet jeśli to moi rówieśnicy] czuję się jak zagubione dziecko.
Ja zawsze byłem nieśmiały w pewnym stopniu w kontaktach z ludźmi, ale zanim nie poszedłem do szkoły nie miałem problemów. Rodzice zawsze pilnowali mnie jak oka w głowie, więc nie miałem żadnych kolegów z osiedla (z perspektywy czasu widzę że to bardzo dobrze, stoczyłbym się kumplując się z moim "osiedlem"). Ale z rodziną miałem jak najlepsze relacje, często bawiłem się z kuzynostwem i nie sprawiało mi to najmniejszych problemów. Gdy byłem mały zawsze w weekendy odwiedzaliśmy rodzinę i najczęściej nie mogłem się po prostu doczekać kolejnych odwiedzin.
Wszystko wzięło w łeb gdy poszedłem do szkoły. Chodziłem do najgorszej w mieście, gdyż dużo chorowałem a było blisko i rodzice nie widzieli opcji zmiany szkoły. Nawet gdy mówiłem że mam nieciekawych kolegów to żeby mnie zbyć zawsze zrzucano to na mnie, że to ja nie potrafię się dostosować, a moi koledzy są złotymi ludźmi. To była pierwsza cegiełka do fobii. Potem dołączyli się nauczyciele, tępiący mnie za moją nieśmiałość, poza tym nauczyciele byli jak najbardziej warci szkoły w której pracowali Tutaj była kolejna cegiełka. W tym momencie zacząłem zauważać, że już nie cieszę się tak na widok drugiego człowieka, również zacząłem wycofywać się z relacji z rodziną, bo nie tylko było mniej czasu, ale stały się dla mnie mniej przyjemne niż kiedyś. Ostateczna cegiełka to było gimnazjum, gdzie chodziłem do jednej klasy z elementem, którego można określić po prostu młodymi kryminalistami, z tego co wiem kilku z nich ogląda dziś świat zza krat więzienia. Chyba można sobie wyobrazić jakie piekło tam przeszedłem. Z gimnazjum wyszedłem z takim bagażem doświadczeń, że poważnie zastanawiałem się nad leczeniem psychiatrycznym. Nie byłem w stanie normalnie funkcjonować, gdy poszedłem do liceum i trafiłem do kolejnej grupy prawie mdlałem ze strachu i lęku, jaki ta grupa we mnie rodziła. W tym czasie kompletnie wycofałem się też z relacji z rodziną, którzy także nie tęsknią za mną i bez żadnych oporów określają mianem "nienormalnego" czy coś w tym stylu. To też średnio chce mi się odnawiać z nimi relacje.
Tak to w skrócie wyglądało. Gimnazjum skończyłem 6 lat temu, od tego czasu bardzo wiele zmieniło się na lepsze, głównie pomogło mi tutaj liceum, gdzie też poznałem w sumie pierwszego prawdziwego kumpla, może nawet mogę nazwać go przyjacielem, z którym utrzymuję dobry kontakt do dziś. Dziś robię rzeczy, o których jeszcze 3 lata temu nawet mi się nie śniło. Nie jest to może nic wielkiego z perspektywy przeciętnego człowieka, ale dla mnie w takim stanie w jakim jestem to nadal wielkie osiągnięcia, z których jestem bardzo dumny i które powodują, że mam ogromny szacunek do siebie. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie tylko nie jestem słabym śmieciem, ale tak naprawdę jest we mnie ogromna siła, która pozwoliła mi przetrwać to wszystko i ocalić swoją tożsamość.
ethna napisał(a):To pewnie przez to, że tym spokojniejszym, potulniejszym i grzeczniejszym osobom ze środowiska często ludzie przyklejają łatkę "nudziary" (serio słyszałam takie określenie), nie dając im szansy się wykazać, lepiej poznać. Lubią po prostu ludzi, którzy robią z siebie błaznów w szkole, ponieważ to urozmaica ich nudne szkolne życie (jakby nie mieli innych zainteresowań niż gapienie się na błazna lub dokuczanie kozłowi).Tak samo się dziwię, że ci prześladowcy, skoro uważają nas za gorszą podrasę, to wgl zawracają sobie nami dupę, zamiast sobie znaleźć inną lepszą rzecz do roboty, jakąś pasję, zainteresowanie, żeby przejęli myślenie typu "nie ma co się interesować jakimś śmieciem" a skoro nam koniecznie uprzykrzają życie, to świadczy tylko o ich peoblemach psychicznych i brakiem inteligencji, interesowania się światem...
Myślę, że tak jest ze znaczną ilością gimnazjalistów. Jako osoba o specyficznych zainteresowaniach i dziwnej osobowości nie czuję się w towarzystwie rówieśników dobrze. Czasami mi dokuczają, a jestem wrażliwą osobą.
mery napisał(a):nikt nie zniesie jak ktoś jest lepszy od nich, dlatego chłopacy - kretyni ruszali moim krzesłem. Ja jakoś nigdy nie dokuczałam nikomu, mam klasę i nie zachowuję się niegrzecznie, niekulturalnie, ale co się dziwić jak panuje wszechobecne dziwkarstwo i brak zasad moralnych.
Jestem chłopakiem, ale szczerze mówiąc wolę rozmawiać z dziewczynami. Uważam je za znacznie milsze od chłopakówn, ale i tak przy nich odczuwam nieśmiałość gigantyczną. Świat jest obecnie na złym poziomie Duża część ludzi robi wszystko na popis i korzysta z okazji dokuczania osobą nieśmiałym i wrażliwym.[/quote]
Podejrzewam że u mnie lęk społeczny rozwinął się z dwóch przyczyn, nieciekawej sytuacji w domu, między rodzicami i później nieumiejętności odnalezienia się wśród rówieśników kiedy poszedłem do szkoły (czyt. byłem słabszy psychicznie, wrażliwy itd. przez co delikatnie mówiąc stałem się obiektem drwin i docinek). Innej opcji raczej nie widzę. Uważam też że są to dwie główne przyczyny powstania fobii społecznej, na pewno nie tylko u mnie.
Właściwie to niedawno doszłam do wniosku, że mam taką fobię...
Ogólnie to w dzieciństwie byłam spoko, dużo się udzielałam w klasie, brałam udział w każdym przedstawieniu. W gimnazjum też było okey. Dopiero w technikum zaczęłam bać się jeść w miejscach publicznych, wychodzić gdzieś bez kogoś znajomego.
Wydaję mi się, że to przez moją rodzinę. Jestem jedynaczką, mój ojciec nie mieszkał z nami ze względu na swoją pracę. Wpadał do domu może dwa razy w roku, pamiętam że nawet jak był to ja dla niego nie istniałam. W pamięci mam taką scenkę strasznie chciałam zwrócić na siebie jego uwagę, ale tylko mnie za to sprał i na tym się skończyło. pamiętam też kilka sytuacji jak przychodził naje*any i się kłócił z matką. Końcem podstawówki i początkiem gimnazjum trochę mi się przytyło więc mnie wyzywał od grubych świń, brzydali i tym podobnych matka nigdy mu nie powiedziała, żeby przestał i to mnie najgorzej bolało. Potem gdy schudłam to znowu mnie niszczył że jestem za chuda i kto takiego patyka będzie chciał i że nigdy nie znajdę sobie chłopaka (no akurat z tym miał rację). Pod koniec technikum przeszedł na emeryturę i wrócił do domu... Pierwszy miesiąc był najgorszym w moim życiu chyba, chyba już do końca życia nikt mi tyle razy nie powie żebym wypier*dalała ile się tego nasłuchałam przez ten jeden miesiąc. Do tej pory praktycznie z nim nie rozmawiam, boli mnie to że chyba nigdy nie powiedział mi że mnie kocha, a matka chyba ostatni raz powiedziała mi to w 2 klasie podstawówki. Z nią tez nie mogę porozmawiać normalnie, bo wszystko to moja wina a ojciec jest mega zaje*isty i święty przecież. Mam ponad 20 lat a matka dzwoni do mnie jak nie wracam przed północą do domu...
Kiedy próbuje jej coś wytłumaczyć to reaguje agresją więc już dałam sobie z tym spokój.
Ogólnie to dlatego chyba piję tak dużo...
Ja myślę, że na fobię mają wpływ przede wszystkim wpływ geny i wychowanie. Ale nawet kiedy ma się te złe geny to w dobrym środowisku myślę, że nie powinieneś mieć problemu. Chyba najgorzej jest kiedy jest zła atmosfera w domu, bo to tam spędza się najwięcej czasu w młodości, kiedy kształtuje się charakter, przyzwyczajenia itp. U mnie w domu mogłaby panować harmonia gdyby nie to, że ojciec i jego nałóg wszystko zepsuł. Lubię go obwiniać za to jaka jestem xD